Krakowski pobyt dwudziestoletniego Norwida
Niezwykła relacja o święcie Bożego Ciała, zanotowana przez Cypriana Kamila Norwida, który jako dwudziestoletni młodzieniec przebywał pod Wawelem od 19 maja aż do połowy czerwca 1842 roku. Podróż do Krakowa odbywał Norwid w towarzystwie swojego przyjaciela Władysława Wężyka.
Zmierzali tu z Warszawy, szlakiem pocztowym przez Radom, Kielce, Jędrzejów, Miechów, Słomniki. Zatrzymali się w Minodze, majątku Wężyków, którym w owym czasie gospodarzył Franciszek Wężyk, stryj Władysława. Ów ceniony w Rzeczypospolitej Krakowskiej pisarz dał Norwidowi list polecający do profesora Michała Wiszniewskiego, wykładowcy literatury polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim.
List nosi datę 19 maja: "Pan Norwid, młody poeta, i Władysław Wężyk, także gryzmoła, pragną poznać Pana, jako męża robiącego zaszczyt naszemu piśmiennictwu. Racz Pan ich przyjąć z zwykłą uprzejmością [...]".
Młodzieńcy ujrzeli Kraków z Michałowic, w tamtym czasie wsi leżącej jeszcze w granicach Królestwa Kongresowego, kawałek dalej znajdowała się granica pomiędzy Królestwem a Wolnym Miastem Krakowem, zwanym Rzeczpospolitą Krakowską. Z Michałowic można było dostrzec mogiłę Kościuszki i Wawel, a w dole zasłany lekką mgiełką Kraków z jego kościelnymi wieżycami. Ówczesna "Gazeta Krakowska" odnotowała, że w dniach 19-20 maja nasi dwaj młodzieńcy przyjechali tu "z Polski". Wężyk jedynie odprowadził do Krakowa swego przyjaciela, sam zaś powrócił do Warszawy.
Informacje o bytności Norwida w Krakowie i o wydarzeniach z tym związanych czerpiemy z listu skierowanego do redaktora "Gazety Warszawskiej" - Antoniego Szafrańskiego, który fragmenty listu Norwida opublikował.
Kraków zafascynował młodego poetę obyczajami oraz niespotykaną barwnością uroczystości kościelnych. Był pod ich wyraźnym urokiem i czarem. A trafił Norwid na znakomity okres kościelnej liturgii, zawsze tak pięknie celebrowanej w Krakowie.
Cracovia sacra zawsze pociągała. Widział przeto procesję Bożego Ciała i procesje w oktawie tego święta, a przede wszystkim obchód konika zwierzynieckiego, który bezpośrednio wiązał się z jej zakończeniem.
W Kościele katolickim uroczystość Bożego Ciała (festum Corporis Christi), jako ukoronowanie kultu eucharystycznego rozwijającego się w Kościele w XI i XII wieku, jest świętem o charakterze dogmatycznym. Podczas soboru laterańskiego IV (1215) uchwalono dogmat o transsubstancjacji, czyli realnej - a nie symbolicznej - obecności Ciała i Krwi Chrystusa w akcie przeistoczenia podczas Eucharystii. Dwa cudowne wydarzenia: objawienia św. Julianny (zm. 1258), przeoryszy augustianek z Mont Cornillon koło Liege, oraz krwawiąca hostia w Bolsenie stały się bezpośrednią przyczyną ustanowienia święta Bożego Ciała w roku 1264 przez papieża Urbana IV. Jego śmierć przeszkodziła w ogłoszeniu bulli, ale tak czy inaczej święto Bożego Ciała przyjęło się w kilku diecezjach niemieckich.
Bullę Urbana IV przypomniał w roku 1317 sobór w Viennie. Pierwsze procesje Bożego Ciała możemy odnotować w Europie już w roku 1277. Z roku 1320 natomiast pochodzi notka o uroczystościach Bożego Ciała w Krakowie. Norwid był znakomitym obserwatorem i tęgim stylistą.
Zainteresowało go szczególnie właśnie krakowskie Boże Ciało. "Tu oktawa Bożego Ciała - powiada Norwid - świątnicy [katedralni kościelni] z Męką Pańską na długich pelerynach - gdzieniegdzie jeszcze kontusz, czekan, cech z chorągwiami, bractwo i lud krakowski. Zatrzymałem się przed ołtarzem ustrojonym w zieloność, kotły ustały, zewsząd cisza, a pięćdziesiąt chorągwi kościelnych i cechowych na podobieństwo masztów pochyla się ku ziemi, i lud jak fala niżej, a całe miasto głuche; bowiem ze wszystkich dzielnic spłynęli w Rynek i umilkli. Dziwne jest nad głowami kilkunastu tysięcy ludzi, słyszeć przelotne śpiewy jaskółek lub szmer topoli zieleniejących w Rynku. Z równą powagą cała odbyła się procesja, przed każdym ołtarzem przyklęknięto i powtórzono cichość - po czym znów śpiewy, kotły i głośne nabożeństwo".
Norwid opisuje - co trzeba podkreślić - nie katedralną procesję Bożego Ciała, także zmierzającą z Wawelu na Rynek, lecz procesję zamykającą oktawę. A wszystko kończył obchód konika zwierzynieckiego, bowiem nazwa Lajkonik została użyta po raz pierwszy dopiero w roku 1866 (nadmieńmy, że najstarsze informacje o tej zabawie pochodzą z początku XVIII wieku).
"Ledwo się obrzęd skończył - pisze Norwid - aliści biegną tłumem przez ulicę Wiślną ku szynkowni, z której wyjeżdża Tatar w jasnozielonej szacie, czerwonej krymce i zawoju śnieżnej białości: ma on szarfę przez ramię, nogi zaś nakreślone na uklejonym koniu, co większa, jakby długą przysłoniętym makatą, tak iż pieszka nie widać. Pląsa więc z gęstą brodą, surowym obliczem i gromnicą gromiącą śmiałych pauprów buławą. Konik zwierzyniecki, nie doszedłszy do biskupiego gmachu, powrócił z wesołością uganiających się za nim chłopców. Mnóstwo osób rozmaitych klas społeczeństwa przyglądało się temu obrazowi, ci z nawyknienia, ci tak sobie, ci wreszcie jako czynni z konikiem harcownicy; owi skutkiem dążności ku zbadaniu zwyczajów ludu".
Norwid wiernie relacjonował uroczystości. Konik zwierzyniecki był oczywiście skromniejszy od tego, którego w obowiązujący dziś strój przybrał Stanisław Wyspiański na początku XX stulecia. W czasach Norwida orszak towarzyszący konikowi zwierzynieckiemu miał zakazany wstęp na Rynek, aby nie zakłócał procesji z kościoła Mariackiego. Zatem poeta przystanął najpierw na Rynku, a potem już przed Pałacem Biskupim obejrzał konika zwierzynieckiego. Ledwo skończył się obchód zamykający oktawę Bożego Ciała, a tu już ruszyła następna zabawa. Rozpoczęto strzelanie do kura. Godne statecznych mieszczan, ongiś czuwających nad bezpieczeństwem miasta. Zanotował więc Norwid: "Niedługo potem kozernicy nową elekcję króla kurkowego strzelaniem rozpoczęli - przed ósmym wizerunkiem w galerii panujących postawiono srebrnego kurka i lakę marszałkowską.
Strzelają co dzień, lecz kto strąci ostatni szczątek celu, ten obwołanym będzie Królem Kurkowym". Przy tej okazji wyjaśnijmy, że słowo "kozernik" oznaczało strzelca przebranego na modłę wschodnią, poprzedzającego orszak króla kurkowego.
Podczas krakowskiego popasu odwiedził Norwid Bibliotekę Jagiellońską (wtedy mieściła się w gmachu Collegium Maius), gdzie w księdze gości, zwanej "Księgą Królewską", uwiecznił się autografem. Zaszedł również do pracowni znanych ówcześnie malarzy - Jana Nepomucena Głowackiego przy ulicy św. Jana oraz Wojciecha Kornelego Stattlera przy ulicy Wesołej (obecnie ulica Kopernika). Po latach w Promethidionie przyznał Stattlerowi, "iż on pierwszy poczuł powagę sztuki narodowej". Oczywiście odwiedził też profesora Michała Wiszniewskiego, który właśnie złożył do druku czwarty tom swojej Historyi literatury polskiej. W cytowanym liście zachwycił się także poezjami krakowskiego barda doby romantyzmu Edmunda Wasilewskiego, autora niezwykle popularnych w tamtym czasie krakowiaków.
Zainteresowały go także studia etnograficzne Józefa Konopki. Niewątpliwie poznał krakowskie legendy, skoro poświęcił im potem dramaty: Wanda i Krakus. Ich pierwsze redakcje powstały już w roku 1847. Podwawelskie klimaty zafascynowały poetę. Gdzieś w połowie czerwca 1842 roku wyjechał z Krakowa, udając się poprzez Śląsk do Wrocławia, a stamtąd do Drezna. Podróżował dyliżansem. Ciągle myślał przy tym o swej bytności pod
Wawelem. W roku 1845, przebywając w Berlinie, naszkicował i wymodelował pomnik Jana Kochanowskiego z przeznaczeniem dla Krakowa. Interesowały go najbliższe okolice naszego miasta, jak choćby Ojców. W liście do poety Józefa Bohdana Zaleskiego z 1 sierpnia 1851 roku pisał te słowa:
"Mam polecenia dać plany na chałupy i karczmy, i domy dla leśników do krakowskiego - piękne i trudne zadanie [...], bo nie chcą żadnych domków angielskich, tylko sobie życzą, ażebym ze zwykłej chałupy polskiej i karczmy żydowskiej wyprowadził coś idealnego".
Czyżby próby stworzenia formy polskiego stylu narodowego? Fakt godny odnotowania. Czytając Norwidowy list, nie trafimy do miejsc, które na pewno zwiedził, takich jak choćby katedra krakowska czy Wawel, albo kościół Mariacki. Musiał też być na kopcu Krakusa i mogile Wandy. Skoro napisał - "Mogile Wandy pod Krakowem w dowód głębokiego poważania poświęca Autor".
Nic dodać, nic też ująć. Opuściwszy granice Rzeczypospolitej Krakowskiej, nigdy już Krakowa nie zobaczył. Nie wrócił także do Warszawy. Jednak zauroczenie podwawelskim miastem na zawsze mu pozostało. Jemu - wiecznemu tułaczowi. To przecież Norwidowi zawdzięczamy słowa charakteryzujące nasz los narodowy w XIX stuleciu: "w stronę jednę sybirskie powózki, w drugą pielgrzymi kostur". Norwidowi dany był kostur pielgrzymi.
Skomentuj artykuł