Abp Adrian Galbas SAC: ciągłe niezadowolenie z życia prowadzi do rozczarowania, goryczy i smutku
Abp Adrian Galbas w homilii z okazji trzeciej niedzieli Adwentu, tzw. "Gaudete", podkreślił centralne miejsce radości w życiu chrześcijanina, wskazując ją jako postawę serca pozwalającą przetrwać trudne chwile i przeciwstawiać się złu, smutkowi i nienawiści.
Metropolita warszawski podczas niedzielnej homilii odwołał się do Pisma Świętego, ukazując radość w historii zbawienia - od radości raju, poprzez radosne wydarzenia życia patriarchów, proroków i świętych, aż po radość Ewangelii, w tym Maryi, Jana Chrzciciela, Bożego Narodzenia i Zmartwychwstania. Arcybiskup akcentował, że prawdziwa radość rodzi się w bliskości Boga, w kontemplacji Słowa Bożego oraz w doświadczeniu krzyża, przytaczając przykłady Etty Hillesum i św. Matki Teresy, które potrafiły zachować wewnętrzną radość mimo cierpienia.
Abp Adrian Galbas zachęcał również wiernych do doceniania codzienności, cierpliwości wobec siebie i innych oraz przygotowania się do nadchodzącego synodu archidiecezjalnego, by lepiej odpowiadać na wyzwania współczesnego Kościoła. Homilia zakończyła się wezwaniem do radosnego oczekiwania na Chrystusa, przypominając o nadziei i światłości, którą On przynosi.
Przeczytaj treść całej homilii abpa Adriana Galbasa:
Siostry i Bracia,
to już trzecia Niedziela Adwentu, różana niedziela "Gaudete", niedziela radości. Radość to stan wewnętrznej lekkości, zadowolenia, energii i spokoju. Jak pisałem rok temu w liście na Adwent, radość to głęboka postawa serca, które w każdej sytuacji potrafi zachować stałość, harmonię i pokój oraz umie przyjąć także to, co trudne i przykre. Radość to wielka, wewnętrzna siła, która wie jak przeciwstawić się narastającej fali zła, smutku, a nawet nienawiści. Ona pozwala nam właściwie reagować na każdą burzę i walczyć z nią, rzuca krople słońca i światła, na często suchy i ciemny grunt naszej codzienności. Radość to pewność, że moje życie jest w dobrych, to znaczy w Bożych rękach. Że Pan jest blisko, nawet jeśli nieraz i jeśli teraz jest trudno i ciężko.
Cała Biblia wypełniona jest orędziem radości. Jej pierwsze linijki to radość bezgrzesznego życia w bliskości Boga. Radość raju, w którym Adam i Ewa przechadzają się wśród Bożego stworzenia, sami będąc jego koroną (por. Rdz 2,8-25). To śmiech Sary i radość z narodzenia Izaaka (por. Rdz 21,6), to radość pobłogosławionego Jakuba (Rdz 27,27-29) i radość Józefa, odnajdującego swych braci (por. Rdz 45,3-5). To radość Mojżesza, śpiewającego, wraz z Izraelitami pieśń, ku czci Boga, po cudownym przejściu przez Morze Czerwone (por. Wj 15,1-18). To radość proroków i radość, do której wzywają prorocy, pewni spełnienia się Bożych, mesjańskich obietnic.
To także radość Izajasza, który zwrócił się do nas przed chwilą. Ileż razy padło w tym tekście słowo radość, pociecha, wesele. Radość ma przyjść nie tylko do człowieka, ale na pustynię i na stepy i w ogóle na całą ziemię. Ta zakwitnie niczym łąka pełna kwiatów o pastelowych kolorach.
Pełne radości są także słowa dzisiejszego Psalmisty (por. Ps 146,6-10), który wychwala Boga, bo On wiary dochowuje na wieki, uciśnionym wymierza sprawiedliwość, chlebem karmi głodnych, wypuszcza na wolność uwięzionych, kocha sprawiedliwych, strzeże przybyszów, dźwiga poniżonych, ochrania sierotę i wdowę. Jak tu nie cieszyć się z bliskości takiego Boga.
Radość wypełnia także całą Ewangelię. Jest radość Jana Chrzciciela, która - jak sam powie - doszła do szczytu, bo przyszedł Mesjasz (por. J 3,29) i jest radość Maryi. "Raduj się Maryjo", powie Jej anioł (Łk 1,26), a potem Ona sama wyśpiewa swój Magnificat: "Duch mój się raduje w Bogu Zbawcy moim" (Łk 1, 46-47). Jest radość Bożego Narodzenia i radość Chrystusowego Zmartwychwstania, a pomiędzy nimi radość nakarmionych, uzdrowionych, wskrzeszonych, radość tych, którzy spotkali Zbawiciela. Jest wreszcie radość młodego Kościoła, który wygląda jakby się upił młodym winem (por. Dz 2,13). I w końcu jest radość Apokalipsy, gdy wszyscy ujrzą Boga jakim jest, a On otrze z ich oczu każdą łzę (por. Ap 21,4). Dzieje Zbawienia zatoczą koło; od radości raju do radości nieba.
Prawda, którą daje nam taka lektura Biblii jest jedna i jasna: tam, gdzie Bóg, tam radość. Im więcej Boga, tym więcej radości, im Go mniej, tym radości mniej! "Radość Ewangelii, napisał papież Franciszek w pierwszym zdaniu swojej programowej adhortacji Evangelii Gaudium - napełnia serce oraz całe życie tych, którzy spotykają się z Jezusem. Ci, którzy pozwalają, żeby ich zbawił, zostają wyzwoleni od grzechu, od smutku, od wewnętrznej pustki, od izolacji. Z Jezusem Chrystusem rodzi się zawsze i odradza radość" (EG, 1).
Tak, lektura Słowa Bożego, a zwłaszcza Ewangelii, jest wspaniałą szkołą prawdziwie chrześcijańskiej radości. Im intensywniej przebywamy z Radosną Nowiną, tym bardziej wzrasta w nas płynąca z niej radość, czego najlepszym przykładem jest Maryja, ta, która zachowywała i rozważała Słowo Boże w swoim sercu (por. Łk 2,51). Wystarczyło, że tylko weszła do domu Elżbiety, a z radości podskoczyło dzieciątko w łonie Elżbiety (por. Łk 1,44). Ktoś kto przebywa ze Słowem Bożym, nie tylko samemu jest radosny, ale potrafi radość rozsypać wokół. Obczęstować nią innych.
Usłyszeliśmy przed chwilą fragment Ewangelii o patronie naszej archikatedry, św. Janie Chrzcicielu (por.Mt 11,2-11 ). Tydzień temu Jan był głośny mocny, silny (por. Mt 3,1-12). Na pustyni judzkiej z odwagą głosił Słowo. "Plemię żmijowe" mówił bez ogródek. Wydajcie owoc waszego nawrócenia. Dziś Jan jest w więzieniu. Wysyła uczniów, by się upewnili, że Jezus z Nazaretu to oczekiwany Mesjasz. Że to Chrystus. Jeśli tak, on - Jan - może się całkowicie umniejszyć, może odejść, ale nie jako pokonany, zatrwożony i smutny. Przeciwnie: jako rozradowany zwycięzca. Zwyciężył, bo wytrwał, także wytrwał w cierpieniu. To teraz jego radość doszła całkowicie do szczytu.
Właśnie Jan pokazuje nam, choć dla wielu będzie to nierealne, absurdalne i głupie, że można przeżywać radość także w godzinie krzyża, wówczas, gdy wewnętrzny mrok przeszywa nasze życie, gdy nie widzimy jasno, gdy jesteśmy dotknięci cierpieniem, bólem, smutkiem i samotnością.
W adhortacji, Gaudete et exultate, napisał o tym papież Franciszek; że zawsze, w każdej sytuacji "pozostaje przynajmniej promyk światła, rodzący się z osobistej pewności, że jest się nieskończenie kochanym, ponad wszystko" (GE,125). Św. Franciszek z Asyżu mówił, że: "prawdziwa, doskonała radość rodzi się w sercu pokornym i gotowym na krzyż", a św. Franciszek Salezy, jeden z najpogodniejszych świętych Kościoła doda, że: "tak jak miód wydobyty z kwiatów tymianku, zioła małego i gorzkiego, od bardzo dawna uważany jest za najlepszy, tak i najwspanialszą z cnót jest ta, dzięki której żyje się pośród goryczy najbardziej nikczemnej, niskiej i podłej i nie traci się radości".
Możemy więc powiedzieć: crux spes nostra, ale także crux gaudium nostrum. Krzyż jest naszą nadzieją i jest naszą radością.
Pięknym przykładem takiej postawy są dla mnie dwie kobiety. Pierwsza to Etty Hillesum, Żydówka, która zginęła 30 listopada 1943 roku. W Auschwitz zginęła także jej rodzina. W swoim Dzienniku, napisała: "Jest we mnie tyle bólu i jednocześnie tyle radości. Uczę się pozwalać im obu żyć obok siebie", a dalej: "Życie jest dobre i piękne. Trzeba je tylko brać takim, jakie jest - a wtedy daje wiele radości". I w końcu: "Nie pozwolę, by odebrano mi radość życia". Przepiękne słowa. Możemy sobie wyobrazić tę młodą kobietę, która w obliczu czekających ją okropności wypowiada takie zdania.
Tego samego uczy nas św. Matka Teresa z Kalkuty, druga z tych kobiet. Przed laty furorę zrobiły jej opublikowane listy. Poznajemy z nich prawdę o jej nocy ciemnej, trwającej więcej niż pięćdziesiąt lat. Żadnego pocieszenia, żadnych duchowych pieszczot. A zawsze uśmiechnięta. Ludzie myśleli, że widzi Chrystusa, a ona się uśmiechała dlatego, że Chrystusa nie widziała. Jeden fragment z tej książki: "Jeśli to przyniesie Ci chwałę, jeśli da Ci choć trochę radości, Panie Jezu, jeśli dusze zostaną przyprowadzone do Ciebie, jeśli moje cierpienia zaspokoją Twoje pragnienia z krzyża, oto jestem Panie, z radością akceptuje wszystko. Do końca życia będę uśmiechać się do twojej ukrytej twarzy". I się uśmiechała.
Tak, Bracia i Siostry,
kontemplacja krzyża jest drugą obok lektury Słowa Bożego piękną szkołą radości. Myślę, że podobnie jak mnie, także i wam dużo duchowej radości i najgłębszego pocieszenia przyniosły obchody roku jubileuszowego z okazji pięćsetnej rocznicy niezmiennej obecności w Warszawie naszego Krzyża Baryczkowskiego. Wielu diecezjan i ludzi spoza diecezji dopiero teraz się dowiedziało jak wielki skarb mamy w tej archikatedrze, inni - którzy już dawno to wiedzieli - mogli z tym większym zapałem i radością dziękować za tę świętość.
Ja bardzo serdecznie dziękuję dziś wszystkim, którzy pomogli nam pięknie przeżyć ten jubileuszowy rok. To wielka gromada ludzi duchownych i świeckich. Nie sposób ich tu wszystkich wymienić. Te podziękowania składam na ręce ks. biskupa Michała, który całość tego jubileuszu koordynował i o wszystko się troszczył. Ekscelencjo, bardzo serdecznie dziękuję.
Jestem też dziś bardzo wzruszony, że jest z nami pani Barbara Gancarczyk-Piotrowska, która w czasie powstańczej pożogi, razem z nieżyjącą już panią Teresą Potulicką - Łatyńską wyniosła krzyż z płonącej archikatedry. Pani Barbaro, gdyby nie Pani, ta katedra i Warszawa nie miałyby tego klejnotu. Jest Pani wielka. Dziękuję!
Przychodźmy, Bracia i Siostry, pod ten cudowny krzyż jak najczęściej, napełniajmy się Jego spokojem. Spokojem Ukrzyżowanego Pana, wsysajmy w siebie piękno Jego oblicza. Napełniajmy się prawdziwą, czyli Bożą radością.
I jeszcze jeden, może zwykły, nawet banalny, a jednak ważny sposób, by zachować codzienną radość. Otóż bardzo was zachęcam, Kochani, byście, byśmy umieli w prosty sposób docenić swoje życie. Jest pewna sympatyczna opowiastka o tym, jak to kiedyś pewna wróżka obiecała człowiekowi spełnienie trzech jego próśb. Ten poprosił przede wszystkim o uwolnienie od męczącej żony i ta zaraz zniknęła. Człowiekowi temu szybko jednak zaczęła doskwierać samotność, docenił więc żonę, nawet jej gderliwość, i poprosił - w drugiej już prośbie - by wróżka przywróciła mu żonę. I tak się stało. Pozostała mu zatem tylko jedna prośba. Nie mogąc się zdecydować, poprosił wróżkę, by ta podpowiedziała mu jej treść. Wróżka odpowiedziała natychmiast: proś o to, byś był zadowolony z tego co masz.
Ciągłe niezadowolenie z życia prowadzi do rozczarowania, goryczy i smutku. Prowadzi do braku radości. Przyjmijmy więc nasze życie, tę zwykłą zwykłość życia; jego szarość i jego barwność, nasze zmęczenia i odpoczynki, rozczarowania i oczarowania, miłość, przyjaźń, czułość, serdeczność, lub ich mocno doskwierający brak. Strome ściany i rozsłonecznione polany, szczęścia i nieszczęścia, upojenia i cierpienia, ekstazy i pustki. Wesela, tańce, pogrzeby i żałości. Dni składające się w lata, lata zbierające się w dziesięciolecia: dzieciństwo, młodość, dorosłość i starość. Szkoła, studia, praca i nie praca… Po prostu życie, przyjmijmy je. Ta zwykła, szara codzienność ma swoją wartość i swoją cenność. Dlatego Psalmista powie: "naucz nas Panie liczyć dni nasze" (Ps 90,12), naucz nas sensownie przeżywać każdą chwilę, sensownie i uważnie, bez tępego przegapienia czegokolwiek.
Antoni de S. Exupery, modlił się: "nie proszę Cię Boże o cuda czy wizje, ale o siłę do stawiania czoła codzienności. Zachowaj mnie od lęku, że mógłbym z życia coś utracić. Nie dawaj mi tego, czego pragnę, ale to co potrzebuję. Naucz mnie sztuki stawiania małych kroków".
Obyśmy mieli do siebie samych a potem cierpliwość do siebie nawzajem. Cierpliwość, o której mówi nam dziś św. Jakub (por. Jk 5,7-10), obyśmy byli jak rolnik, który wrzuciwszy nasienie w ziemię czeka wytrwale aż spadnie deszcz wczesny i późny. Jest pewien, że kiedyś przyjdzie plon.
Siostry i Bracia,
dziś mija dokładnie rok od podjęcia przeze mnie posługi arcybiskupa Warszawy. Nie odwołuję niczego, co powiedziałem w kazaniu rok temu. Dziękuje wam za ten rok; duchownym i świeckim. Jak wyznałem kilka tygodniu temu, początkowe przerażenie ustąpiło miejsca spokojnej nadziei. Doświadczyłem od was w tym roku wiele dobra, wiele konkretnego wsparcia, wiele życzliwości, która okazała się szczególnie potrzebna w chwilach trudnych, jakich także nie brakowało. Także one jednak nie odebrały mi spokoju serca i wewnętrznej radości. Oczywiście nadal poznaję nasz warszawski Kościół i nadal się go uczę.
Chciałbym byśmy niebawem podjęli w diecezji dzieło synodu, poprzedzone presynodem. Ostatni synod diecezjalny miał miejsce prawie ćwierć wieku temu w innym czasie, w innym Kościele, w innej Polsce. Dziś potrzeba aktualnej odpowiedzi na pytanie: co musimy zrobić, by nasz warszawski Kościół jak najlepiej wypełniał swoja misję w takich czasach jakie mamy? Co mówi nam Pan? Co musimy zmienić, a czego zmienić nam nie wolno? Czego nie trzeba, a co trzeba koniecznie zachować?
Częściowo odpowiedź na to pytanie została już udzielona podczas synodu o synodalności. Nie chciałbym zmarnować plonu tamtego uczciwego i twórczego namysłu; przeciwnie, chciałbym jak najlepiej go wykorzystać. Już dzisiaj zapraszam do udziału w przyszłym presynodzie i synodzie wszystkich księży, osoby zakonne i świeckich. Wszystkich, którzy tworzą naszą archidiecezję i którym zależy na jej dobru.
A na koniec módlmy się słowami jednego z adwentowych hymnów brewiarzowych:
"Raduj się niebo, wesel się ziemio
Niech morze huczy i szumią rzeki
Niech hymn śpiewają góry i drzewa
Ku czci Chrystusa (…).
Wkrótce ujrzymy nasze zbawienie
Więc wznieśmy głowy, czekając z wiarą
Na jasne Słońce, które swym blaskiem
Rozproszy mroki"
Amen.


Skomentuj artykuł