Kończyło się pierwsze tysiąclecie od narodzin Chrystusa i wszyscy żyjący na tym padole łez i wierzący w Stwórcę oczekiwaliśmy, że On zakończy istnienie świata i wezwie żywych i umarłych na Sąd Ostateczny. Zapowiadały to liczne znaki na niebie i ziemi.
W roku 992, pewnego ranka, gdy tylko pierwszy kur zapiał, w niemieckim kraju ukazała się na północnej stronie światłość jasna jak w dzień, która utrzymywała się całą godzinę na tle czerwieniejącego niezwykle nieba. Byli tacy, którzy rozpowiadali, że widzieli tego roku trzy słońca, trzy księżyce i gwiazdy ze sobą walczące. Wkrótce potem umarło trzech biskupów i na kraj spadła klęska głodu.
Wydać się mogło, że tak mocne dowody i przepowiednie końca sprawią, że ludzie odczują bojaźń w sercach, zwrócą się do Boga i zaprzestaną grzeszyć. Nic bardziej mylnego, niestety.
Ogarnęło nas jeszcze większe szaleństwo, jakby Zły za pozwoleniem Jedynego poddawał swoje dzieło ostatniej próbie, aby oddzielić plewy od ziarna i ułatwić pracę Sędziego. Jak przewidział święty Jan Apostoł w Apokalipsie: "I ujrzałem Bestię wychodzącą z morza, mającą dziesięć rogów i siedem głów, a na rogach jej dziesięć diademów, a na jej głowach imiona bluźniercze... Zatem otworzyła swe usta dla bluźnierstw przeciw Bogu, by bluźnić Jego imieniu i Jego przybytkowi, i mieszkańcom nieba".
Nieujarzmione barbarzyńskie instynkty utajone w głębi dusz wylewały się krwawą rzeką, znikały cnoty pokory i miłosierdzia. Nieprzerwane wojny toczone przez chrześcijańskich z nazwy tylko królów, baronów i książąt sprowadzały wielkie zniszczenia.
Rzym i cała Italia rozrywane były przez walki rodów Krescencjuszów i Frascatich, którzy na zmianę zawłaszczali tron papieski, osadzając na nim małoletnich i do cna zepsutych krewniaków. Walczono na miecze i trucizny. Spowszedniały podstęp, zdrada i tortury. Piękne i zdeprawowane kobiety obu rodów uzyskały takie wpływy na losy Rzymu, że nazywano je papieżycami. Pycha i chciwość ustanawiały papieży o małych umysłach i sercach, którzy znikali w skrytobójczych spiskach.
W całej Europie podnosiły się głosy, aby oderwać się od stolicy Piotrowej. Tak mówił Arnul, biskup Orleanu, na synodzie w Saint-Basle de Verzy: "Gdzież są Leonowie i Grzegorzowie? Czy to nasza wina, że głowa Kościoła, niegdyś stojąca tak wysoko, ukoronowana sławą i zaszczytami, upadła dziś tak nisko, zbrukana hańbą i wstydem? Wydaje się, że jesteśmy świadkami nadejścia Antychrysta, ponieważ zbliża się upadek, o którym mówi apostoł, nie upadek narodów, ale Kościoła".
I pomyśleć tylko, że nie minęły dwa wieki, odkąd w roku 814 w Akwizgranie zamknął oczy wielki cesarz Karol, który zjednoczył pod swoim berłem ziemie Franków, Niemców i Italię i rządził razem z mądrym papieżem Leonem iii, zapewniając chrześcijaństwu pokój i dobrobyt. Zaledwie zabrakło Karola, a osłabłą sporami Europę zaczęli najeżdżać okrutni wikingowie. A kiedy oni ochrzcili się w końcu i ucywilizowali, spadła jeszcze gorsza plaga - pogańskich Węgrów.
Przez trzydzieści lat bezkarnie pustoszyli ziemie Niemców i Franków, zapędzali się nawet do Hiszpanii i Italii, zapewne zniszczyliby w końcu Rzym, świętą stolicę Piotra. Przerażeni i niepewni jutra ludzie porzucali uprawne pola, które zarastały lasami i zamieniały się w bagna. Nastały wielkie klęski głodu, dochodziło do ludożerstwa, szerzyły się zarazy.
Wielkie było szczęście, że znalazł się w niemieckim kraju mąż charakterem dorównujący Karolowi, który zjednoczył skłóconych baronów i w 955 roku pokonał Węgrów na Lechowym Polu. A owego króla siedem lat później papież Jan XII ukoronował na cesarza rzymskiego jako Ottona i, zwanego słusznie Wielkim. I znów wydało się, że odetchnąć mogą ludzie miłujący Boga i pokój. Ale wystarczyło, że mądry cesarz Otto przeniósł się do lepszego świata, a szaleństwo i zbrodnia od razu podniosły głowy, opanowując nie tylko świeckie serca i umysły, ale - co gorsza - i duchowieństwo.
Godności kościelne sprzedawane były za pieniądze, siejący zgorszenie księża żenili się, żeby zdobyć większą władzę i zaszczyty. Biskupi prowadzili między sobą wojny, w których odznaczali się okrucieństwem nie gorszym od pogańskich plemion. Wiedli też wystawne życie, otaczali się zbrojnymi wasalami i rozpustnymi kobietami. Tak o tym mówił synod biskupów w Trosly: "Ci księża, którzy żyją w bagnie rozpusty, mogą skrzywdzić swoim postępowaniem tych, którzy pozostali czyści, ponieważ wierni słusznie mogą powiedzieć: — Oto jacy są kapłani Kościoła!".
W tym ciemnym i smutnym wieku zaczęły się jednak zapalać i jaśnieć światełka. Z wielu miejsc dobiegały wołania o odnowę Kościoła, a mądrzy mnisi wprowadzali je w życie. Pierwsi stanęli do walki ze złem benedyktyni w opactwie Cluny, w kraju Franków. Wielcy przeorowie tego opactwa ustalili regułę, która nakazywała braciom zakonnym skupienie na modlitwie i nauce. Aby odciągnąć głowy od grzesznych myśli i czynów, benedyktyni od świtu do zmierzchu śpiewali dwieście piętnaście razy pobożne psalmy, a pozostały czas spędzali na studiowaniu ksiąg i wspomaganiu potrzebujących, zgodnie z przykazaniem Boga: ora et labora, módl się i pracuj.
Powstało grono uczonych mnichów, którzy światłe idee opactwa Cluny rozprzestrzenili na chrześcijańskie kraje. Pisał wówczas z nadzieją do opata Cluny jeden z niewielu szlachetnych papieży, Benedykt VII: "Zgromadzenie, któremu przewodzisz, nie ma bardziej oddanego protektora niż Kościół rzymski, który chciałby rozpowszechnić je na całym świecie i któremu zależy na tym, by je obronić przed wszystkimi jego nieprzyjaciółmi".
I tak odnowa Cluny dotarła do Italii, do klasztorów benedyktyńskich na Monte Cassino oraz do świętego Benedykta i Bonifacego na Awentynie. W tym drugim opatem był słynny i uczony mnich Leon, powiernik papieży i cesarzy. W tym właśnie klasztorze, za zgodą opata Leona i ku radości wszystkich braci, mieszkał człowiek, który dwukrotnie zrzucił szaty biskupie i przywdział prosty, benedyktyński habit.
Rodzice nazwali go Wojciech, co znaczyło "pociecha wojsk". Pochodził z kraju Czechów, był książęcego rodu, na bierzmowaniu otrzymał imię Adalbert. W roku 983 otrzymał w Moguncji pastorał z rąk arcybiskupa Willigisa, co potwierdził inwestyturą w Weronie sam cesarz Otto II, osadzając Adalberta na tronie biskupim w Pradze. Dzięki takim jak on ludziom światło i nadzieja zapalały się w chrześcijańskich sercach.
* * *
Jest to fragment najnowszej powieści Dominika Rettingera "Wiara i Tron". Przeczytaj fascynującą opowieść o historii św. Wojciecha.
Skomentuj artykuł