W dyskusji o odpowiedzialności w Kościele nie możemy podporządkować wszystkiego emocjom
Od wielu lat rozmawiamy w Kościele o potrzebie transparentności i rozliczalności w tematach dotyczących wykorzystywania seksualnego osób małoletnich. Debata ta toczy się z różnym natężeniem. Przybrała na sile, gdy papież Franciszek wprowadził przepisy umożliwiające np. wyciągnięcie konsekwencji w odniesieniu do biskupów, którzy zaniedbali swoje obowiązki. Dość wspomnieć, że od czasu ustanowienia tych regulacji badano co najmniej 18 spraw odnoszących się do rodzimych hierarchów. W większości dopatrzono się zaniedbań i winnych ukarano – sankcje ogłoszono też publicznie (nie zrobiono tego w trzech sprawach).
We wtorek 31 października w Krakowie odbył się pogrzeb dr Wandy Półtawskiej. Pojawiło się na nim kilku biskupów, którym zarzuca się nieprawidłowości w wyjaśnianiu skandali seksualnych z udziałem podległych im duchownych. Był też hierarcha, który sam był oskarżony o wykorzystanie seksualne. W mediach społecznościowych zawrzało. Pojawiły się głosy zdziwienia i oburzenia, wiele osób uznało, że obecność tych biskupów w kościele to skandal, że na pewno dotknięte poczuły się osoby skrzywdzone, które być może były na liturgii w Bazylice Mariackiej lub oglądały transmisję w telewizji.
Postawmy sprawę jasno, by nie było niedomówień. Wykorzystanie seksualne osoby małoletniej czy dorosłej bezradnej jest przestępstwem, które domaga się kary - tak na gruncie prawa państwowego, jak i kościelnego. Tuszowanie tych spraw, nie wyjaśnianie ich także jest przestępstwem, za które trzeba karać. Prawo, zarówno państwowe, jak i kościelne, nie może kierować się jednak emocjami. A jak się wydaje one wychodzą tu na plan pierwszy i przysłaniają wszystko inne.
Zacznijmy od początku. Arcybiskup Andrzej Dzięga oskarżany jest o nieprawidłowości przy wyjaśnianiu spraw dot. wykorzystywania seksualnego. Lista przypadków, w których miał się dopuścić zaniedbań jest długa. Sprawa na etapie krajowym podobno już dawno się zakończyła lecz utknęła w Watykanie. I choć można w tym przypadku mówić o przewlekłości postępowania, to dopóki wina nie zostanie hierarsze udowodniona jest on niewinny. Nie ciążą na nim żadne kary, nie ma publicznego zakazu sprawowania Eucharystii.
Biskup Grzegorz Kaszak z Sosnowca niedawno zrezygnował z urzędu ordynariusza. Nie podano przyczyn rezygnacji, można się tylko domyślać, że nie poradził sobie z zarządzaniem diecezją - w tym m.in. wyjaśnianiem skandali homoseksualnych, w które zamieszani byli podlegający mu księża. Ale o żadnym postępowaniu kanonicznym w odniesieniu do osoby biskupa nie wiadomo. Podobnie jak abp Dzięga, także i on nie jest karany. Wiadomości o przyjęciu przez papieża jego rezygnacji nie towarzyszyły informacje o karach, zakazach, innych formach pokuty za ew. zaniedbania.
Arcybiskup Wiktor Skworc, senior z Katowic. W jego działaniach dopatrzono się nieprawidłowości, nakazano mu współfinansowanie terapii dla osób pokrzywdzonych, zrezygnował z paru funkcji w polskim Episkopacie, ale nie nałożono na niego żadnych innych kar – przede wszystkim nie zakazano udziału w uroczystościach publicznych.
I na koniec bp Jan Szkodoń oskarżony jakiś czas temu o wykorzystanie seksualne. Przez pewien czas był odsunięty od posługi biskupiej, ale proces kanoniczny zakończył się stwierdzeniem, że nie da się dowieść jego winny, ani niewinności. Mimo to na hierarchę nałożono kilkumiesięczną pokutę, wkrótce potem przeszedł na emeryturę. Spór cywilny z uważającą się za pokrzywdzoną kobietą zakończył się ugodą, której szczegółów opinia publiczna nie poznała. Niemniej w tej chwili żadne kary kościelne na hierarsze nie ciążą.
Sytuacja prawna tych biskupów jest całkowicie odmienną od tej w jakiej znajdują się np. abp Marian Gołębiewski czy abp Sławoj Leszek Głódź, których wina została ostatecznie stwierdzona, a kary – w tym zakaz udziału w uroczystościach kościelnych i państwowych – rozgłoszone. I w ich wypadku słuszne są głosy oburzenia po tym jak gdzieś publicznie się pojawią. Słuszne jest piętnowanie takich zachowań. Obecność w kościele innych hierarchów, którzy są oskarżani o nieprawidłowości, albo w jakiś sposób ich ukarano – lecz bez zakazów publicznego sprawowania Eucharystii – może oczywiście budzić niesmak, ale czy nie jest pewnego rodzaju próbą skazania bez sądu? Odrębne pytanie: dlaczego np. nie oburza fakt, że reprezentujący ofiary pedofilii mec. Artur Nowak, na którym ciążą poważne zarzuty, i którego proces karny jest w toku, a który przez adwokacki samorząd nie został zawieszony, bez przeszkód prowadzi swoją działalność publiczną? Bo uznajemy, że dopóki sąd nie stwierdzi jego winy pozostaje osobą niewinną, która ma prawo prowadzić swoją działalność. Nie on jeden zresztą. Czemu zatem inną miarę przykładamy do biskupa?
Oczywistym przy tym jest, że Kościół – a przynajmniej ci, którzy zajmują się w nim stanowieniem prawa – winni brać krytyczne głosy pod uwagę. Faktem bowiem jest, że usprawnienia wymaga cały proces wyjaśniania spraw ocierających się o wykorzystywanie seksualne. Wydaje się np., że te dotyczące ordynariuszy, na których ciążą poważne zarzuty, powinny być procedowane błyskawicznie – tak, by nie rodziły podejrzeń u opinii publicznej, by sam zainteresowany wiedział jaki jest ostatecznie jego status. Praktyką normalną winno być informowanie wiernych o nakładanych sankcjach lub czytelne wyjaśnienie dlaczego ich nie ma. Namysłu wymaga wprowadzenie np. zasady natychmiastowego oddania się do dyspozycji przełożonych, w sytuacji, w której pojawiają się poważne zarzuty. Być może powodowałoby to, że obie strony – ta, która ma coś wyjaśnić, i ta, której na wyjaśnieniu zależy – byłyby tym autentycznie zainteresowane.
O tym wszystkim można i trzeba dyskutować, ale dyskusji tej nie mogą przysłaniać, czy wręcz terroryzować, emocje. Są one ważne, nie wolno ich lekceważyć, ale nie wolno też wszystkiego im podporządkowywać.
Skomentuj artykuł