To, co przemawia do kobiecej wyobraźni
Laurka od dziecka, sernik "skręcony" rękami ukochanego mężczyzny - to proste przepisy na łzy wzruszenia, których na szczęście nie musimy ukrywać. Mamy tę łatwość i swobodę w okazywaniu i nazywaniu swoich uczuć.
Może dlatego uchodzimy za bardziej wrażliwe, broń Boże niczego nie ujmując naszym drugim i drogim połowom. Emocje kształtują nasz stosunek do rzeczywistości, mają duży wpływ na podejmowane decyzje, zachowanie, wybory. Co zatem znalazłoby się na liście filmów i książek, które zawierają tak cenny dla nas ładunek emocjonalny powodujący wzruszenie?
Pisarze i filmowcy dawno odkryli, co przemawia do kobiecej wyobraźni i uruchamia w nas reakcję, która stała się powodem do ukucia określenia "wyciskacz łez". Miłość - szczególnie ta niespełniona lub spełniona na krótko, przerwana chorobą, koniecznością wyjazdu lub innymi okolicznościami, miłość zakazana, bez happy endu jak w filmie "Love Story" czy "Casablanca" - to temat, który zawsze nas porusza i rozkleja. To prawda, lubimy komedie romantyczne (jak choćby "Bezsenność w Seattle" czy "Notting Hill"), ale zdecydowanie bardziej pociągają nas melodramaty i filmy obyczajowe.
Jasne, że i w filmach o Bondzie znajdziemy powód do tego, żeby uronić łezkę, ale nic nie pobije "Cienistej doliny" czy "Przeminęło z wiatrem". "Zaklinacz koni" należy do moich ulubionych filmowych obrazów. Nie sposób nie wspomnieć znakomitej ekranizacji powieści Kazuo Ishiguro "Okruchy dnia" z wybitnymi kreacjami Anthony’ego Hopkinsa jako kamerdynera i Emmy Thompson w roli ochmistrzyni, których miłość skrywana za zasłoną oficjalnych uprzejmości nie zdołała przebić skorupy konwenansów, ambicji i przyzwyczajeń.
Za każdym razem ujmuje mnie "Wieczór" (z udziałem m.in. Glenn Close i Meryl Streep), w którym umierająca matka streszcza swoje życiowe doświadczenia w następującym zdaniu: "Na tym świecie, moja mała, tyle rzeczy wygląda jak miłość, brzmi jak miłość, nazywa siebie miłością, ale nią nie jest!".
To moja lista (każda z nas ma inną), a właściwie tylko jej początek, bo przecież przez cztery dziesiątki lat trochę się uzbierało. Na zakończenie jedna książka, która nie tylko wzrusza, ale, moim zdaniem, pozwala też lepiej zrozumieć i docenić naszą kobiecość z wszelkimi jej niuansami: "Królowa i dzika kobieta" Lindy Jarosch i Anselma Grüna.
Skomentuj artykuł