Oto prorok swego czasu
Prowadzony przez niego w latach 50-tych program telewizyjny "Life is Worth Living" ("Życie jest warte tego, by je przeżyć") gromadził przed odbiornikami niebagatelną liczbę 30 mln widzów. To dawało mu w pierwsze miejsce w USA, jeśli chodzi o popularność. Wygrywał nawet z rodzącymi się wówczas talk-showami, chociaż Stany nie są krajem katolickim - dominuje tam przecież protestantyzm.
Papież Pius XII określił go jako "proroka swego czasu", ale on sam zatytułował swoją autobiografię zwrotem zaczerpniętym z 2 Listu do Koryntian "skarb w naczyniu glinianym". Wspaniała świadomość otrzymanego daru i jednocześnie własnej małości.
Kilka dni temu opublikowano informację, że komisja medyczna uznała cud za wstawiennictwem Sługi Bożego abp. Fultona J. Sheena (1895-1979): niewytłumaczalne medycznie przywrócenie do życia urodzonego martwo dziecka. To otwiera kolejny etap jego procesu i zapewne arcybiskup Rochester zostanie wkrótce uznany oficjalnie błogosławionym.
Jego nieoficjalny kult zaczął kwitnąć jeszcze za życia arcybiskupa i wierni proszą o jego wstawiennictwo nie tylko w Stanach Zjednoczonych - także w Polsce jest spora grupa osób, dla których abp Fulton J. Sheen jest jednym ze świadków Bożej miłości do świata.
Zresztą Polska pojawia się w jego wypowiedziach i pismach przed II wojną światową. Kiedy wszyscy świętowali w 1938 r. wynik rozmów w Monachium, on pisał, że nazizm i komunizm podadzą sobie rękę ponad Polską i wchłoną ją, jeśli świat niczego nie zrobi.
Kilkadziesiąt lat później, w latach 70-tych, w czasie gdy jeszcze nie było Solidarności, arcybiskup Sheen pisał: "Polska to centralny punkt sytuacji w świecie; węzeł w polityce Europy; klucz do tego, czy będzie dominowała sprawiedliwość, czy przemoc na świecie przez następne sto lat" (wyd. pośmiertnie "On Being Human").
Pokojowa rewolucja końca lat 80-tych, a śmiem twierdzić, że także to, co widzimy teraz na Ukrainie, potwierdza opinię przyszłego błogosławionego: nikt zresztą nie przeczy, że to polski Okrągły Stół i Solidarność wyznaczyły standardy walki o wolność od komunizmu.
Jednak abp Fulton nie był przede wszystkim politykiem - był ewangelizatorem. Zarówno poprzez swój program telewizyjny, którego popularność w dużej mierze brała się także z klasy, jaką prowadzący prezentował na ekranie, a wcześniej w radiu, jak też przez książki, które publikował. Był także narodowym przewodniczącym Society for the Propagation of the Faith i uczestnikiem II Soboru Watykańskiego.
Zdecydowanie nie był to purpurat zamkniętym w swoim pałacu z kości słoniowej, choć wielu zarzucało mu, że zbyt entuzjastycznie reaguje na zainteresowanie mediów. Wytykano mu także zbytnie przywiązanie do dbałości o strój i wygląd. Mimo to pozostał sobą, posługując się w służbie Kościołowi także tym, co obiektywnie można było uznać za słabość.
Tym, co zamyka jego długie życie, jest spotkanie z papieżem-Polakiem podczas pierwszej papieskiej pielgrzymki do USA. Jan Paweł II uścisnął wtedy nowojorskiego arcybiskupa i powiedział mu: "Pisałeś i mówiłeś dobrze o Panu Jezusie. Jesteś lojalnym synem Kościoła". Wspaniała pieczęć na życiu tego pasterza, którego teksty do dziś nie straciły nic ze swej aktualności. I nie tylko teksty - jest świetnym przykładem tego, jak wykorzystać media do ewangelizacji, oraz dowodem, że można być biskupem i medialnym celebrytą oraz że niekoniecznie trzeba wtedy tańczyć w rytm tego, jak grają inni. Do końca życia pozostał sobą - lojalnym synem Kościoła.
Skomentuj artykuł