Miłość w polityce

Miłość w polityce
(fot. EPA/Olivier Hoslet)

Pamiętam, gdy Platforma pierwszy raz wygrała wybory, ironizowało się na temat polityki miłości i polityki nienawiści. Deklarowana przez polityków, a zwłaszcza przez jednego polityka, miłość wydawała się być tylko sloganem politycznym.

Upłynęło wiele wody w życiu na Wiejskiej oraz na salonach politycznych. Brutalny język oraz chwyty poniżej pasa stały się normą. Brak porozumienia w najważniejszych sprawach pomiędzy politykami największych partii już nie dziwi, a wręcz porozumienie (bardzo krótkie) w sprawie Ukrainy wywołało wielkie zdziwienie, żeby nie powiedzieć szok.

DEON.PL POLECA

Nienawiść wszechobecna w życiu publicznym nie tylko zaraża Polaków, ale już nawet nikogo nie zastanawia, nie intryguje i tylko ostatnio przykład wschodnich sąsiadów straszy jej możliwymi konsekwencjami. Groźba wojny zaczęła powstrzymywać śmiejących się z polityki miłości.

Może jest to moment na przypomnienie sobie naszych chrześcijańskich korzeni? I nie chodzi tu o straszenie zagładą, ale o uwrażliwienie na odpowiedzialność za atmosferę, w której żyjemy.

Papież Franciszek nie oszczędza polityków. Nie tylko nie pozwala im traktować siebie jak niedźwiadka do robienia fotek służących potem do propagandy wyborczej. Co ma tym mocniejszy wyraz, że na fotki (nawet z ręki) pozwala innym "normalnym" ludziom. Papież bardzo mocno i zdecydowanie przywołuje polityków do porządku, do odzyskiwania polityki dla służby społecznej. I domaga się, by służyła miłości, by była jej konkretnym wyrazem.

Czy zatem jest to czas na wyśmiewanie miłości?

Miłość w polityce. Jak to śmiesznie brzmi! A przecież nie powinno. Po stokroć, nie powinno! Papież Franciszek jest tu nieugięty, nie liczy się z przyjętymi formami, nie udziela politykom długich audiencji, wstrząsa swoim zachowaniem. I to w jedną, i drugą stronę, bo oprócz twardych słów o korupcji potrafi też np. zaprosić panią prezydent Argentyny do kuchni, by osobiście zaparzyć jej i sobie herbatę (a przecież byli w pewnym sensie politycznymi "wrogami"). On chce zmienić coś, co wydaje się już nie do zmiany, coś, co tak się utrwaliło, iż myślimy o próbie przemiany tej tendencji jak o jakimś nierealnym anachronizmie.

I to tutaj właśnie Franciszek jest bardzo ewangeliczny. Bo czym innym jest to, że wszyscy jesteśmy grzeszni (również politycy) i w odwróceniu się od naszego grzechu powinna nam pomóc miłosierna postawa (choćby papieża) przypominająca o miłosierdziu Ojca, a czym innym niedostrzeganie grzechu, nazywanie zła dobrem, trwanie w aberracyjnej postawie, bo jesteśmy przekonani, że inaczej nie można, że taki jest świat, tak musi być.

Takie nastawienie uniemożliwia nawrócenie, bo w nim w ogóle nie ma chęci przemiany. Dlatego tutaj potrzeba wstrząsu! Dlatego Jezus wyzywał od najgorszych tych zadufanych w sobie. Dlatego papież Franciszek nie patyczkuje się z politykami. Dlatego potrzeba męczenników. Tak męczenników! Potrzeba polityków, którzy wystawią się na wykpienie, na ironię, na "zmielenie przez zęby lwów", po to by wstrząsnąć tym swoim "naiwnym" uporem, że tak naprawdę najważniejsza jest miłość. I bez niej nic ma sensu, ani chrześcijaństwo (co oczywiste), ani polityka (co niestety nie powala nas swoją oczywistością).

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Miłość w polityce
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.