Chcesz lepszy Kościół? To go rób i nie mów, że nie masz wpływu
Synod trwa. Oni tam przy okrągłych stolikach, a my mamy Dąbrowę. Papież leci w innowacje, a my tu bazy nie mamy ogarniętej. Jakby dwa światy. Jakieś wymysły papieża i nasza ciężka rzeczywistość - to echo z części komentarzy.
Mówią, że takiego synodu jeszcze nie było i coś w tym jest poza tymi najbardziej na wierzchu widocznymi rzeczami jak obecność świeckich, w tym kobiet, przy synodalnych okrągłych stolikach. W komentarzach dużo opinii z gatunku: my tu w Polsce mamy skandale, kryzys powołań, młodych uciekających z Kościoła i tak dalej, i tak dalej – a tam się dzieje jakiś synod o synodalności, o którym abp Gądecki ostatnio powiedział, że chciałby, żeby na koniec październikowej sesji Duch Święty wyjaśnił Kościołowi, czym właściwie ta synodalność jest.
Jakby dwa światy. Jakieś wymysły papieża i nasza ciężka rzeczywistość.
Nie wiemy, co to i po co, poza nielicznymi entuzjastami podchodzimy jak pies do jeża, załamujemy ręce nad stanem Kościoła w Polsce – to szybki przekrój reakcji na synodalną sesję. Oni tam przy okrągłych stolikach, a my mamy Dąbrowę. Papież leci w innowacje, a my tu bazy nie mamy ogarniętej.
I wjeżdża narzekanie. I wjeżdża poczucie bezsilności. Na czarnych koniach pesymizmu, na których przed nami jeździł naród wybrany przez pustynię, szemrząc i marudząc na Boży plan, który wyglądał im tak jakoś bardziej beznadziejnie. Czemu Bóg nic nie zrobi, żeby Kościół w Polsce miał się lepiej? Czemu nic nie powie?
A przecież On mówi cały czas. Synod jest jednym wielkim słuchaniem, co mówi Duch do Kościoła. A mówi mocno i konkretnie nie tylko na tej obfotografowanej watykańskiej sali, ale tam, gdzie zawsze słychać Jego głos, ale tak niewielu słucha: w bardzo zwykłym i powszednim miejscu – w czytaniach z dnia.
Pierwszy dzień synodu i refren psalmu: „Kościele święty, nie zapomnę ciebie”. I przygnębiony Nehemiasz, który ma wewnętrzne zmartwienie: to, co dla niego najcenniejsze, jego święte miasto, jest w ruinie, bramy świątyni są strawione ogniem. I nagła łaska – dostaje czas i środki, by to wszystko odbudować i zostawić za sobą ten potężny smutek.
Drugi dzień synodu: płaczący lud, któremu przeczytano odnalezioną księgę Bożych zasad życia, na nowo obiecujący Bogu, że będzie żyć według Jego podpowiedzi, który słyszy od swoich duchowych przywódców: nie bądźcie przygnębieni! Radość w Bogu da wam moc, pokrzepi waszą duszę, Jego zasady działają niezawodnie. Do tego uczniowie z Ewangelii, ci wybrani „jeszcze inni”, posłani jak owce między wilki, by przypominali, że Bóg jest blisko.
Trzeci dzień synodu: „nie wierzyliśmy Panu, nie byliśmy posłuszni Jego głosowi, byliśmy niedbali w posłuszeństwie na Jego głos, każdy chodził według zamysłów swego złego serca, przylgnęły przeto do nas nieszczęścia”. I psalm: „niech szybko nas spotka Twoje miłosierdzie, bo bardzo jesteśmy słabi”. I aklamacja: „Nie zatwardzajcie dzisiaj serc waszych, lecz słuchajcie głosu Pańskiego”.
Czy to nie jest jedna wielka wskazówka, co robić, żeby nasz Kościół był lepszy? Jak działać, by z tego kryzysu wyjść mocno, zwycięsko, by zakończyć pasmo nieszczęść i smutków, które przygnębiają ludzi w Kościele i także poza nim, bo Kościół jest nie tylko dla tych, którzy są w nim przynajmniej co tydzień, ale dla wszystkich, którzy szukają światła nie do zgaszenia?
Że tak nie można sobie Słowa Bożego interpretować?
Ale dlaczego nie?
Przecież o to chodzi w czytaniu Słowa – żeby je słyszeć tu i teraz, w konkretnych okolicznościach. Żeby się nim kierować tu i teraz, w konkretnych wyzwaniach. Żeby się nawracać tu i teraz, z konkretnych grzechów i po bratersku upominać innych. Żeby mieć najlepsze wskazówki na kryzys. Dostać do ręki niezawodne podpowiedzi, mapę miejsc i listę osób, na które moje życie i jakość mojej wiary ma realny wpływ. Przestać narzekać w poczuciu bezsilności, stojąc i patrząc na płonące drzwi kościoła w Dąbrowie, płonące tytuły w mediach i całą resztę niemedialnej, często szarej i wystygłej parafialnej rzeczywistości.
Co by było, gdyby tak każdy wierzący człowiek w Polsce wykorzystał czas synodu i sam zapytał Pana Boga: gdzie, na co, dajesz mi dzisiaj wpływ, żeby nasz Kościół miał się lepiej? Może dajesz mi wpływ na moje własne kiepskie i nieewangeliczne nawyki, żeby suma świętości ludzi Kościoła wzrosła o punkt albo dwa? Może dajesz mi wpływ na jakieś konkretne środowisko, wspólnotę, grupę – żeby zachęcone przestało narzekać, a zaczęło porządkować swój obszar w Kościele? Może dajesz mi wpływ na księdza, który nie prowadzi się jak trzeba, żeby wreszcie zaczął? Może dajesz mi wpływ na tych, co stoją w drzwiach i nie wiedzą, czy wejść, czy uciekać? Albo na tych, co zdesperowani chcą je podpalić?
Tak, można się bać takiego obdarowania, bo ono oznacza robotę. Oznacza wysiłek. Oznacza zadania do wykonania, a łatwiej jest narzekać i czekać, aż ktoś inny zrobi ten wymarzony porządek. Ale to nie ma nic wspólnego z Ewangelią.
Suma małych wpływów i nawróceń daje wielki wpływ i wielkie nawrócenie.
Chcesz lepszy Kościół? To go rób i nie mów, że nie masz wpływu. A jeśli czujesz, że naprawdę nie masz, to o ten wpływ módl i o niego zabiegaj, i przyjmij taki, jaki dostaniesz, nawet jeśli skorzystasz z niego bez odwagi i z drżeniem serca.
Twoje małe działanie, wsparte przez Tego, który może wszystko, zrobi różnicę.
Skomentuj artykuł