Jan Himilsbach. Aktor z dłutem w ręku

Jan Himilsbach. Aktor z dłutem w ręku
Jan Himilsbach (fot. Adam Adam / YouTube.com)

Najpierw kamieniarstwo było jego głównym zajęciem zarobkowym, by w miarę rozwijania się kariery literackiej i aktorskiej stać się zajęciem dorywczym, działalnością dodatkową, posadą nagłej potrzeby finansowej. Jak nie było widoku na kolejną rolę, a wena chwilowo opuściła, to brał dłuto, młotek i odbijak i meldował się w zaprzyjaźnionych zakładach kamieniarskich – tak o Janie Himilsbachu pisze Ryszard Abraham w książce „Himilsbach. I głupio ci teraz?”, której fragment publikujemy.

Himilsbach jest jedyną osobą w polskiej kulturze XX wieku, która jednocześnie z taką samą pasją oddawała się pracy artystycznej i fizycznej. To tak jakby dziś Agata Kulesza, oprócz występów w filmie, w wolnych chwilach własnoręcznie tkała dywany i lepiła pierogi, a potem sprzedawała to wszystko (osobiście!) – codziennie między 7.00 a 15.00 – na bazarze na Wałbrzyskiej w Warszawie. Wreszcie wieczorem w Teatrze Ateneum, jakby nigdy nic, grała Medeę lub Antygonę.

Jak Himilsbach został kamieniarzem?

Himilsbach często indagowany oryginalnym pytaniem: „Panie Janku, a jak to właściwie się stało, że został pan, no właśnie… kamieniarzem? Skąd ten pomysł? Jak do tego doszło?”, odpalając siedemnastego papierosa (od szesnastego), snuł odpowiedź: – Po ukończeniu kursu w Strzegomiu pojechałem do Gdańska, do Wrzeszcza. To normalne, że każdego młodego chłopaka ciągnie nad morze. Najpierw byłem tragarzem. Niestety tak mi się w życiu układało, że nigdzie nie mogłem znaleźć miejsca, musiałem uciekać. Stamtąd też. Wróciłem do Warszawy. Powróciłem do kamieniarstwa. Chętnie mnie przyjęli do pracy – wtedy dla kamieniarzy roboty było w huk. Miałem to wielkie szczęście, że trafiłem na fachowców przedwojennych, którzy mi bardzo dużo pomogli. Uczyli mnie najpierw Niemcy, a potem Polacy i po latach pracy doszedłem do perfekcji w zawodzie. Pracowałem przy budowie MDM-u, Domu Partii, flekowaliśmy – to znaczy stawialiśmy gzymsy na zamek (fragmenty na podzamczu). Nawet nie najgorzej zarabiałem, ale wszystko traciłem, bo starsi koledzy namawiali mnie na gorzałę. „Ty dasz sobie radę, jesteś sam” – tak mawiali. Majster wpisywał mi roboty, których nie zrobiłem albo zrobili za mnie starsi koledzy, a ja chodziłem dla nich tylko po gorzałę na metę. A meta mieściła się w bocznej nawie kościoła garnizonowego przy Miodowej. Pracowaliśmy przy Instytucie Wzornictwa Przemysłowego na Długiej – tam ja spałem. Potem na Karowej.

DEON.PL POLECA

Okładka książki Okładka książki "Himilsbach. I głupio ci teraz?" (wyd. MANDO)

O swych zawodowych pasjach opowiadał ze szczerością w rozmowie z dziennikarzem Janem Piaseckim ze „Sztandaru Młodych”: – Kamieniarstwo nie jest to praca ciężka, jeśli ma się do niej zamiłowanie. Być lekarzem – to dużo gorsza robota. Mnie nie będzie gryzło sumienie ani mnie do więzienia nie wsadzą, jeśli się pomylę i popsuję kamień… Każdy dobrze wykonywany zawód nie uwłacza człowiekowi, każda dobrze zrobiona robota przynosi zadowolenie, a robota schrzaniona – złość. Jeśli chodzi o mnie, to ja jestem wolny człowiek. Jeśli nie gram w filmie, to sobie piszę. Jeśli nie chce mi się pisać, to idę do kamienia. Mogę pracować tu, mogę zmieniać miasta, mogę pisać gdziekolwiek. Gorzej byłoby, jeśli chodzi o współpracę z filmem. Raz mnie spytał milicjant: „Gdzie pan pracuje?”. Odpowiedziałem: „W domu” – bo kończyłem wtedy książkę. „Chałupnictwo?”. „Tak, chałupnictwo” – odpowiedziałem. Bo pisanie to chałupnicza robota. Na tym rozmowa się skończyła.

Znawca sztuki kamieniarskiej

Chciał uchodzić za znawcę sztuki kamieniarskiej i rzeźby. Znajomi próbowali zweryfikować jego wiedzę. Plastyk Bronisław Modrzejewski spotkał kiedyś Jana i Basicę na ulicy Mazowieckiej w Warszawie. Zima. W mieszkaniu na balkonie na drugim piętrze jakiś rzeźbiarz wystawił swoją pracę z gipsu przedstawiającą siedzącego nagiego mężczyznę: – Popatrz, Jasiu – wskazał na nią Modrzejewski – facet całą zimę tak się opala na balkonie, a biały jak śnieg… – Co mi tu będziesz farmazony wstawiał – obruszył się Himilsbach – przecież widzę, że to gips. – Ależ skąd, przed chwilą facet wyszedł z mieszkania, widziałem. Popatrz, nawet jeszcze drzwi się ruszają. W tym momencie wiatr jak na zawołanie poruszył drzwiami. Himilsbach zbladł, szybko się pożegnał i ruszył z żoną do Kameralnej.

Bez kokieterii w wywiadach powtarzał, że najwyżej ceni sobie swoją pracę w kamieniu – czym bardzo rozczarowywał dziennikarzy, którzy woleli rozprawiać z nim o filmach, ewentualnie w drodze wyjątku o literaturze. Roman Śliwonik: – Jan czuł się prawdziwym rzeczoznawcą w sprawach nagrobkowych i cmentarnych. „Pokażę ci coś” – zaproponował, kiedy byłem u niego na Górnośląskiej. Przyniósł z sąsiedniego pokoju ładną, drewnianą podłużną skrzynię, otwierał ją powoli z namaszczeniem, a kiedy już odkrył wieko, znieruchomiał i patrzył na zawartość olśniony, przejęty, pełen dumy i podziwu. „Zobacz” – spozierał na skrzynię, to znów na mnie, jakby chciał przelać swój zachwyt. Skrzynię wypełniały lśniące, pięknie błyszczące nowością narzędzia kamieniarskie. Jan z czułością, delikatnie, jakby narzędzia były z porcelany, wyjmował po kolei i objaśniał, do czego każde służy. Podobały mi się te lśniące, ostre dłuta i dłutka, a jeszcze bardziej zdumiewała mnie Jankowa tkliwa miłość do żelastwa, ale pojmowałem dumę właściciela.

Nagrobne płyty Himilsbacha

Spod jego ręki wyszło wiele tablic nagrobnych, przede wszystkim z zabytkowej nekropolii stolicy – Starych Powązek. Ponoć wykuł też posąg robotnika z młotem, będący ozdobą jednej z kamienic na placu Zbawiciela. Przechwalał się także, że miał udział w pracach przy Kolumnie Zygmunta. Zaprzecza temu Edward Cybulski: – Kolumnę Zygmunta stawiał mistrz kamieniarski z firmy ojca, Eugeniusz Burzyński. Miał pseudonim Baba-Jaga, bo był „milimetrowiec” i nie przepuścił żadnej fuchy. Był też nałogowym alkoholikiem – bez wódki nie zjadł obiadu. Żona dawała mu zawsze do pracy setkę bimbru w małej buteleczce.

Gdy Janek był na kacu, często podkradał ten bimber, wlewając do butelki wodę. Potem przychodziła pani Burzyńska i  błagała nas, żeby nie zabierać mężowi alkoholu, bo przecież on musi coś jeść! Edward Cybulski zapamiętał jeszcze wizyty Himilsbacha i Maklakiewicza w zakładzie kamieniarskim prowadzonym przez jego ojca: – Janek błagał mego ojca o wypłatę akonto. To była taka kasa zapomogowo-pożyczkowa Cybulskiego. Zawsze coś wyprosił, tata go bardzo lubił i miał do niego słabość.

Himilsbach lubił rozprawiać o swojej działalności, z której jest dziś najmniej znany. Kamieniarstwo towarzyszyło mu przez prawie całe życie i często było źródłem jego zawodowej satysfakcji. Kto wie, może za sto lat jego „praca w kamieniu” będzie jedynym dowodem działalności artystycznej zapomnianego przez wszystkich aktora i pisarza.

– Pracowałem w kamieniu. Najpierw w państwowej firmie. Odkuwałem rzeźby na MDM-ie, robiłem przy Kolumnie Zygmunta na Starówce, w Instytucie Szopena na Tamce. Kamień, wiesz, trzeba czuć, on jest żywy, ma serce, trzeba umieć do niego podejść, a nie tylko łomotać. Potem była prywatna firma pomnikowa pana Cybulskiego. Tak przy kamieniu zostawiłem pół życia… Wiesz, pomnik Aliny Ślesińskiej, co tam u was na Lubelszczyźnie, w Nałęczowie przed Pałacem Małachowskich, ja też odkuwałem z gipsowego projektu i ja to tam w parku ustawiałem.

Pomoc w usługach kamieniarskich

Chętnie służył radą i pomocą przy wszelkiego rodzaju usługach kamieniarskich i procedurach związanych z pochówkiem. Skwapliwie korzystali z jego wiedzy znajomi chcący wybrać materiał na pomnik, wykuć epitafium na nagrobku, ustawić rzeźbę na płycie, wykupić miejsce wiecznego spoczynku lub załatwić formalności w  siedzibie wybranej przez rodzinę nekropolii.

Roman Śliwonik: „Himilsbach sam zadeklarował, że pojedzie z moją matką pod Warszawę, do Puszczy Mariańskiej, żeby pomóc przy zakupie miejsca na cmentarzu i załatwieniu opieki nad grobami. (…) Moja matka lubiła Janka, zresztą Himilsbach potrafił rozmawiać – lubił ludziom pomagać i współczuć słowem. (…) W Puszczy Mariańskiej Janek czekał na matkę na ławce w pobliżu plebanii. Chodził już wtedy z laską, podpierał sobie nią brodę, czyli na tle pięknego drewnianego kościoła i drzew, wsparty i w zadumie wyglądał jak Rzymianin.

Suma, jakiej zażądał proboszcz, wydała się matce mocno zawyżona i poszła skonsultować się z Jankiem. – Ile? – zdziwił się Janek – ile? Proszę powiedzieć, że w Warszawie jest o połowę taniej. Matka wróciła na plebanię i powiedziała, że pan Janek, fachowiec, stwierdził, że to za drogo. Ksiądz wyszedł aż przed plebanię i długo przyglądał się siedzącemu Jankowi. – To Żyd – stwierdził. – To przyjaciel mojego syna – poprawiła go matka. – Żyd – upierał się ksiądz, ale cenę opuścił o połowę. Ten właśnie ksiądz kazał ściąć wszystkie najpiękniejsze drzewa na cmentarzu i w długiej alei”.

Fragment pochodzi z książki „Himilsbach. I głupio ci teraz?” (wyd. MANDO 2024)

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Ryszard Abraham

Himilsbach był tylko jeden, ale opowiadać o nim można bez końca.

Osierocony chłopiec z Mińska Mazowieckiego, który tuż po wojnie okradał sowieckie transporty z Niemiec. Kamieniarz, którego pomniki stoją na Starych Powązkach i – przynajmniej...

Skomentuj artykuł

Jan Himilsbach. Aktor z dłutem w ręku
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.