Katecheza w szkole i zamykanie katolików w rezerwatach

Katecheza w szkole i zamykanie katolików w rezerwatach
Katecheza w szkole. Fot. Depositphotos

Jeśli biskupi pójdą na kompromis z postulatami nowej Pani minister, będzie to początek agonii katechezy w polskiej szkole. I nie trzeba będzie zmieniać zapisów konkordatu albo odwoływać się do konstytucji. Żadnych gwałtownych ruchów. Nikt nie będzie rozrywał szat.

Katecheza ostatnio jest w centrum zainteresowania. Oberwało się również katechetom od pana Tomasza Krzyżaka. Autor zarzuca nam, że lekcja religii jest często lekcją ideologiczną. Cóż, poczułem się jak krewny Marksa, któremu postawiono zarzuty i rozgrzano atmosferę, rzucając kilka ogólników. Zatem, jeśli omawiam z dziećmi 10 przykazań i przekazuję im katolicką interpretację, to już jest ideologizacja?! Albo, gdy podczas lekcji analizujmy drugi rozdział Ewangelii Łukasza o narodzeniu Mesjasza, to czy moja praca już pachnie ideologią? A może tu chodzi o coś innego - lekcja religii to jedna z ostatnich szans, aby młody człowiek mógł usłyszeć, że aborcja "do 12 tygodnia" to zabicie człowieka, że metoda "in vitro" to w istocie nie jest proces leczenia, i że wierność żonie jest cool. Ups, aż iskrzy. Zmiany w społeczeństwie zachodzą zazwyczaj na drodze procesu - krok po kroku urabiamy "poddanych" na własną modłę (chciałoby się powiedzieć "politykę"). I zapewniam Pana - to nie jest teoria spiskowa, ale realna rzeczywistość. W tym kontekście głos Kościoła będzie jak sól w oku, a jego przedstawicieli (w tym katechetów) będzie należało ośmieszyć i zepchnąć do salek parafialnych. Dla jednego z największych portali informacyjnych w kraju nad Wisłą powyższy imperatyw stał się prawdziwym "powołaniem", dziennikarską misją. Tematy okołokościelne to gorące bułeczki, prawie codziennie świeża dostawa treści na stronie czy w mediach społecznościowych. A wśród nich znaleźć możemy takie perełki jak: studium zależności pomiędzy chodzeniem na roraty, a występowaniem anginy i zapalenia płuc wśród naszych dzieci. Tak na marginesie, znam parafię, w której katecheci i przyjaciele codziennie rano, po roratach, organizują śniadanie dla wszystkich uczestników: drożdżówka, gorąca herbata oraz kawa dla dorosłych. Przychodzi sporo osób, zmęczenie wychodzi w każdy piątek, ale nikt nie myśli rezygnować.

Wracając jednak do miejsca katolików we wspólnocie obywateli, to przypomina trochę egzystencję w zoo albo w rezerwacie Indian. Ale co tam, w społeczeństwie, w którego hierarchii na pierwszym miejscu coraz częściej gości konsumpcja i przyjemność, mówienie o Bogu, ofierze i poświęceniu nie przystoi lub wprawia w zakłopotanie. Wyznaczenie katolikom bezpiecznego rezerwatu wydaje się być dobrym rozwiązaniem. Czasem jakiś redaktor przyjedzie do nich z kamerą, później pokażą w telewizji śniadaniowej, uśmiechając się pod nosem, jak na wspomnienie amiszów. A gdyby nam czegoś czasem zabrakło, kiedy znudzą się Święta Bożego Narodzenia bez Pana Jezusa - wszak trzeba Go będzie usunąć, bo to też rodzaj dyskryminacji wobec mniejszości (por. casus Kanady) - wówczas nie należy się martwić. Wielki Piątek zastąpimy tęczowym, a w miejsce katechetów i nauczycieli WDŻWR przyjdą edukatorzy spod znaku pontonu i tęczy. Wszak rzeczywistość nie znosi pustki. 

Współczuję Panu i dzieciom, że spotykali katechetów, którzy wtłaczali dzieciom rewelacje typu: "nie siadać na łóżku rodziców, bo jest ono «nieczyste»". Cóż, ręce opadają. Jednak przywoływanie tego argumentu w Pana tekście jest… liche. Nieprofesjonalne wobec Pańskiego warsztatu, który bardzo szanuję. Czy spotkał Pan - lub Pana latorośle - słabych, miernych nauczycieli języka polskiego, matematyki lub historii, którzy pletli bzdury, albo się migali z robotą? Ja takich spotkałem wielu. I co z tego?! Do głowy by mi nie przyszło wrzucać wszystkich do jednego worka. Podobnie jest z kadrą zarządzającą czy obsługą - jedni są świetnymi managerami, drudzy nawet z ubogiej szkoły potrafią stworzyć miejsce, do którego chce się przychodzić, ale są również osobowości, które gabinet dyrektora zamieniły na kawiarnię lub są jak żywe ikony Agaty Łomot zarządzającej Zgniotowolą (por. film Matylda: Musical, 2022), przy okazji skutecznie niszcząc dorobek rzeszy nauczycieli, którzy pracowali w danej placówce. Swoimi słowami zakreśla Pan obraz mizernych katechetów - a ja mogę przywołać rzesze świetnie wykształconych, kreatywnych osób, które potrafią "zapalić" młodych i są dobrym duchem w lokalnej społeczności czy w pokoju nauczycielskim. Znam katechetów, którym - gdyby można było - dyrektorzy by płacili, żeby tylko zostali w ich szkole, bo robią kawał dobrej roboty. Spotkałem katechetę, któremu uczeń wyznał, że chciałby mieć takiego tatę. Słyszałem o katechecie, któremu rodzic dziękował, że w zespole klasowym, gdzie wszyscy dostrzegali tylko wady i wyliczali rozliczne braki uczniów, on był jedynym wychowawcą, który w każdym dziecku potrafił dostrzec dobro i szukał jakichś talentów. Niech Pan pomyśli o rodzicu, który na co dzień słyszy tylko uwagi i zbierając cięgi, pogrążony w ciemności, wreszcie może dostrzec światełko nadziei. Podziękowaniem wzruszonej mamy były wówczas… łzy. Panie Tomaszu, czy mam wymieniać dalej?! Przecież to jest śmieszne i nie przystoi nam. Zapewniam Pana, że nie kropię nikogo wodą święconą ani nie wpisuję szóstek za udział w Mszy Świętej lub bycie ministrantem. Również przypominam, że katecheta podlega tym samym obowiązkom i prawom jak każdy inny nauczyciel, wiąże go Karta Nauczyciela, przechodzi tę samą ścieżkę rozwoju zawodowego, pełni dyżury, organizuje akademie, administruje dziennik elektroniczny, jest członkiem rady pedagogicznej, podlega nadzorowi (tu nawet podwójnie, bo może być wizytowany zarówno przez przedstawicieli oświaty, dyrektora placówki, jak również wizytatorów z kurii diecezjalnej).

DEON.PL POLECA

Również nie zgadzam się z Panem, że naszym zadaniem jest "zachęcanie". W tym miejscu pozwolę sobie na przykład z własnego poletka. Otóż, pracując niegdyś w szkole średniej, pewnego razu zostałem wezwany na zebranie rodziców - niczym przed sąd - aby zdać sprawę z mojego nauczania. Poszło o kartkówki/sprawdziany z religii. No właśnie! Z religii?! Kartkówki?! "Pan to powinien jakoś zachęcić" - usłyszałem od rodzica. Nigdy nie zapomnę tego doświadczenia: odziany w spodnie i kurtkę z niebieskiego jeansu, z nóżką na nóżce, siedzący Pan ostentacyjnie żuł gumę (choć nie wiem czy do końca był świadom intensywnych ruchów swojej żuchwy) i zabierał się za reformę polskiej katechezy. Cóż?! Zdiagnozował, że istota problemu tkwi w… braku zachęcania. Nieraz zadaję uczniom pytanie: "Po co chodzisz na religię?". Przyznaję, że zarówno pytanie, jak i odpowiedzi, są trudne. Czasem bolesne jak stwierdzenie: "Bo mi mama każe, ale ja, proszę Pana, jestem niewierzący" albo że dobrze mieć bierzmowanie, bo może do ślubu się przyda. Jednak kolejne pytanie: "Po co ślub skoro nie wierzysz w Pana Jezusa?" potrafi wprawić już tylko w konsternację. Naturalnie, chcę podkreślić, że ten smutny obraz to niepełny obraz i że bardzo cenię sobie możliwość konfrontacji z trudnymi pytami oraz słuchania szczerych odpowiedzi młodych ludzi. Jedną z najważniejszych zalet mojego przedmiotu jest właśnie przykładanie ręki do kształtowania w wychowankach umiejętności krytycznego myślenia, zadawania sobie pytania: "Po co?". Mieć okazję uczestniczyć w tym zmaganiu - bezcenne!

Jeśli biskupi pójdą na kompromis z postulatami nowej Pani minister, będzie to początek agonii katechezy w polskiej szkole. I nie trzeba będzie zmieniać zapisów konkordatu albo odwoływać się do konstytucji. Żadnych gwałtownych ruchów. Nikt nie będzie rozrywał szat. O. Jacek Prusak SJ może spać spokojnie (por. wypowiedź na prywatnym profilu FB z 15 XII br.). Najpierw, wprowadzając jedną godzinę - cytując klasyka - "opiłujemy" połowę katechetów. Pójdą do odstrzału - no, ale może Rzecznik Praw Obywatelskich albo ZNP wezmą ich w obronę, wszak i nauczyciele religii mają rodziny, dzieci na utrzymaniu, a ksiądz proboszcz rachunków nie opłaca. Kolejny etap ostatniego pożegnania to katecheza na pierwszej lub ostatniej lekcji - w tym kontekście niektórzy będą woleli się wyspać (uwierzcie, to nie jest wyimaginowany argument), inni - wobec przeładowania podstawy programowej - będą dzieciom po prostu chcieli ulżyć, tym bardziej (uwaga - trzeci etap odchodzenia), że oceny semestralne nie będą wliczać się do średniej ani też nie będą wpisywane na świadectwie. W ten sposób za rok (no, może nieco dłużej) po katechezie w szkole nie będzie już śladu lub też będzie przypominać takie przedmioty jak "wychowanie do życia w rodzinie" lub "doradztwo zawodowe". Ich status w obecnym szkolnictwie jest… egzotyczny, choć same w sobie są naprawdę potrzebne. W tym miejscu chciałbym zachęcić biskupów - jeśli ktoś z Was przeczyta ten tekst - abyście się nie bali zająć jasnego i konkretnego stanowiska. Jako katecheci - ale i jako rodzice - oczekujemy od Was takiej postawy, choć jednocześnie zdajemy sobie sprawę, że będą Was poniewierać… Ale w sumie to kwintesencja Ewangelii (por. Mt 10,22). Łatwo można zaprzepaścić dorobek, który został wypracowany przez naszych rodziców. Powrotu już nie będzie, tymczasem świat polityki, żyje stosunkowo krótkim - czteroletnim - dystansem, z czego niektórzy połowę przeznaczają na kolejną kampanię.

Ostatnia rzecz - tu w pewnym sensie zgadzam się z Panem Krzyżakiem - to przeświadczenie, że dziadostwo wkrada się do naszych szeregów i że jakaś szkolna acedia zaczyna trawić niektórych katechetów zarówno świeckich jak i duchownych. Że nam się po prostu nie chce. Przy okazji dodam, że katecheci nie są tu wyjątkiem, stwierdzenie dotyczy całej społeczności nauczycielskiej, gdzie wielu pracowników jest po prostu sfrustrowanych do granic możliwości. Jakie jest źródło tej stagnacji? W gruncie rzeczy - już wielokrotnie o tym pisałem - pytanie o stan katechezy to pytanie o kondycję naszej wiary. Kilka lat temu - 2017-2018 - w diecezji gliwickiej odbywał się synod. Mieliśmy wielkie oczekiwania, ogromnie zaangażowaliśmy się, pisaliśmy projekty dokumentów m.in. o katechezie i wychowaniu. Niezliczone rozmowy, oj, serca w nas pałały (por. Łk 24,32). Ale cóż, kiedy na jednej z sesji mówiłem o wierze jako osobowej więzi, spotkaniu z Panem Jezusem, wówczas patrzono na mnie jakbym przybył z innej planety, a kąśliwych uwag nie brakowało. Ostatecznie, księdzu profesorowi-prawnikowi, namaszczonemu przez ówczesnego biskupa, dane było przepchnąć koncepcję synodu jako zbioru paragrafów. Efekt?! Jest oporowy: książka w twardej oprawie, dobrze zbiera kurze i ładnie się prezentuje za szkłem. Cóż, jeśli nie mamy osobowej więzi z Bogiem, jeśli sami nie płoniemy (por. 2 Kor 5,14), to jedynymi odbiorcami naszych katechetycznych wypocin będą zakurzone figury świętych w salkach parafialnych. Wobec głupot, których nieraz muszą słuchać, są naprawdę cierpliwi i przynajmniej… nie ziewają.

Mąż i tata, doktor teologii duchowości, wychowawca, pedagog szkolny, redaktor i autor książek oraz publikacji, katecheta praktykujący od 2004 r. (nauczyciel dyplomowany), absolwent kilku studiów podyplomowych. Koordynator strony i opiekunem projektu dokumentującego spuściznę zaginionego ks. dr Krzysztofa Grzywocza.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
ks. Andrzej Draguła

Niebanalne, esencjonalne i prowokujące do myślenia teksty o Kościele

Być z Kościołem, gdy przeżywa momenty swojej świetności, swój „złoty wiek”, nie jest trudno. Wyzwaniem stają się chwile, w których przechodzi on przez „noc”; okresy, gdy...

Skomentuj artykuł

Katecheza w szkole i zamykanie katolików w rezerwatach
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.