Jak mądrze wychować nastolatka?
Okres młodzieńczy u naszych dzieci, to czas burzliwy nie tylko dla samego nastolatka, ale również, a może przede wszystkim dla nas - rodziców. Trudno nam zrozumieć, dlaczego nasze dziecko nagle przestaje liczyć się z naszym zdaniem i zaczyna stanowić odrębną istotę?
Jak to się dzieje, że dzieci w młodzieńczym wieku zaczynają gwałtownie się zmieniać? Co jest przyczyną tych zmian? Jak wtedy traktować nastolatków? Czy w relacjach między rodzicami powinno nastąpić jakieś przeobrażenie? Jaką rolę ma do odegrania ojciec? Co w sytuacji, jeśli nie jesteśmy rodzicami biologicznymi, lub samotnie wychowujemy dzieci? Czy należy ograniczać wpływ grupy rówieśniczej? Czy dzieci mają prawo do osądzania rodziców? W jaki sposób rodzic, który nie czuł się kochany, może przekazać miłość swoim dzieciom?
Ojciec porzuca front
Powiedzmy że większość ojców w zderzeniu z młodzieńczością musi wyjść ze wspaniałej izolacji. Lecz zanim zapytamy o przyczyny i metody tego odzyskania frontu, warto zadać pytanie, dlaczego ojciec się usunął. Gdy zaś zbadamy to wyjście z izolacji, przyjrzymy się również ojcom (dziś naprawdę nielicznym), których należałoby poprosić o coś wręcz odwrotnego, czyli porzucenie frontu.
Zajmijmy się zatem powodem, dla którego ojciec się wycofał, ustępując pola żonie - matce i zostawiając jej wolną rękę w wychowaniu dzieci. Dobrze wiadomo, że każda relacja ma kształt naczyń połączonych, dlatego też w systemie rodzinnym dane zachowanie musi zostać zestawione z innymi (w szczególności współmałżonka), na które "reaguje" rozważana przez nas postawa. Najprościej ujmując: ja mąż/ojciec wycofuję się, ponieważ ty żona/matka jesteś natarczywa, i na odwrót, ja żona/matka cię uciskam, ponieważ ty się wycofujesz. Wnikliwie przebadaliśmy tę trudną (i nie-reformowalną, dopóki każdy broni własnego punktu widzenia) interakcję i powiedzieliśmy sobie, że cała seria "zbiegów okoliczności" przyczyniła się do ojcowskiego odsunięcia: zbyt słaby przekaz kompetencji na temat przemiany świata ze strony ojca epoki przemysłowej; "samotność" matki, która albo przebywa sama w domu zajmując się dziećmi, albo musi wziąć na siebie ciężar podwójnej pracy - obowiązków rodzinnych i zawodowych; trudności ojca w "powstrzymaniu" matki ("efekt matrioszki"), itd. Nadszedł jednak moment, by znaleźć inne powody, które czynią z usunięcia się ojca, braku interweniowania, jednym słowem - jego rezygnacji, pewnego rodzaju zło konieczne, na które nic nie można poradzić.
Odkrywamy te pozostałe przyczyny w nieuporządkowanym stosunku do własnego ojca; lecz tutaj naszym zdaniem przyda się precyzacja - przestańmy dowodzić, że obecni ojcowie mieli za ojca pana i władcę, wyniosłego i niedostępnego. To może być nadal prawdą (choć nie do końca) w niektórych przypadkach, lecz przypomnijmy, że pokolenie rocznika '68 dziś jest... dziadkami; dorastają już wnuki postępowych, liberalnych dziadków, którzy rozprawili się z dawnymi tabu, zapoczątkowali "wyzwolone" relacje między kobietami a mężczyznami, zarówno w życiu społecznym, jak i domowym.
Z tego powodu ojcowie, o których mowa, mieli lepszych ojców w porównaniu z poprzednim pokoleniem, mniej autorytarnych, przytłaczających, niedostępnych; liczni synowie ojców z generacji lat 60. sami mają dzieci od dziesięciu, piętnastu lat, czyli praktykują ojcostwo już od ponad dekady. Dopiero gdy wejdą w rzeczywisty okres młodzieńczy, warto będzie zaobserwować, jak sobie poradzą. W każdym razie, wielu dzisiejszych ojców jest synami mężczyzn, którzy umieli zmieniać pieluszkę i bawić się z własnymi dziećmi.
Cóż więc się stało? Trudności nie zniknęły, wręcz przeciwnie. Anegdota: młody tata opowiadał nam rozbawiony, jak pewnego razu jego ojciec, goniąc go za jakieś wykroczenie, żeby dać mu nauczkę, znalazł się... na dachu, z którego nie umiał zejść. I śmiał się jeszcze na wspomnienie tego porywczego ojca, który tak się zapamiętał w gniewie, że potrafił wbiec za nim aż na dach, by znieść potem takie upokorzenie. On nigdy nie zachowałby się w podobnie komiczny sposób. Lecz ten sam tata, śmiejący się z własnego ojca unieruchomionego na dachu, kilka lat później sam gonił samochodem syna na skuterze, a ponieważ syn wjechał w wąskie uliczki, ten młody ojciec - zaciekły jak jego własny - nagle spostrzegł, że zablokował się w jednej z nich i nie może ruszyć w żadną stronę!
Nie będę taki, jak mój ojciec
Cały problem polega na tym, że trzeba rozliczyć się z własnym ojcem, takim, jakim był - z jego nadgorliwością, błędami, podobieństwem, niepewnością oraz niezrozumiałymi decyzjami; owszem, z nim, który nie stanowił dla syna wzoru ojcostwa. Zdarza się czasami, że im jesteśmy starsi, tym chętniej go idealizujemy, a nawet dystansujemy; wysłuchaliśmy tych wszystkich opisów ojca, które brzmiały "Wspaniały pracownik, uczciwy, powściągliwy" i kropka. To nieruchomy i unieruchamiający portret.
Potrzebne są "bliskie spotkania trzeciego stopnia", które syn/ojciec aranżuje z własnym ojcem, gdyż to jedyny sposób otwierający drogę do identycznych spotkań z własnym synem/córką w okresie młodzieńczym. Nigdy nie odważymy się na tego rodzaju spotkania, jeśli uciekamy w monotonne "Nie będę taki, jak mój ojciec", albo "Powinienem postępować tak, jak on, ale nie potrafię" (co, z perspektywy wychowania nastolatka, i tak niczym się nie różni!).
"Nie będę taki, jak mój ojciec" to pewnego rodzaju program, który już w zalążku skrywa wirus, atakujący go w najmniej oczekiwanym momencie. Wtedy specjaliści do spraw rodziny wysłuchują zdumionych narzekań - jakim cudem ostatecznie i tak robię to, czego przysięgałem się wyrzec (na przykład wyzywam i biję moje dziecko); albo jak to się dzieje, że pomimo bycia przeciwieństwem mojego ojca (na przykład poprzez łagodność i ustępliwość), otrzymuję ten sam rezultat (choćby w postaci agresywnego i rozwścieczonego syna, jakim sam niegdyś byłem)?
Bliskie spotkania zgłębiają nieznaną część własnego ojca, być może pozwalają zdjąć matczyne (czy babcine) okulary, przez które wcześniej go oglądałem. Jeśli nie odważymy się na to nowe poznanie ojca, pozostaniemy chronicznymi dziećmi, jak wspaniale to określił M. Andolfi. Piorunujący przykład: Alex, osiemnastolatek, zamknął się na klucz w łazience po gwałtownej kłótni z mamą; ona już jest zaniepokojona, każe mu wyjść, choć obawia się jego agresywnej reakcji. Syn nie wychodzi, a więc kobieta woła męża z biura. "Dobry" tata zaklina syna, żeby wyszedł. Nie ma rady. Wobec tego ojciec odzywa się dokładnie w te słowa: "Jeśli nie wyjdziesz w ciągu dziesięciu sekund, zejdę na dół i zawołam dziadka!". Syn wychodzi jak zahipnotyzowany. Wszyscy wydają się chwilowo podniesieni na duchu, ale ojciec Alexa zachował się jak "chroniczne dziecko" dziadka, który sprawia wrażenie jedynej osoby wciąż cieszącej się autorytetem w tej delikatnej rodzinie. Postawa ojca - chronicznego dziecka - jest niszcząca dla syna, szczególnie w okresie dorastania. Z jakiej racji ten ojciec musi posiłkować się autorytetem dziadka, by wpłynąć na syna? Dlaczego rozwścieczony syn jest pozostawiony sobie samemu? Dlaczego ojciec nie myśli o sobie jak o pełnoprawnym ojcu, takim, jak jego własny? Dlaczego porzuca swój uświęcony tytuł?
Gdy zadaję pytania temu ojcu, odpowiada językiem zaniżania własnej wartości, wychowawczej rezygnacji, strachu: "Mnie nie posłucha. Nie dociera do niego to, co mówię. Nie wiem, czy byłbym w stanie się z nim zmierzyć, gdyby doszło do konfrontacji, jest ode mnie silniejszy...". Jakim ojcem może być osoba rozumująca w ten sposób? Jego autoopisy budzą politowanie: "Jestem pokojowym człowiekiem, nie lubię podnosić głosu, dlaczego trzeba zawsze robić tragedie? To moja żona popełnia błąd, stawiając wszystko na ostrzu noża, a potem ja muszę interweniować". Niech nam będzie wolno podkreślić, że to "tchórzliwe" opisy tego, kto jeszcze nie postanowił oddać życia dla dziecka.
Istnieją także chroniczne dzieci nadopiekuńczej, uspokajającej matki, która podejmuje za nie decyzje, matki mającej zawsze rację, z którą nie można otwarcie się nie zgodzić. Te chroniczne dzieci hiperodpowiedzialnych matek żenią się; może nawet z pewną siebie kobietą, która podejmuje zawsze właściwe decyzje, niczego się nie obawia, zawsze się nim opiekuje, wie, czego im potrzeba wcześniej niż oni sami. I może nastoletnia córka, w samym środku swojego buntu, zada sobie pytanie: "Jakim cudem tata jest zawsze posłuszny mamie? Czy nie widzi, że ona nim rządzi, że musi robić wszystko, co tylko mu każe?". I może jeszcze wspomniana matka, czując, że już nie daje sobie rady z dziećmi, które rozpętują własne wojny, narzeka: "Nie mam dwójki dzieci, tylko trójkę - mój mąż jest gorszy niż dziecko!".
Poszukaj odpowiedzi
Poniżej przedstawiam proste pytania, które spontanicznie przychodzą na myśl rodzicom. Warto je przytoczyć i zachęcić rodzica do poszukiwania w tekście adekwatnych odpowiedzi, które przynajmniej zmodyfikują pytanie!
Dlaczego ojcowie ustępują pola matkom, gdy chodzi o reguły, zakazy, znaczenie i kierunek obranej drogi? Dlaczego ojcowie nigdy nie przebudzają się sami? Czy matkom przypada zadanie wzmacniania ojców? Czy w rodzinie powinno się walczyć o wszystko, nawet o "głupoty"? Trzeba wydawać polecenia, wiedząc, że nie zostaną wysłuchane? Co naprawdę oznacza bycie ojcem?
Ewentualnie chroniczny syn może postępować w ten sposób jedynie wobec własnej matki, która z definicji ma zawsze rację, a której okazuje uwagę oraz czułość, wzbudzające zazdrość żony (ta zaś zazwyczaj obraża się na teściową, winiąc ją za nadmierne przywiązanie syna, nie dostrzega jednak tego, co robi syn, w sposób mniej lub bardziej jawny, by dostarczyć matce pretekstów do takiej "działalności").
Faktem jest, że chroniczni synowie potrzebują superodpowiedzialnych kobiet i doprowadzają do perfekcji sztukę posyłania ich na pierwszy ogień, narażania na szwank, pozwalania, by odniosły rany na polu walki. I zazwyczaj, tego rodzaju kobiety - żony czy matki - wpadają w tą pułapkę, gdyż z przyzwyczajenia poczuwają się do odpowiedzialności za wszystkich i za wszystko. Tym zaś, kto cierpi straszliwe osamotnienie w tej interakcji jest syn/córka, szczególnie w momencie swych "społecznych narodzin". Na szczęście jednak, nastolatek (nieświadomie!) "pracuje" nad tym, aby ojciec wyszedł ze swego ukrycia, oddalenia, niechęci zaryzykowania w pierwszej osobie. Dzięki nastolatkowi ojciec może odkryć, że potrafi być ojcem pomimo własnych ograniczeń, nawet jeśli nie zawsze wygrywa, nawet jeśli czuje się "przepytywany". W ten sposób decyduje o podjęciu samodzielnych działań, choćby nie wiadomo ile go to kosztowało.
Mężczyźni bowiem, jak wiadomo, są samcami - przekonani, że gdy wyruszają na front muszą wygrać wojnę; w przeciwnym razie tam się nie udają, a nawet potrafią zanegować jego istnienie! Tymczasem nastolatek, jeśli jest zdrowy/a, wzywa na front - spotkamy się tam w cztery oczy tato, tylko ja i ty. Jeżeli tylko - a to naprawdę przygnębiająca sytuacja - ten syn/ córka już nie zdecydował, że nie będzie walczył i zatrzyma się na niemej urazie, niechęci, by wydorośleć.
Nas tutaj interesuje moment, w którym ojciec wychodzi ze swej "wspaniałej izolacji" (oczywiście wspaniałej jedynie dla niego, w tym sensie, że jeszcze sobie nie pobrudził rąk). To chwila, gdy "pochyla się" - z miłości! - nad życiem syna/córki i przechodzi z nim część drogi samodzielnie, może nawet rezygnując z poczucia bezpieczeństwa zapewnianego przez aprobatę współmałżonki. Powiedzieliśmy już - są takie kobiety, które roszczą sobie prawo do uczenia mężów zawodu ojca i wkładają w to wszystkie siły, są hojne oraz irytujące (nie zdając sobie z tego sprawy). Lecz w każdej kobiecie, nawet najbardziej dominującej, mieszka ukryte pragnienie silnego mężczyzny, który potrafi walczyć na własną rękę. A gdy już taki mężczyzna się ujawni, czy może krytykują go i z nim walczą? Cóż, owszem. Ale to niewystarczający powód, by rezygnować z samodzielnej konfrontacji. Powtarzam - choćby nie wiadomo ile kosztowała. Wtedy nagrodą dla "walczącego" będzie kapitulacja jego partnerki oraz podziw, jaki dostrzeże w jej oczach.
Więcej w książce: Jak mądrze wychować nastolatka. Rady praktyczne dla rodziców i wychowawców - Mariatresa Zatoni
Wydawnictwo Bratni Zew, Kraków 2010
Skomentuj artykuł