Radość z przynależności
Kilka dni temu napisał do mnie bardzo wierzący mężczyzna, który podzielił się ze mną swoim bólem. „Czuję się, jakbym był człowiekiem drugiej kategorii” - napisał Pan Zbigniew (imię zmienione). Bardzo poruszyły mnie jego słowa. Można by sądzić, że to poczucie wykluczenia zrodziło się z faktu, że ów mężczyzna jest osobą homoseksualną. Czy jednak aby na pewno? Czy rzeczywiście taka jest przyczyna bólu człowieka, który czuje się jakby należał do „gorszego sortu”?
Oczywiście, że to nie orientacja seksualna jest tutaj problemem, lecz fakt, że my - Kościół - nie potrafimy patrzeć na drugiego człowieka oczami Jezusa, przez pryzmat Ewangelii.
Tę smutną i bolesną wiadomość od Pana Zbyszka odczytuję zaś jako pytanie o wskazówkę dotyczącą jego dalszego życia, także - a może przede wszystkim - w Kościele.
Z podobnymi pytaniami nad brzegami Jordanu musiał mierzyć się Jan Chrzciciel. Pytały go tłumy: „Cóż mamy czynić?” i celnicy: „Nauczycielu, co mamy czynić?”, a nawet żołnierze: „A my, co mamy czynić?”. Ciekawe, że Jan odpowiadając na te pytania i wskazując drogę nawrócenia, wcale nie odnosił się do kwestii obyczajowych i nikomu nie zaglądał do przysłowiowego łóżka. Wskazywał raczej na konieczność empatii, wyzwolenia z egoizmu i dostrzegania bliźniego: „Kto ma dwie suknie, niech jedną da temu, który nie ma; a kto ma żywność, niech tak samo czyni”.
Podkreślał fundamentalne znaczenie uczciwego życia i sprawiedliwości społecznej: „Nie pobierajcie nic więcej ponad to, ile wam wyznaczono”. Mówił o godnym traktowaniu każdego człowieka i przestrzeganiu granic władzy: „Nad nikim się nie znęcajcie i nikogo nie uciskajcie, lecz poprzestawajcie na swoim żołdzie”.
Ludzie przychodzący do Jana z manowców, pytający „co mamy czynić?”, zostali przyjęci ze słowem współczucia. Szarzy obywatele, skorumpowani urzędnicy i żołnierze okazali się być ludźmi autentycznie wierzącymi. Rzecz jasna nie dlatego, że dopuszczali się nieprawości, ale dlatego, że byli gotowi zmienić swoje życie.
Odnajdujemy tu pierwszy, charakterystyczny rys teologii św. Łukasza, stanowiący motyw przewodni jego dzieła: to nie przywódcy religijni, ale ludzie z marginesu wiary okazują się być tymi, którzy szczerze poszukują Boga. I dostępują daru zbawienia. Czy nie jest to Radosna Nowina dla każdego z nas? Czy nie jest to wystarczający powód do radości dla nas - grzeszników?
Jako ludzie wierzący, a zwłaszcza jako księża, lubimy innym mówić, jak mają żyć i co powinni w swoim życiu zmienić. Tymczasem Jan zgoła inaczej postępuje z tymi, którzy do niego przychodzą. Ku naszemu zdumieniu, mają oni czynić dalej to, co dawniej. Poborcy podatkowi nie muszą porzucać dotychczasowego zajęcia. Żołnierze nie powinni wzniecać powstania przeciwko marionetkowemu królowi. Znakiem pokuty i nawrócenia ma być wypełnianie obowiązków oraz towarzysząca temu dbałość o to, aby inni mogli żyć godnie. Nie są to zatem restrykcje ograniczające ludzką wolność, ale coś znacznie trudniejszego. Jan stawia słuchaczy wobec perspektywy akceptacji swojego losu i wzięcia za niego odpowiedzialności. Radości życia nie zabija bowiem chodzenie za głosem sumienia i przestrzeganie przykazań, ale niezgoda na swoje życie i powołanie. Kapłani i faryzeusze odchodzą od Jana przygnębieni...
Radość prawdziwa, do której zaprasza nas liturgia trzeciej niedzieli Adwentu, powstaje nie wtedy, gdy upijamy się iluzją prawości i przekonaniem o własnej moralnej doskonałości, ale gdy poznajemy, że to co robimy, ma sens dla nas i dla innych. Ta radość wybucha, gdy odnajdujemy na nowo zmysł przynależności do wspólnoty, potrzebującej naszej codzienności. Wtedy też odkrywamy, że „Pan jest blisko”. Mam nadzieję, że Pan Zbigniew (oraz wiele innych osób poszukujących swojego miejsca w Kościele) odkryje na nowo swoją przynależność do wspólnoty, a Kościół - wspólnota, MY - odkryjemy, jak bardzo potrzebujemy każdego człowieka.
Skomentuj artykuł