Pomagać trzeba blisko i daleko od siebie
Pomagać innym należy w sposób przemyślany. Potrzebna jest do tego wrażliwość matki czuwającej nad niemowlęciem, która usłyszy każdy szmer i zrozumie każdy sygnał. Ale równie nieodzowny jest rozsądek lekarza, który leczenie poprzedzi diagnozą i nie przepisze wszystkim aspiryny. Pomagać trzeba w sposób zorganizowany.
Jestem zwolennikiem instytucjonalnych form pomocy, w ten sposób można zdziałać więcej i ustrzec się osobistego uwikłania, od którego trudno uciec. Pomagać trzeba blisko i daleko od siebie. Blisko - to znaczy rodzinie, sąsiadom i przyjaciołom. Daleko - czyli za pośrednictwem organizacji, które w naszym imieniu i za nasze pieniądze pomogą wskazanym przez nas środowiskom. Szczególnie strzec się trzeba "pomagania" anonimowym osobom na ulicy. Takie pomaganie jest nieskuteczne, przynosi poważne i długotrwałe szkody. Darowane pieniądze są wydawane niezgodnie z deklarowanym przeznaczeniem. Obdarowany uczy się żyć na rachunek innych i pielęgnuje swoje słabości. Rośnie liczba oszukanych darczyńców, a w ślad za tym spada społeczne zaufanie. W pomaganiu innym należy skoncentrować się na efektach działania, a nie na swoim dobrym samopoczuciu. Liczy się głównie to, czy odbiorca naszej pomocy dokona oczekiwanej i trwałej zmiany w życiu.
Granie na sercu
Organizacje pozarządowe coraz częściej, wbrew swojej roli społecznej, skupiają się na formułowaniu apeli odwołujących się niemal wyłącznie do sfery emocjonalnej. Sfera rozumienia pozostaje niezagospodarowana. Zamiast tego organizuje się ckliwe festiwale w klimacie sztucznego ciepła brazylijskiej telenoweli. W przekazach na temat problemów społecznych dominuje skłonność do wywołania litości i współczucia. Dopuszcza się uproszczenia i niedopowiedzenia, epatuje nieszczęściem. Czarne barwy towarzyszące hospicyjnej pomocy dla dzieci mówią o ciężkiej terminalnej chorobie, jednak szczęśliwie wiele z nich pozostaje w długoterminowym leczeniu domowym niezagrożonych bezpośrednio utratą życia. Nie wspomina się, że na wielu bezdomnych wyczekują od dawna ich bliscy, a niejeden żebrak zgromadził całkiem pokaźne oszczędności.
Apelowanie do prostych uczuć stało się powszechnie stosowaną metodą pozyskania darczyńcy. To, co powinno być zaledwie punktem wyjścia staje się celem samym w sobie. Porusza się nasze serca bez angażowania naszych umysłów. Emocjonalnie pobudzonych wzywa się do wpłaty na rachunek, a wysokość kwoty weryfikuje skuteczność nadawcy apelu o pomoc. Po tym następuje seria umizgów pod adresem sponsora. Bywa, że nagradza się go za działanie odruchowe i pozbawione głębszego zaangażowania. Zgodnie z tą filozofią każdy, kto przyłącza się do takiej akcji (czytaj: przekazuje pieniądze) zapewnia sobie miejsce wśród tej lepszej, bo wrażliwej części społeczeństwa. Ci zaś, którzy przed podjęciem decyzji o udzieleniu wsparcia wymagają starannie przygotowanych informacji, zostają zaliczeni do aspołecznych egoistów. Podstawowym prawem każdego, kto ma pomóc innym, jest prawo do rozumienia. Granie na emocjach z pominięciem znaczących dla problemu treści jest brakiem respektu wobec tego prawa.
Jak powszechnie wiadomo, emocje odgrywają wielką rolę zarówno w naszym życiu osobistym, jak i społecznym. Bez nich świat blednie i traci na znaczeniu. Dawno odkryli to specjaliści od reklamy. Ponieważ markowe produkty nabywamy głównie z powodów wykraczających poza racjonalne myślenie, dlatego właśnie nasze emocje stały się ich celem. Kupujemy dobra konsumpcyjne w akcie wyrażenia aprobaty dla samych siebie i spełnienia naszych aspiracji. Stąd nawet reklamy artykułów codziennego użytku w sposób groteskowy odwołują się do naszego poczucia wartości. Podobnymi prawami rządzi się świat polityki. Emocje to jednak wyjątkowo podatna na zmianę strona naszej natury. Zgromadzone przez pokolenia doświadczenie poucza, że miłość od nienawiści czasem może dzielić tylko krok. To zdarza się zarówno w życiu indywidualnym, jak i zbiorowym. Nieraz wielkie emocje pozbawione towarzystwa rozumu były przyczyną nieszczęść na masową skalę. Tak rodziły się krwawe reżimy i ginęły miliony ludzi.
Promocja pożera misję
Presja skuteczności w pozyskiwaniu środków skłania do sięgania po "ekstremalne" narzędzia. Aby zaszokować, eksponuje się prawdziwe i spreparowane dysfunkcje, poluje na poczucie winy, tropi tych, którzy hojnym gestem postanowią poprawić swój wizerunek, uwodzi salonową uprzejmością lub szermuje poczuciem przyzwoitości. Z etycznego punktu widzenia to nic innego, jak przedmiotowe traktowanie drugiego człowieka. W natłoku różnorodnych apeli, wezwań i roszczeń czujemy się jak zwierzyna, na którą urządzono nagonkę. W codziennej praktyce działania organizacji pozarządowych przybywa socjotechniki i dogmatycznie stosowanych narzędzi marketingowych. W istocie trudno uwierzyć, że przekazany w blasku fleszy w połowie kwietnia (gdy większość podatników wypełnia PIT-y) wózek dla niepełnosprawnego nie jest zwyczajnie elementem tej kampanii. Tak dalece wyreżyserowana dobroczynność nasuwa podejrzenia o manipulację i wywołuje zwątpienie w szczerość intencji osób działających pro publico bono.
Organizacje społeczne w celu realizacji zadań statutowych powinny doskonalić swój warsztat, rozwijać współpracę z przedsiębiorcami i administracją publiczną. Nie mogą natomiast działać na wzór agencji reklamowych, których głównym zadaniem jest produkcja komunikatów medialnych na masową skalę. Wówczas bowiem na plan dalszy schodzi działalność statutowa organizacji, a nawet jej beneficjenci. W to miejsce pojawiają się zaś rozliczne działania marketingowe. Duże zespoły ludzkie sondują preferencje społeczne i rozpowszechniają promocyjne treści, skrojone na miarę masowych gustów. Skomplikowane i kosztowne struktury ds. PR zajmują się konstruowaniem jałowych intelektualnie sloganów i emocjonalnym szpikowaniem ich odbiorców.
Znam organizacje, w których działy promocji są bardziej liczne niż zespoły odpowiedzialne za realizację misji. Wysokie koszty ich funkcjonowania pokrywane są ze środków przekazywanych przez darczyńców. A przy tym istotna część energii całej organizacji angażowana jest w sprawy związane z wizerunkiem. Przez jakiś czas sądzono, że to sposób na unowocześnienie polskiego sektora pozarządowego, który winien przyswoić sobie biznesowe prawidła. Dzisiaj widać wyraźnie, że jest to droga do marnowania ludzkiej energii i utraty społecznego zaufania. Szczególnie wówczas, gdy po zbilansowaniu okazuje się, że koszty promocji pochłonęły istotną część przychodów przeznaczonych na cele społeczne. Wtedy pozostaje wykonywanie działań pozorowanych, angażujących płytko i krótkoterminowo.
Wielkie liczby kontra wielkie idee
Litość żywi się patrzeniem i znika, gdy zamykamy oczy. Współczucie karmi się uczuciami innych i lubi wygrzewać się w cieple romantycznych historii. Jedynie miłosierdzie zdobywa się na wysiłek rozumienia. Ono rozumie, że nie wszystko jest stracone. Nie ma sytuacji bez wyjścia, stanów beznadziejnych i ludzi przegranych. Wciąż żywa jest nadzieja. Nadzieja zaś boli, bo jest trudna i długodystansowa. Ale ból jest jedną z oznak życia. Nadzieja uczy patrzeć na człowieka nie poprzez to, kim jest dzisiaj, ale kim mógłby być w przyszłości. Nadzieja uznaje, że człowiek jest godny litości i współczucia, a nade wszystko miłosierdzia. Litość każe przystanąć, współczucie zbliża, ale dopiero miłosierdzie uczy patrzeć i rozumieć. Z rozumienia rodzi się projekt lepszego jutra.
Organizacje niosące pomoc gustują w akcjach. Ów kampanijny sposób działania jest podyktowany oczekiwaniami ze strony mediów i potencjalnych darczyńców. Bywa też przejawem niechęci do głębszego zajęcia się problemem. Nie należę do ostrych krytyków Jerzego Owsiaka, a tym bardziej nie jestem zwolennikiem jego głównych oponentów. Ale gdy przyglądam się tej wielkiej akcji, angażującej mnóstwo społecznej energii, zastanawiam się, co zmieniło się w ciągu prawie 20 lat jej istnienia? Czy, poza wielkimi kwotami, ogromnymi happeningami, zakupem sprzętu medycznego na masową skalę, nastąpiła jakakolwiek zmiana w funkcjonowaniu służby zdrowia? Czy wzrosła pozycja organizacji społecznych? Czy dzięki tej akcji Polacy stali się wrażliwsi i bardziej skłonni do przemyślanego pomagania innym?
Prawdą jest, że efekty przychodzą po czasie. Ich mierzenie jest skomplikowane i wymaga wytworzenia nowych narzędzi. Jednak posługiwanie się samymi statystykami niczego nie wyjaśnia. Ilość bochenków chleba i sztuk odzieży wydana bezdomnym niewiele mówi o rzeczywistej pomocy. Liczba dzieci, które otrzymały świąteczne prezenty, nie jest tożsama z tymi, które przeżyły święta szczęśliwie. Szermowanie wielkimi liczbami często więcej zamazuje niż wyjaśnia. Wielkie idee, które miały zmienić świat, rodziły się z dala od nadmuchanych statystyk, a ich twórcy gardzili popularnością.
Obowiązek związku z rzeczywistością
Obowiązkiem organizacji pozarządowych jest sumienne monitorowanie tego, czym się zajmują i przekazywanie rzetelnych informacji do otoczenia. Współczesne społeczeństwa do prawidłowego funkcjonowania wymagają solidnej wiedzy o naturze problemów społecznych i sposobach ich rozwiązywania. Wskutek ogromnego tempa przemian kulturowych jesteśmy bowiem narażeni na przeterminowane wyobrażenia i schematy językowe. Przy ich pomocy nie da się już opisywać współczesnych zjawisk. Co dzisiaj znaczą takie określenia, jak "trudna młodzież", "dzieci z rodzin patologicznych" czy "narkomani"? Nowe podejście do problemów społecznych powinno zrodzić nowy język. Winien on stronić od uproszczeń i negatywnego naznaczania. Powinien też zachować umiar w angażowaniu emocji i być komunikatywny dla wszystkich biorących udział w pomaganiu.
Liderzy organizacji pozarządowych muszą mówić w sposób zrozumiały i zgodny z ich rozeznaniem. Trzeba, na przykład, odważnie wyjaśniać, że bezdomności nie rozwiąże się administracyjną decyzją o przydziale mieszkania, bo bezdomność ma się w głowie. Nie sprowadza się ona do braku domu, ale polega na utracie umiejętności zamieszkiwania. Z własnego doświadczenia wiem, jak trudny jest opis problemów społecznych i sposobów ich rozwiązywania. Od wielu lat próbuję informować o działalności mojej organizacji wciśniętej w stereotypowe wyobrażenia. Pomimo wysiłków do dzisiaj nie znalazłem właściwych obrazów i adekwatnego języka, który zdołałby przezwyciężyć utarte wyobrażenia.
W klasycznej koncepcji greckiej polis państwo miało do spełnienia funkcje wychowawcze. Współcześnie oznacza to stworzenie dostępu do wiedzy dla ogółu obywateli i troskę o zachowanie racjonalności w przestrzeni publicznej. Sokrates objaśniał, że wychowawca jest jak akuszerka, która towarzyszy przy narodzinach. Jej zadaniem jest pomóc dziecku przyjść na świat. Nie jest ani ojcem, ani matką dziecka. Nie ma ani władzy rodzicielskiej, ani też rodzicielskich zobowiązań. Nie lęka się tak jak rodzice o jego bezpieczeństwo. Nie ma obowiązku go kochać. Usytuowanie wychowawcy wobec dziecka jest więc w jakimś sensie neutralne. Opiera się na wiedzy i rozumieniu, na dostrzeganiu zarówno potencjałów jak słabości. Gdy rodzice na talenty dziecka odpowiadają bezkrytycznym zachwytem, a na ich brak zawstydzeniem, wychowawca zawsze odpowiada pracą. Jest to praca nad rodzącym się człowiekiem. Gdy narodzi się człowiek, wychowawca odchodzi. Nie zatrzymuje się przy nim ani chwili dłużej. Tak pojmuję rolę organizacji pozarządowych. W racjonalnym, a nie emocjonalnym podejściu do problemów społecznych dostrzegam ich największą wartość.
Niedoskonałość instytucjonalnych form pomagania nie przekreśla ich społecznej roli. Jest raczej stanowczym sygnałem do naprawy. Proces przywracania znaczenia instytucjom użyteczności publicznej winien rozpocząć się od wzmocnienia tego, co stanowi ich największy kapitał. Wartość każdej instytucji polega na zgromadzonym doświadczeniu i wiedzy. Wypracowane latami procedury pomagają lepiej i szybciej odpowiadać na jednostkowe dylematy. Instytucje, co prawda wolniej niż świat nieformalny, reagują na zmieniające się okoliczności, jednak to one właśnie gwarantują stabilność społecznych funkcji. Jednym z największych problemów współczesnych instytucji jest nieprzestrzeganie zasad i łamanie procedur. Od instytucji słusznie oczekujemy zachowań zgodnych z ich charakterem, a więc trwałych i przewidywalnych sposobów działania. Prawidłowo funkcjonujące instytucje pozostają w ścisłym związku z rzeczywistością i zgromadzone doświadczenie stopniowo przetwarzają na wiedzę. Gruntowna wiedza pozwala im funkcjonować w sposób coraz doskonalszy i osiągać coraz lepsze efekty dla naszego wspólnego dobra. Jestem przekonany, że przyszłość należy do organizacji pozarządowych. Ich rola w życiu publicznym będzie rosła pod warunkiem, że skutecznie odpowiedzą na rzeczywiste społeczne potrzeby.
*Autor jest szefem Stowarzyszenia "U Siemachy" oraz Pełnomocnikiem Prezydenta Krakowa ds. Młodzieży
Skomentuj artykuł