Chcesz, żeby twój mąż był "głową rodziny"?
Mówisz:"Weź się pospiesz z myciem tej łazienki, wleczesz się jak nie wiem co!". Widzisz małą zależność między traktowaniem swojego faceta, a tym, jakim mężem i ojcem się staje?
Większość z nas chce mieć obok siebie zdecydowanego, pewnego siebie i silnego faceta. Podziwiamy innych mężów, którzy wydają się autorytetem dla swoich żon i dzieci.
Myślimy sobie wtedy: "Gdyby tylko mój mąż taki był, to o wiele łatwiej byłoby mi uznać go za głowę naszej rodziny. O wiele łatwiej byłoby mi iść za nim, ufać mu w jego decyzjach i okazywać mu szacunek". Po czym odwracamy się do naszego Franka i mówimy z niecierpliwością: "Weź się pospiesz z myciem tej łazienki, wleczesz się jak nie wiem co!".
Widzicie może jakąś małą zależność pomiędzy tym, jak traktujemy naszych facetów - jak do nich i jak o nich mówimy i myślimy - a tym, jakimi mężami i ojcami się stają?
Kiedy zaczynamy nową pracę i trafiamy na szefa, który patrzy na nas z nieufnością, kontroluje każdy nasz krok i co pięć minut sprawdza, czy zrobiliśmy to, co obiecaliśmy - jakie będzie nasze nastawienie do tej pracy i do szefa? Czy damy z siebie 100% każdego dnia, czy raczej zaczniemy szukać każdej możliwej okazji, żeby uniknąć szefa albo żeby w ogóle nie iść do pracy?
A jak czujemy się, kiedy trafiamy na kogoś, kto - mimo że może nie wiemy jeszcze, jak dobrze wykonywać naszą pracę - to dostrzega nasz potencjał, zachęca nas, dziękuje nam za nasze starania i chwali, kiedy uda nam się coś osiągnąć, nawet jeśli jest to coś małego? Nie tylko zmieni się nasze podejście do pracy, ale zaczniemy też inaczej postrzegać samych siebie... Nie będziemy widzieć siebie jako nieudaczników, ale jako osoby, które mogą; którym się udaje. Staniemy się pewniejsi siebie.
Żyjemy w czasach, kiedy takie hasła jak "mąż jest głową rodziny" czy "chcę okazywać mojemu mężowi szacunek" są wyśmiewane. A jednak mam wrażenie, że większość z nas, kobiet, ciągle chce faceta, który jest silny, wspierający, zdecydowany i pewny siebie.
Dla mnie ta cała kwestia tego, kto jest głową rodziny, zawsze była kontrowersyjna i trudna do zaakceptowania. Mam silny charakter. Bynajmniej nie należę do cichych osób... Lubię jak jest "po mojemu". Lubię mieć kontrolę nad wszystkim. Dość łatwo mi jest kogoś "przegadać" i postawić na swoim. Szczególnie że mój mąż (jak to często bywa) należy do spokojniejszych, bardziej wyluzowanych ludzi - i nieraz po prostu zgadza się na coś, na czym mi bardzo zależy - mimo że nie jest to po jego myśli. Bo nie chce się ze mną siłować na słowa. I nie chce niczego na mnie wymuszać.
I jakiś czas temu zrozumiałam coś, co zmieniło moje podejście do całej tej kwestii. Zrozumiałam, że jeśli chcę widzieć w moim mężu tego silnego faceta, lidera w naszej rodzinie i autorytet - to muszę mu na to najpierw pozwolić. Zrobić na to miejsce w naszym małżeństwie. Dać mu przestrzeń do tego, żeby był tym, kim ja oczekuję, że będzie. Nie tyranem; nie autorytarnym szefem, który żąda posłuszeństwa.
Ale żeby mógł być tym kochającym i wspierającym mężem i ojcem, którego podziwiamy z daleka. Dopiero jakiś czas temu dotarło do mnie, jak ogromny wpływ na to, kim on teraz jest, miała żona tego mężczyzny!
Tak, niektórzy faceci (i kobiety) rodzą się już z gotowymi predyspozycjami na liderów. Inni potrzebują dużo więcej zachęty i otoczenia, w którym będą mieć możliwość rozwinąć swoje przywódcze skrzydła. To niesamowite, co dzieje się z mężczyzną (i kobietą), który jest obdarzony zaufaniem, wsparciem i miłością drugiej osoby. Z mężczyzną, który słyszy więcej słów zachęty niż krytyki.
Ale to nie jest łatwe, prawda?
Dla mnie bycie żoną wspierającą, łagodną w słowach (ale agresywną w modlitwie o męża!) to jedna z najtrudniejszych rzeczy, z jaką się zmagam. To zupełnie wbrew mojej głośnej, mówiącej, co myślę, i szybko reagującej naturze...
Ale kiedy w myślach szybko proszę Boga o cierpliwość i mądrość, zanim odpowiem na denerwujące mnie słowa męża; albo kiedy decyduję się powiedzieć "ok kochanie", zamiast toczyć 15-minutową słowną walkę o coś, co właściwie nie ma większego znaczenia; albo kiedy zamiast milczeć, bo jestem zła, decyduję się spokojnie i bez urażania uczuć męża opisać swoje emocje - za każdym razem to JA staję się lepszą osobą.
Wpływam na atmosferę, jaka panuje w moim małżeństwie. To nie jest łatwe. Nieraz wydaje się niesprawiedliwe, bo "dlaczego to ja mam się starać?". Ale jeśli argumenty o tym, jak ogromny wpływ możemy mieć na naszego męża; o tym, że to my stajemy się lepszą osobą i zmieniamy atmosferę w naszym domu, nie są dla nas wystarczające - to jest jeszcze jeden - o wiele ważniejszy.
Okazując naszemu mężowi szacunek i miłość oraz dając mu przestrzeń do tego, żeby mógł stać się głową naszej rodziny - nawet kiedy wymaga to od nas wiele wysiłku i samozaparcia (a ja wiem, że wymaga wiele!) - jesteśmy po prostu posłuszne Bogu i Jego Słowu. Wszystko nabiera też wtedy nowej, o wiele bardziej ekscytującej perspektywy!
We wszystkim, co robimy z miłością dla naszego męża, w każdym łagodnym słowie, które do niego wypowiadamy (albo które przemilczamy!) - służymy Bogu. A kiedy to się staje naszą motywacją i kiedy nagrodą za nasz wysiłek jest nie tyle zmiana naszego męża - ile pokój w sercu, jaki niesie z sobą słuchanie cichych podszeptów Ducha Świętego - to cała ta kwestia, kto ma rację i kto tu rządzi, schodzi na dalszy plan...
Tytuł i lead pochodzą od redakcji
Skomentuj artykuł