Ojcostwo niewyspane, zmartwione i...

Ojcostwo niewyspane, zmartwione i...
Muszę przyznać, że to dobra perspektywa do myślenia o życiu jako czymś niezwykłym (fot. shutterstock.com)
Logo źródła: List Mateusz Czarnecki / slo

Bywały chwile, gdy przychodził mi do głowy pomysł, by zostać księdzem lub zakonnikiem. W moim przypadku był na tyle abstrakcyjny, że z wrodzonej przekory brałem go nawet pod uwagę. Nic bardziej oderwanego od rzeczywistości niż stwierdzić: "Byłbym dobrym księdzem, takim z powołania". Bycie mężem, tatą, wyobrażałem sobie znacznie rzadziej. Pewnie dlatego, że było mi dużo bliższe, niż myślałem.

Ojcostwa nigdy nie traktowałem jako swojej przyszłej misji, idei czy czekającego na mnie życiowego zadania. Było ono oczywistą, choć odległą częścią moich dążeń, to jest Boskiego planu wcielonego w moją osobowość i wrażliwość: chęci związania się z dziewczyną, w której ze wzajemnością odkryję najbliższą mi osobę. Na samą myśl o tym chciało się żyć. Jeśli wykazałem w tej dziedzinie intuicję i "rzetelność" postępowania, zawdzięczam je swojemu tacie. Cenniejszego dziedzictwa nie mogłem chyba otrzymać.

Dziewczyna to dziewczyna

DEON.PL POLECA




Dziewczyna to dziewczyna. Nie jest na spróbowanie, jakieś z nią chodzenie, lecz na życie. Tak myślałem. A może nawet nie myślałem. Przekonanie to rosło ze mną od dzieciństwa. I choć czasem mnie ono uwierało i studziło młodzieńczą krew, to właśnie dzięki niemu później programowo nie szukałem żony, ani tym bardziej nie starałem się odkryć żadnego powołania.
Życie działało szybciej, niż sam bym wymyślił. Ja tylko po swojemu, czyli chyba właściwie, podchodziłem do napotykanych mnie sytuacji. I gdy w jednej z nich postanowiłem zagaić rozmowę z upatrzoną przeze mnie dziewczyną (był październik, pierwszy dzień studiów), spotkanie okazało się mieć ciąg dalszy.
Kolejne decyzje i zobowiązania, które nie bez drżenia podjąłem, mają smak mojego własnego życia. Były i są językiem miłosnym wobec tej, która wzbudziła mój Adamowy zachwyt.

Kawalerska perspektywa

Pojąłem żonę nie dla dzieci, lecz dla niej samej. Wiedziałem, że tak się zaczyna twórczość życia. Z całą dynamiką wszelkich napięć, sprowadzoną w jedno niewielkie miejsce, którym jest dom. Z czułością i poczuciem krzywdy. Konfliktami i zrozumieniem. Rodzina jest twórczym tyglem. Niepowstrzymana zmienność i intensywność życia okazuje się rewersem tego, co często z przekąsem nazywa się stabilizacją. Do czego cenniejszego mogłem zmierzać? Najdoskonalszy wybór. I nic zwyczajniejszego pod słońcem.
Nad rozważaniem doniosłości roli mężczyzny w rodzinie nie spędzałem długich chwil. Jak mógłbym znieść nadmiar powagi, którą naszpikowany jest dyskurs o wychowywaniu dzieci, podjęciu odpowiedzialności, i rekompensujące te "trudy" uwznioślanie powołania? Zresztą, o istocie powołań i o "ideałach", o tym, czym jest ojcostwo, czym życie mnisze itd., mówi się najwięcej wtedy, gdy brak jest samych powołanych - czy to ojców, czy mnichów. Mojerozumienie rzeczy mówi mi, że powołanie do ojcostwa nie jest czymś, co się wybiera na drodze wielkich rozważań, poszukiwań czy rachub. Jeśli spotkałem kobietę, którą kocham, nie pożera mnie pytanie, czy aby na pewno chcę z nią być, ponieważ odpowiedzią jest ona sama, ta, którą kocham. Ojcostwo pojawia się jako coś nieodłącznego od tej miłości. Mąż nie będzie poważnie rozmyślał nad tym, co stracił, skoro stał się mężem, ani też rodzice nie będą kalkulować ryzyka. Bo to, co robią, jest dla nich nade wszystko oczywiste.
Gdy się oświadczyłem i moja kawalerska perspektywa, z jej niezmierzonymi i nieokreślonymi możliwościami, ostatecznie zaczęła się kurczyć, nie miałem wyobrażenia siebie w roli ojca rodziny. Oczywiście rozmawialiśmy z narzeczoną o tym, co dla nas - przyszłych rodziców - będzie istotne. Począwszy od wiary. I że będzie improwizacja na temat naszych osobowości, wraz z tym, co wynieśliśmy z własnych domów. Gotowość na założenie rodziny była świadomością, iż czeka nas nieprzewidywalne.
Poza tym hodowałem w sobie kilka budzących moje poczucie zadowolenia pomysłów na kontakt z własnymi dziećmi. Te jednak w większości nie wytrzymały konfrontacji z osobowościami mych potomkiń. Ich płci (jak dotychczas same córki) i charakterów w swoich błogich planach na rodzicielstwo nie byłem w stanie wymyślić. A także tego, że i mnie samego pojawienie się dzieci odmieni.

Chcę być tym, kim jestem

Moje dzieci teraz są jeszcze małe. Szybko rosną. Swoją obecnością wyrażają zmienną postać świata. Po sobie tego nie widzę. Dzieci - to moje przemijanie. Wraz z nimi stałem się starszym pokoleniem. Zacząłem dobrowolnie odchodzić. Ustępować drogi. Dzieci są przede mną. Jeszcze ode mnie zależne, ale - tymczasowo. Muszę przyznać, że to dobra perspektywa do myślenia o życiu jako czymś niezwykłym.
Byłem świadkiem, czy nawet uczestnikiem, porodu moich trzech córek. Mój udział w dziele stworzenia. Źródło, z którego czerpię żywotność, w którym się przeglądam, patrząc co dzień na moje córki, kontemplując ich rozwój, przy całym zmęczeniu, czerpiąc energię z ich nieustającej ruchliwości. Teraz mogę już z nimi rozmawiać. Prowadzimy poranne boje o wyjście do przedszkola, pertraktacje na temat zjedzenia obiadu. Rozsądzam burzliwe spory o kredkę. Ale też odpowiadam na pytania dotyczące świata, których sam nigdy bym nie wymyślił. I choć czasem bywam na granicy rozstrojenia lub rutyny, choć popadam w rodzicielski banał lub przelotny despotyzm, to moje nawyki i przyzwyczajenia mają krótkie nogi. Bo po prostu chcę być tym, kim jestem: mężem i rodzicem.

Ojcostwo niewyspane, zmartwione i...

Tego, o czym mówię, nie da się odkryć na wstępie, przewidzieć lub z góry założyć. Doświadczenie nakłada się na chwilę, w której ono przychodzi. Żeniąc się, nie mogłem wiedzieć, jak jest po ślubie, nie miałem jeszcze dwudziestu trzech lat. Wystarczyło jednak, że miałem narzeczoną, którą chciałem poślubić. Podobnie jest z rodzicielstwem. Do tej chwili nie mam poczucia, bym dorósł do podjęcia roli ojca. Ale cóż po poczuciu, kiedy co dzień budzę się (lub też - jestem budzony) jako - na wskroś - tato. I to ojcostwo, to wejście w rzecz mnie przerastającą, przyszło i przychodzi tylko wraz z ojcostwem. Nie wcześniej. Ojcostwo moje rozgrywa się tu i teraz, na moich oczach. Czasem jest ono niewyspane, innym razem zaczyna się martwić do ęgi kilku osób, ma w sobie tyle znoju, co i radości. I nie da się tych rzeczy zbilansować, oddzielić ani rozróżnić. Ojcostwo jest moją najmocniejszą i najsłabszą stroną zarazem.

To nie popłaca?

Bóg obdarzył mnie trojgiem dzieci. Nie mówię, że to koniec. Ale moja rodzina już jest określana jako wielodzietna. To słowo nie popłaca. Mieć "wiele dzieci" oznacza wiele kłopotów, które z czasem tylko wzbierają na sile. Rosną razem z potomstwem. Dziś dają zagwozdkę na zaś, na całe życie, jakiekolwiek ono się okaże. Bo mieć kilkoro dzieci znaczy - zawężać tym dzieciom szerokie pole rozwoju, liczba warsztatów, treningów, wyjazdów… Można zaplanować szkołę muzyczną, jazdę na koniach i naukę trzech języków. Zakładać, że uczyni się z dziecka człowieka renesansowo wszechstronnego. Ale gdy dzieci jest gromadka i każda czynność odbywa się kosztem wielu innych czynności, okazuje się, że ideał ten zostaje za plecami. Ograniczenia w tej dziedzinie bywają bolesne. Ale to one pozwalają rozbić bańkę mydlaną, którą jest współczesna obsesja zapewnienia młodym "wszystkiego": od najszerszego wykształcenia, możliwości rozwijania skrytych talentów i przyłych zainteresowań, po dojście do obfitego źródła zarobku. Nie o to idzie, by nie chcieć dobrobytu czy poszerzania horyzontów. Ale gdy nie da się zadbać o bardzo wiele, okazuje się, że potrzeba mało albo tylko jednego: wspólnoty. Nic nie zastąpi tego, że jesteśmy razem, stwarzamy dom, swój sposób życia.
My, rodzice, nie rezygnujemy ze swoich zamiłowań. Życie rodzinne wprowadza liczne ograniczenia, ale dzieci nie są piątym kołem u wozu. Przeciwnie, uczestniczą w naszym życiu. Widzą, jak podchodzimy do przyjaźni. Być może same przejmą zasadę, że nie ma nic nad spotkanie z bliskimi.
Nie mamy możliwości odbywać dalekich podróży. Jeździmy więc niedaleko. Dzieciom zupełnie to wystarcza, a okolice, region - gdziekolwiek się zamieszka - zawsze kryją bogactwo ciekawych miejsc, mogą stać się inspiracją, choćby do tego, by kiedyś wybrać się dalej.
Razem czytamy książki. Może nie przeczytamy bardzo dużo, ale nauczymy zamiłowania do czytania. I tak dalej. Każda rodzina wypracowuje swój styl, tworzy własną kulturę i może znakomicie przygotować do wyjścia w świat.
Tu muszę zakończyć, ponieważ myśl, którą jeszcze chciałem zapisać, uciekła mi za sprawą najmłodszej córki. Mając, pod nieobecność mamy, dość zabawy, chwyciła się mojej nogi i zaczęła płakać, co oznaczało, że jest zmęczona i ani chwili dłużej nie da rady zająć się sobą sama. A gdy już ją uśpiłem, wątek zgubił się zupełnie...
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ojcostwo niewyspane, zmartwione i...
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.