A co z siódmym przykazaniem?
Duże zdumienie połączone z pewnym zażenowaniem wywoływały we mnie w ostatnich latach nagłaśniane w tonie sensacyjnym zdarzenia, w których ktoś, na przykład znalazłszy dużą sumę pieniędzy, zamiast je sobie przywłaszczyć, odnajdował właściciela lub zanosił znalezisko na policję. Odkąd media opisały historię pewnego bankomatu w Gdańsku, który wypłacał dwa razy więcej, niż powinien, już się nie dziwię. Za to jestem zdecydowanie bardziej zażenowany.
Wydawało mi się, że w kraju, który liczni mieszkańcy nazywają katolickim, elementarna uczciwość jest czymś oczywistym. Tak oczywistym, że nie trzeba o tych sprawach mówić w kazaniach, a tym, bardziej w dokumentach episkopatu. Tym sobie tłumaczyłem nikłą obecność tej tematyki w publicznych wypowiedziach duszpasterzy i przedstawicieli Kościoła wszelkich możliwych szczebli. Może mam wyjątkowego pecha, ale nie potrafię sobie przypomnieć, bym w ciągu ostatniej dekady słyszał choćby kilka kazań lub homilii, które mówiłyby o siódmym przykazaniu... Pałęta mi się po szarych komórkach jedno, kilka lat temu skierowane do drobnych przedsiębiorców, które dziwnie brzmiało wśród licznych kaszlnięć i dziwnych uśmieszków na twarzach słuchaczy.
Pamiętam również rozmowę z liczącym się na arenie krajowej przedsiębiorcą, który bez oporów opowiedział mi o kilku nieuczciwościach, jakich się dopuścił i patrząc na moje szeroko otwarte oczy i usta z całą powagą podsumował: "Niech ksiądz tak nie patrzy. Żyjemy w kraju, w warunkach, w których nie da się funkcjonować bez szwindli, łamania prawa i moralnych kompromisów. Jeżeli ja nie oszukam innych, to oni oszukają mnie. I dotyczy to również państwa. Może nawet przede wszystkim państwa, które samo będąc nie w porządku wobec obywateli, ze swej strony każdego traktuje jak przestępcę". "Jak potencjalnego przestępcę" - łagodziłem. "Nie, jak przestępcę" - upierał się mój rozmówca.
Rzadko się zdarza, aby ktoś spowiadał się u mnie ze złamania siódmego przykazania, ale nawet w tej niewielkiej liczbie moją uwagę zwróciły swoją częstotliwością niespokojne reakcje na przypomnienie, iż uczynioną szkodę należy naprawić.
Coraz częściej dowiaduję się od rozmaitych speców, że w Polsce istnieje społeczne przyzwolenie na nieuczciwość, cwaniactwo, złodziejstwo, korupcję itd. Słyszę też, że funkcjonujące w kraju mechanizmy tego typu postawy niejednokrotnie wymuszają.
Czy jednak słyszę w tej kwestii głos Kościoła? Na szczęście nie panuje całkowite milczenie. Zdarzają się pojedyncze wypowiedzi duszpasterzy, także biskupów. Choć nie kryję, że odczuwam jednak pewien niedosyt.
Gdy próbowałem poruszyć ten temat w pewnym dostojnym gronie, dowiedziałem się, że są sprawy ważniejsze, priorytetowe, o których trzeba grzmieć z ambon, pisać listy i artykuły do gazet. "Szkoda czasu i sił na drobnostki" - usłyszałem.
Wiem, wiem, już dawno Juliusz Słowacki w prologu do tragedii "Lilla Weneda" napisał: "Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy". Tylko czy rzeczywiście w aktualnej sytuacji ta zasada jest najodpowiedniejsza? Nie mam takiej pewności. Zastanawiam się, czy akurat tutaj nie bardziej pasuje stwierdzenie Michała Anioła: "Drobnostek nie należy lekceważyć, bo one są podstawą doskonałości, a doskonałość nie jest drobnostką".
Dyskutowałem o podobnej sprawie również z kilkoma świeckimi. Zastanawialiśmy się nad niewielką skutecznością kościelnego przekazu w sprawie in vitro. "Przecież ci ludzie, którzy uważając się za katolików, nie widzą niczego złego i nie chcą słuchać nauczania Kościoła w tej sprawie, mają sumienia. Czemu ich nie słuchają?" - zastanawiała się na głos dziewczyna studiująca kierunek związany z medycyną. "Co z tego, że je mają, skoro je każdego dnia w tylu drobnych sprawach zagłuszają?" - odpowiedział jej rówieśnik, któremu właśnie na policji odmówiono przyjęcia zgłoszenia kradzieży, bo wartość ukradzionych przedmiotów była zbyt mała...
Skomentuj artykuł