Najgorszy nieprzyjaciel we wszechświecie
Historia mojego praprastryja, męża siostry mego pradziadka, była w rodzinie opowiadana przez całe pokolenia. Moja praprastryjenka wydała się za wielkiego bogacza i żyła z nim, jak się wydaje, w bardzo szczęśliwym małżeństwie. Mogli sobie pozwolić na wszystko, o czym tylko pomyśleli.
Tyle że nie mieli dzieci. Ale oboje byli młodzi i istniała nadzieja, że po ich ogromnej willi będą kiedyś one biegać. Ale przyszła wojna i praprastryj dostał kartę powołania.
On, który przywykł do wykwintnej pościeli, do świetnego stołu, do eleganckiego stroju, miał teraz zostać odziany w mundur, spać w wojskowych barakach i jeść z żołnierskiej kuchni. Miał opuścić żonę, którą kochał.
Miał każdego dnia czekać, że go zastrzeli ktoś tak samo niezadowolony z tego, że musiał opuścić swój dom i swoją żonę. I miał wypełniać rozkaz, aby do tych innych niezadowolonych ludzi strzelać.
Mój praprastryj postanowił, że NIE STAWI SIĘ DO WOJSKA.
Kiedy przyszedł dzień poboru, nigdzie nie poszedł, pozostał w swojej willi. Jedno z pomieszczeń w piwnicy urządził jako kryjówkę na przypadek absolutnej konieczności, ale nie przebywał w niej, poruszał się swobodnie po domu. Praprastryjenka nie podnosiła w niektórych pokojach zasłon, aby nie można go było widzieć z ulicy. Zwolniła też służbę, z wyjątkiem starej oddanej służącej, co do której nie było wątpliwości, że zachowa tajemnicę. Tak więc kiedy na polach walki Europy umierały codziennie tysiące ludzi, kiedy żołnierze czołgali się w bagnie, zrywali do ataku i padali, zastrzeleni w biegu do nieprzyjacielskich okopów, mój praprastryj siedział na wygodnych kanapkach, palił cygaro, popijał swoje poranne porto, opróżniał jedną po drugiej butelkę ze swej bajecznie zaopatrzonej winnej piwniczki i czytał sobie wiersze; kilka ich tomików z jego biblioteki — a był to bibliofil i miłośnik poezji - znalazło się potem w moich zbiorach.
Lata wojny płynęły, a praprastryj ciągle nie mógł się doczekać jej końca. Willa była na tyle przestronna, że nie musiał cierpieć na klaustrofobię, a nawet mógł w salonach - niczym na stadionie - trenować na rowerku.
Czytał gazety i wpinał na mapach chorągiewki, aby śledzić przesunięcia frontu. Wiedział, że swoje więzienie będzie mógł opuścić tylko wtedy, jeśli Austria zostanie rozbita - w przeciwnym razie nie pozostanie mu nic innego, jak pozostać w ukryciu aż do śmierci.
Praprastryjenka rozgłosiła uprzednio, że mąż wyjechał za granicę, wskutek czego sądzono, że przed poborem po prostu uciekł. Opinia co do jego i jego żony rozsądku była tak pozytywna, że nikt nie podejrzewał ich o coś równie niedorzecznego - nikt nie mógł spodziewać się tego, że praprastryj będzie ukrywał się w swoim domu.
Tymczasem jednak, jakkolwiek nie było po temu powodów, praprastryj zaczął odczuwać strach. Na koniec całe dni spędzał za zasłoną przy okrągłym secesyjnym oknie wychodzącym na ulicę, spoglądając z niepokojem w stronę bramy wjazdowej.
- O co chodzi? - pytała go czasem praprastryjenka. - Co ci jest?
- Nic - mówił, i nie spuszczał oczu z bramy.
Nie mógł się pozbyć lęku, że lada chwila wejdą do ogrodu policjanci i zabiorą go. Wiedział, że za dezercję jest tylko jedna kara: ŚMIERĆ.
Ile razy widział w duchu pluton egzekucyjny, ile razy przeżył w wyobraźni świst kul przy egzekucji? Chyba dziesiątki tysięcy razy. Nie chciał jeść, pić swoich win, palić cygar, czytać wierszy. Spoglądał tylko na bramę.
Aż raz zobaczył, jak wchodzi przez nią policjant.
- Wybaczy pani, że przeszkadzam - powiedział policjant - ale szukam numeru ósmego na tej ulicy. Pani ma dwunasty, może mi pani pomoże. Tamci ludzie chyba nie mają oznaczonego domu.
Praprastryjenka wskazała dom, którego policjant szukał.
W tej samej chwili rozległ się strzał.
Kula, której praprastryj spodziewał się na dalekim polu walki i której starał się uniknąć, czekała na niego przez wszystkie te lata w jego własnym pistolecie. Kula, której przez wszystkie te lata obawiał się przy egzekucji, czyhała na niego w domu, w jego własnej broni.
Nie zniósł napięcia...
W jednej z książek, które z jego biblioteki zawędrowały do mnie, można przeczytać, że to, przed czym człowiek ucieka, nosi w sobie. Choćby się przed strachem tysiąckroć obwarował, nie pomoże mu to. Trzeba się pozbyć trwogi w swoim sercu, w swojej myśli. Ten, kto tego nie potrafi, jest zagrożony, choćby go chroniły wszystkie armie świata. Nie ma na świecie gorszego nieprzyjaciela niż strach, własny strach. Najbardziej podstępny, najgorszy nieprzyjaciel we wszechświecie.
Wiecej w książce: Radości dla duszy - Eduard Martin
Skomentuj artykuł