Przecież każdy deszcz kiedyś się kończy
Odprowadzaliśmy na pociąg przyjaciół, którzy nas odwiedzili: młode małżeństwo i ich trzyletnią przemiłą córeczkę. Dziewczynka podskakiwała koło nas, śmiała się, od czasu do czasu biegła za jakimś motylem, wołała do niego, rozmawiała z nim. Małe dzieci to dobrze umieją; kiedy człowiek się starzeje, zapomina, jak się rozmawia z motylami...
Piękna pogoda, jaka panowała, kiedy wychodziliśmy z domu, nagle szybko uległa zmianie: ściemniło się, przyszła burza, a po niej wielki deszcz. Mieliśmy ze sobą parasole — burzy można się było spodziewać — wobec czego doszliśmy na dworzec niezmoczeni.
Ale dziewczynka już po drodze, pod parasolem, rozszlochała się i jeszcze w poczekalni nie przestawała szlochać. Staraliśmy się ją przekonać, że nie ma się czego bać, że grzmoty i błyskawice już przeszły, a szum deszczu za oknem dworcowej poczekalni nam nie przeszkadza.
Ale dziecko nie przestawało szlochać.
Próbowaliśmy się dowiedzieć, dlaczego płacze.
Nie odpowiadała, a tylko wydawała z siebie żałosne dziecięce łkanie. Płakała, jakby za chwilę miał nastąpić koniec świata.
Wreszcie jednak przemówiła:
— Będzie zawsze padać.
— Jak to zawsze?
— Nie przestanie. Nigdy. Nigdy.
Przez chwilę patrzyliśmy na nią, a potem — nie bacząc na jej płacz, zaczęliśmy się śmiać. Mogliśmy się przecież obawiać, że ją coś boli, że ma jakiś rzeczywisty powód do płaczu, a ona tymczasem...
Ona sobie tylko myśli, że ten deszcz będzie padał na wieki.
Staraliśmy się jej wytłumaczyć, że deszcz przestanie padać, że szum za oknem ustanie, zaświeci słońce... Ale ona szlochała i szlochała.
— Jest jak ja — powiedziała matka dziewczynki z uśmiechem — też sobie czasem myślę, że kiedy przyjdzie coś złego, to nigdy się nie skończy.
Milczeliśmy, czekając na pociąg, który miał za chwilę nadjechać. I każdy z nas myślał o swoich deszczach, o swoim wiecznym deszczu... Czy nie jesteśmy jak to szlochające dziecko? Czy nie myślimy z wyraźną naiwnością, że ta troska, niepewność, ta udręka, które nas czasem dotykają, są wieczne, że nigdy się nie skończą?
Deszcz ustawał, tak jak niekiedy ustają letnie deszcze — szybko, jak przyszedł. Wyszliśmy na peron. Na niebie świeciło słońce. Pociąg nadjeżdżał. Deszcz się skończył, wieczny deszcz się skończył — przecież każdy deszcz kiedyś się kończy — dziewczynka patrzyła podejrzliwie i ze zdumieniem na niebo. A potem roześmiała się.
Jakież to piękne, kiedy wieczny deszcz się kończy. Jak to dobrze wiedzieć, że żaden deszcz nie był, nie jest i nie będzie wieczny. Pociąg odjeżdżał, a dziecko śmiało się z okna i machało nam na pożegnanie, machało w drodze do słonecznej krainy...
Więcej w książce: Radości dla duszy - Eduard Martin
Skomentuj artykuł