Mądra żona zołza

Mądra żona zołza
Katarzyna Górczyńska

Warto być żoną, która troszczy się o męża i nie pozwala mu stanąć w miejscu. Nawet za cenę bycia zołzą.

Narzeczeni przygotowując się do małżeństwa dość często zastanawiają się i wymieniają poglądami, jak to będzie, kiedy już zamieszkają razem, gdy codzienne obowiązki i zadania staną się ich wspólnych działaniem. Gdy mając gorszy dzień  małżonka zacznie gotować obiad w 6 garnkach "bo tak!", a mąż przyjdzie styrany po ciężkiej pracy i powie, że jest tak zmęczony, że nie robi już dzisiaj nic. Niby nic, a połączenie dość wybuchowe. Wystarczy iskierka, by mieszkanie wyleciało w powietrze.

DEON.PL POLECA

Wszyscy dookoła przekonują zwykle narzeczonych, że małżeństwo to ciężki kawałek chleba, że wymaga pracy, zaangażowania, wysiłku, cierpliwości. Że choć na początku to rzeczywiście miesiąc miodowy zakłada różowe okulary, a młodzi upojeni zakochaniem piją sobie z dziubków, to wielokrotnie warto być trochę ślepym, trochę głuchym i trochę głupim, by nie wszystko widzieć, nie wszystko słyszeć i nie wszystko rozumieć. Zgadza się, że małżeństwo wymaga pracy, ale wymaga także ciągłego rozwoju psychicznego, duchowego i społecznego, bo świat dookoła nas ciągle się zmienia, my sami też. I tym zmianom trzeba wychodzić naprzeciw. Z tym, że różnice płciowe powodują, że choć wzajemnie się uzupełniamy, to funkcjonujemy zupełnie inaczej, co wielokrotnie powoduje niemały dysonans w tych dążeniach rozwojowych. To znaczy - inaczej pojmujemy zmiany, ich przyswajanie i wdrażanie w życie oraz tempo tychże działań. Mianowicie: my kobiety ogarniamy kilka rzeczy na raz, mamy podzielność uwagi, potrafimy zaplanować wiele rzeczy do przodu, wielu rzeczy się domyślamy, czytamy między wierszami, chcemy mieć sprawy załatwione na już, a jak nie to zrzędzimy. Mężczyźni natomiast mają skłonność do załatwiania co najwyżej jednej sprawy i dopiero po jej wykonaniu mogą skoncentrować swoją uwagę na  następnej. I trzeba im zaufać, że powierzone zadania zostaną zrealizowane, bo przecież mężczyzna jak mówi, że coś zrobi, to zrobi i nie trzeba mu co pół roku o tym przypominać. Jednak nim minie zakładane 6 miesięcy, magazynowana cierpliwość zaczyna się zużywać, poziom napięcia wzrasta i żona, nie mogąc doczekać się aktywności męża po prostu wybucha, robiąc awanturę nie tylko o nie umytą łazienkę i nie wyrzucone śmieci, ale o wyjście 3 miesiące temu i popsuty odkurzacz sprzed 2 tygodni, a także o niekupioną sukienkę, niespędzone wspólnie wieczory i jedno za dużo piwo z kolegami. Czyli awantura pod kryptonimem "od Adama i Ewy", wskazująca jednoznacznie, że biedny Bogu ducha winien małżonek wziął sobie za żonę prawdziwą zołzę.

Czytam jakieś badania amerykańskich naukowców, że mężowie, którzy mają żony zołzy żyją krócej. Dlaczego? Bo stres, który żona zołza wywołuje u męża anioła podczas awantury powoduje problemy ze zdrowiem, a te z kolei wpływają na skrócenie życia małżonka. Nigdzie jednak nie było napisane dlaczego ta zołzowata żona wszczyna awanturę. Badań naukowych na temat najczęstszych powodów, dla których żony tracą cierpliwość i wybuchają - brak. A przyczyn może być naprawdę wiele. Może dlatego, że mąż jej nie pomaga, nie interesuje się dziećmi, od pół roku nie naprawił szafki w kuchni, a do tego ona dziesiąty raz prosi go, by wyniósł śmieci, słysząc ciągle: zaraz. Może kumple ważniejsi są od niej, może piwa za dużo jest w domu, może męża bardziej interesuje bijący rekordy popularności w sieci filmik niż wydatki na przyszły miesiąc. W takiej sytuacji to i świętego (a raczej świętą) wyprowadziłby z równowagi. Ale czy to oznacza, że taka doprowadzona do granic wytrzymałości żona jest od razu zołzą? Może to ona ma na głowie cały dom, pracę, dzieci i własne bolączki, a oprócz tego do ładu i składu musi doprowadzić jeszcze męża, zanim ten wyjdzie codziennie rano do ludzi. Może przy całej ilości pracy, którą wkłada w utrzymanie domu słyszy jeszcze, że w sumie, to przecież on pracuje i po pracy jest zmęczony, a tak w ogóle, to miłość, wierność i uczciwość jej ślubował, a nie porządki w domu. I to nie są zmyślone na potrzeby artykułu scenki, tylko prawdziwe sceny z życia.

W komentarzu do tych amerykańskich badań na temat zołzowatych żon i biednych pokrzywdzonych przez los takimi żonami mężów czytam, że owe badania są potwierdzeniem tego, co Biblia mówi o roli mężczyzny. A gdzie przepraszam jest napisane, że rolą męża jest wkurzać żonę? Że żona ma być cierpliwa, posłuszna i usłużna, a cnoty te granic swoich nie mają? Bo o ile świadomie ślubowałam, to w przysiędze małżeńskiej też nic o tym nie ma. Ślubuje się miłość, wierność i uczciwość małżeńską. No to żona uczciwie mówi - nie podoba mi się to, że po raz kolejny nie zrobiłeś tego, o co Cię proszę, że jesteś głuchy na moje potrzeby, że nie dbasz o dom, że nie pielęgnujesz naszego związku. Są bowiem nikłe szanse, że żona zaangażowanego męża, która ma z nim poukładane relacje, która widzi i docenia jego starania, nie zrobi jazdy z byle powodu. Więc jeśli mąż skarży się, że ma żonę zołzę, to najpierw warto zapytać: czym ją tak mężu wkurzyłeś? Świetny przykład daje Jacek Pulikowski, kiedy przychodzi do niego małżonek z kilkuletnim stażem i żali się na żonę, że stała się czepliwa, zrzędliwa, ciągle czegoś chce, ciągle stawia jakieś wymagania, a on nie może już wytrzymać. Więc Pulikowski pyta czy była taka przed ślubem, na co zdruzgotany małżonek odpowiada, że nie, że przed ślubem to był anioł. Na co słyszy odpowiedź, że niestety żona stała się taka przy nim, więc najlepsze, co może zrobić, to wrócić do domu i odrobić lekcje…

W czym tkwi problem? Myślę, że w wielu przypadkach w braku akceptacji różnic między kobietą i mężczyzną. Każde z małżonków ma swoje wyobrażenia na temat życia małżeńskiego i te wizje się ścierają. To dość oczywiste i nie jest żadnym odkryciem. Nie zakładamy jednak, że są one wynikiem również różnic między płciami, a nie tylko przyzwyczajeń, wychowania czy wzorców. Różnimy się nie tylko w wymiarze fizycznym, ale także psychicznym. Mamy inny sposób komunikowania się, funkcjonowania społecznego, przeżywania emocji, duchowości i religijności. To wszystko powoduje, że kiedy mężczyzna stwierdza, że ma jeszcze czas na załatwienie jakiejś sprawy, kobieta załatwiła już piętnaście innych i prosi o raport z tej, którą zleciła mężczyźnie. Ale to nie oznacza, że przyjęcie do świadomości tych różnic oraz akceptacja wzajemnej odmienności, jest równe całkowitej akceptacji związanych z tym zachowań. Zamierzeniem Pana Boga było, by małżeństwo polegało na całkowitym oddaniu się sobie wzajemnie kobiety i mężczyzny, ale także by było relacją opartą na współzależności. Co w praktyce oznacza poszukiwanie kompromisów, ale na obustronnej zasadzie: Ty przed Ja. Pragnąc dobra dla ukochanej osoby, stawiam jej dobro przed swoim. Czego wyrazem nie zawsze jest głaskanie po głowie, ale czasem wytarganie za uszy.

Bardzo sensowny głos sprawie zołzowatych żon zabrał jakiś czas temu Krzysztof, mąż i ojciec, autor bloga Dzień Ojca, który pisząc o znaczeniu kłótni w małżeństwie wyraźnie zaznacza, że żona nieraz zaczyna atak pod kryptonimem "od Adama i Ewy", często nie przebiera w słowach i sprawia mu przykrość, ale wreszcie uświadomił sobie dlaczego. Bo żona próbuje do niego dotrzeć, do - jak sam siebie nazywa - "kołka nieociosanego", który dotąd był głuchy na jej rozpaczliwe apele, choćby o częstsze sprzątanie łazienki, przy czym sam przyznaje, że dwa razy na trzy miesiące to rzeczywiście trochę za rzadko. Że "zołza" co jakiś czas wylewa na niego wiadro pomyj, bo ponad tymi wszystkimi wykrzyczanymi słowami, tu cytuję: "istnieje konstruktywny przekaz potrzeb i konkretnych oczekiwań, które częstokroć były wcześniej do mnie adresowane, ale nie znajdowały posłuchu." I choć przyznaje, że wielokrotnie bywa bezradny wobec tego potoku słów, często bardzo bolesnego, to zrozumiał, że jest on efektem bezradności żony wobec "nieociosanego kołka". Że to jest jej zmaganie się z jego głuchotą i ślepotą na prośby i potrzeby. Ale za każdym razem dziękuje on Bogu za mądrą żonę (!), która "troszczy się o niego i nie pozwala mu stanąć w miejscu!".

Kiedy na początku artykułu pisałam, że w małżeństwie trzeba być trochę ślepym, trochę głuchym i trochę głupim, miałam na myśli drobne sytuacje życia codziennego, o które nie warto się czepiać i na które trzeba czasem przymknąć oko, by nie dać się zwariować. Odbite palce na szklanym blacie czy niedosunięta zasłonka, kiepski dowcip opowiedziany w towarzystwie czy dłuższa posiadówka z kolegami przy konsoli, mogą wkurzać, ale to naprawdę nie powód do kłótni. Ale kiedy jedna ze stron zaczyna nagminnie zaniedbywać potrzeby małżonka, nie wywiązuje się z małżeńskich czy rodzicielskich obowiązków, jest obojętny na zmiany dokonujące się we wspólnym życiu, ignoruje je i nie próbuje sprostać napotykanym trudnościom, nierzadko przedkładając własne przyjemności ponad dobro ukochanej osoby - to  nie można wobec takich poczynań pozostawać głuchym i ślepym. I jeśli małżonka usilnie ciągnie za uszy i nie chce pozwolić, by mąż żył w stagnacji, by się zatrzymał, to trzeba sobie zadać pytanie: czy robi to dla własnych kaprysów czy dlatego, że jej zależy? Nie ma co robić i znalazła sobie takie hobby - zrządzenie i czepianie się, czy może kocha i w imię tej miłości stara się prowadzić męża ku dobremu? Ciągle jej coś nie pasuje czy może usilnie próbuje zakomunikować, że ma potrzeby, które są zaniedbywane? Małżeństwo to także stawianie wymagań, choć sama miłość jest bezwarunkowa. Kocham mimo wszystko, ale nie mogę pozwolić, by zaangażowanie w relację małżeńską było jednostronne.

 Nie chodzi o to, by go zmieniać współmałżonka na swoją modłę, ale o to, by stwarzać warunki do rozwoju, nie pozwolić na stagnację. Nie da się całe życie żyć według jednego schematu. Bo otoczenie rusza, a wówczas my zostajemy. Stajemy się niekompatybilni. Wtedy zgrzyta. Ciągły rozwój pozwala plastycznie dopasowywać się do siebie. Oczywiście to, co jest fundamentem musi być niezmienne, stabilne, by zatrząśnięty w posadach dom mógł się ostać. Pewne wartości, zasady moralne muszą być trwale w nas zakorzenione. To taki szkielet, na którym trzeba się oprzeć. A potem można budować dowoli. Jak z budową domu. Można zmieniać elewację, wymieniać okna, wybijać nowe, zamurowywać niepasujące. Pociągnąć piętro, dołożyć balkon z lepszym widokiem, jeśli to korzystne i konieczne. Warto być takim architektem swojej rodziny. Rozsądnym, konkretnym, idącym do przodu na miarę potrzeb. A to niestety czasem wymaga bycia zołzą. Ale mądrą zołzą. Czasem zołzą tylko z pozoru. Bo adekwatne wymagania prowadzące w stronę progresu to zawsze mądra decyzja. Pytanie tylko ilu mężów tę mądrość swoich "zołz" dostrzega.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Mądra żona zołza
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.