Dziwny grobowiec abuny Fransa
Wzruszająca jest ciągle trwająca pamięć o tym holenderskim zakonniku, który tak kochał Syrię i Syryjczyków, że nie wahał się oddać za nich życia.
Ojciec Frans van der Lugt był znany w całej Syrii i to nie tylko wśród chrześcijan. Po tym, jak został zabity w ostatnich dniach przed opuszczeniem przez dżihadystów Starego Homsu, znany się stał już nie tylko w Syrii, ale znacznie szerzej, na świecie.
Nie chcę w żaden sposób, aby moje wspomnienie o Fransie miało charakter klasycznego nekrologu. Nie nadaje się do tego jego postać i historia. Nie nadaje się też do tego więź przyjaźni, jaka była między nami. Nie nadają się do tego również realia jego grobu na małym dziedzińcu naszego domu, pod drzewem, pod którym siadywał ze swoimi rozmówcami i gdzie pijaliśmy razem kawę. Pod tym drzewem nadal rozmawiamy we wspólnocie jezuitów czy z naszymi gośćmi i nadal pijemy kawę.
Frans dodawał nam energii swoim dobrym humorem i życzliwością, która nigdy nie gorszyła się żadną osobą, obojętnie, kim by ona była i w jakim znajdowałaby się stanie. Lubił pomagać ludziom i robił to skutecznie, bez trąbienia o tym na ulicach.
Przyjeżdżali do niego ludzie z różnych stron Syrii, aby się go poradzić w ważnych kwestiach życiowych. Najczęściej byli to ludzie młodzi, chcący mu powierzyć swoje problemy. Prawie zawsze wychodzili podniesieni na duchu, często uśmiechnięci, powtarzając sobie w duszy jego słynne: "ilal amam", czyli "naprzód".
Kilka dni temu odwiedziłem kościół "Um zinnar" w Homs, niedaleko naszego domu, obok którego mieści się siedziba prawosławnego biskupa obrządku syriackiego. Został on zniszczony w czasie walk z dżihadystami, jednak w szybkim tempie go odbudowano. Na jego podwórcu skauci ćwiczyli grę na instrumentach, którą uświetniają kościelne uroczystości.
Po wejściu do kościoła, który był pusty, rozglądaliśmy się za miejscem modlitwy dedykowanym Matce Najświętszej, gdzie w gablocie eksponowano zawsze "pasek Maryi", cenną relikwię, która przetrwała również niedawne walki. Została on jednak ukryta i jeszcze nie wystawiona na widok publiczny, z wyjątkiem największych uroczystości i tylko na krótko.
Po chwili do kościoła szybkim krokiem wszedł mężczyzna, w widoczny sposób dając nam do zrozumienia, że jest kustoszem tej świątyni. Zapytaliśmy go o "pasek Maryi" i nawet nie spostrzegliśmy, jak przeszedł w rozmowie z nami do tematu "prawdziwego męczennika", abuny Fransa. Była to jednocześnie dyskretna aluzja, krytyczna pod adresem "męczenników-samobójców", którzy zamiast dawać życie - zabierają je, siejąc śmierć i zniszczenie.
O. Frans van der Lugt ( صورة شخصية (https://ar.m.wikipedia.org/wiki/فرانس_فاندرلخت) [CC BY-SA 4.0 (https://creativecommons.org/licenses/by-sa/4.0)], via Wikimedia Commons)
Nie wiedząc, że jestem jezuitą, a więc nie ze względów grzecznościowych, zaczął opowiadać o bohaterstwie abuny Fransa, o tym, jak nocą przyszedł i zdemontował ze swoimi ludźmi zabytkowy ołtarz znajdujący się w tym kościele, chcąc go uchronić przed spaleniem przez dżihadystów, którzy już poczynili pierwsze próby, aby się jego drewnem ratować przed zimnem.
Zaraz potem - powiedział - po kilku dniach został zabity w klasztorze jezuitów w odwecie za to posunięcie. Dla niego więc przyczyna śmierci o. Fransa była jasna. Dodał jeszcze, że był on osobą powszechnie szanowaną, również przez muzułmanów, którzy mu ufali do tego stopnia, że mufti wielkiego meczetu Chalida ibn Walida, powierzył mu cenne manuskrypty, obawiając się, że podczas walk związanych z wyzwalaniem miasta mogą ulec zniszczeniu.
Tymczasem wiem skądinąd, że o. Frans nie nocą przyszedł ze stolarzem i innym jeszcze mężczyzną do tego kościoła, bo byłby natychmiast aresztowany, ale w dzień. Rozmontowali wówczas ołtarz i rowerem przewieźli go, część po części, ze zniszczonego kościoła, składając go w klasztornym schowku ojców jezuitów.
Wiem też od bezpośredniego świadka, że nie zginął on po kilku dniach. Do śmierci Fransa upłynął jeszcze cały miesiąc od tego wydarzenia. Nie dziwi mnie jednak niedokładność w relacji kustosza. Jemu nie o precyzyjność faktów chodziło, ale o wyrażenie uznania dla bohatera. Przy tej okazji przekonałem się po raz kolejny, że rośnie nieustannie legenda Fransa, holenderskiego zakonnika, który tak kochał Syrię i Syryjczyków, że nie wahał się oddać za nich życia.
Osobnym miejscem rozwijania się tej legendy jest internet. Syryjczycy, którzy rozpierzchli się po świecie, szczególnie zaś młodzież, zabrali ze sobą wspomnienia o spotkaniach organizowanych przez o. Fransa, często je idealizując, jak to bywa ze wspomnieniami. "Masir" stał się najczęściej przywoływaną przygodą - wspomnieniem, z jego niepowtarzalną atmosferą obozu wędrownego, pielgrzymki, ascetycznego wysiłku i szalonej zabawy do późnej nocy. Pojawiły się nawet udane inicjatywy reaktywowania "masiru" w Europie, tam, gdzie są większe skupiska uchodźców z Syrii.
Wzruszająca jest ciągle trwająca i różnorodnie wyrażana pamięć o o. Fransie, np. wspomnienie jego dzieła, które nosiło nazwę: Al Ard. Leżące niedaleko Homsu olbrzymie dobra ziemskie zostały ofiarowane jezuitom przez prawosławnego chrześcijanina i przekształcone przez Fransa: jedną część przeznaczono na ośrodek rekolekcyjny, drugą - na działalność gospodarczą, z której dochód służył finansowaniu całego przedsięwzięcia Al Ard (uprawa warzyw, owoców, winnice i produkcja wina), a trzecia stała się częścią rekreacyjną, z boiskami i małym zoo, głównie dla rodzin, które nie mogły sobie pozwolić na wakacyjny wyjazd poza miasto.
Frans został zamordowany i nikt nie wie na pewno ani tego, kto to uczynił, ani też dlaczego. Jak zwykle jest wiele podejrzeń, tym bardziej że docierały do niego różne groźby ze strony muzułmańskich fundamentalistów. Kilka razy został nawet przez nich zaatakowany na ulicy i pobity. Trzeba jednak też przyznać, że skutecznie osłaniali go i bronili inni dżihadyści, okazujący mu swój szacunek i sympatię, zapraszający go nawet do siebie na posiłki.
Muzułmańska Rada Starszych, która jednoczyła wszystkie ugrupowania dżihadystyczne w mieście Homs, miała do niego tak duże zaufanie, że zleciła mu podjęcie się roli oficjalnego mediatora w rozmowach prowadzonych ze stroną rządową w sprawie pokojowego opuszczenia przez nich miasta Homs. Abuna Frans wykazał się nadzwyczajną lojalnością wobec owej Rady i prowadził rozmowy dokładnie tak jak sobie tego życzyła, z całkowitą przejrzystością co do wszystkich jego kontaktów z rządową służbą bezpieczeństwa.
Ojciec Frans pozostał w Homs do końca, towarzysząc ostatniej grupce chrześcijan, znajdujących się w okupowanej przez dżihadystów dzielnicy. Odrzucił propozycje ewakuacji, raz i drugi, pomimo głodu i ciągłego zagrożenia ze strony muzułmańskich bojówek.
Ludzie będący z nim w tym czasie w klasztorze zapamiętali wizytę dwóch mężczyzn, z których jeden miał zamaskowaną twarz. Po ich odejściu o. Frans był wyraźnie poruszony. Powiedział wówczas do bliskiej mu osoby, że dotknęło go do żywego zło tkwiące w tym zamaskowanym człowieku.
Po czterdziestu dniach, na krótko przed definitywnym opuszczeniem miasta przez dżihadystów, rano przyszedł do niego właśnie ten zamaskowany mężczyzna i po krótkiej rozmowie zabił go wystrzałem z rewolweru.
Abuna Frans pochowany został w tym samym miejscu, gdzie został zabity, w klasztornym ogródku, koło kuchni i sali jadalnej, w miejscu, gdzie zwykle przyjmował swoich rozmówców i gdzie dzisiaj również wpadają ludzie, aby się z nim spotkać, na krótką chwilę modlitwy, a potem siedząc obok na krzesłach, w cieniu drzewa, pod którym o. Frans lubił siadać, zostają, aby porozmawiać z obecnymi przy kawie albo herbacie.
Brat Michel, członek jezuickiej wspólnoty w Homs i przyjaciel Fransa, mówił mi, że często, jeśli ma jakieś problemy, siada tutaj pod drzewem, koło grobu, aby jak kiedyś "jastaszyr" Fransa, czyli zapytać go o radę, i na ogół zawsze ją od niego otrzymuje.
Zygmunt Kwiatkowski SJ - jezuita, misjonarz, spędził 30 lat w Egipcie, Libanie, a obecnie przebywa w Syrii, skąd pisze teksty dla DEON.pl
Skomentuj artykuł