W polskiej polityce bez Kościoła ani rusz
Politycy nie potrafią żyć bez Kościoła. W twierdzeniu tym nie chodzi jednak o fakt bycia katolikiem, który chodzi w niedzielę na mszę, przyjmuje sakramenty i jest po prostu członkiem kościelnej wspólnoty. Politycy nie potrafią żyć bez Kościoła rozumianego jako instytucja. Nie mogą się obyć bez biskupów, czy toruńskiej rozgłośni radiowej.
Powyższe dotyczy wszystkich opcji politycznych od prawa do lewa. Polityków głęboko wierzących oraz tych, którzy deklarują się jako ateiści. Przedstawicielom poprzedniej ekipy rządzącej bliżej było do wartości, które głosi Kościół. Liczne uczestniczyli zatem w przeróżnych uroczystościach religijnych grzejąc się u boku hierarchii, która – mniej lub bardziej świadomie – legitymizowała ich polityczne działania. Niekiedy biskupi niektóre posunięcia tamtej ekipy krytykowali, ale ostatecznie odbiór społeczny był taki, że stoją po jej stronie. Zwłaszcza, że władza dokładała się w różnych formach do wielu wydarzeń czy akcji uruchamianych przez Kościół. Kościół był tamtej władzy potrzebny zatem nie tylko w sferze sacrum, ale także profanum. Konserwatywny, najtwardszy, elektorat był zadowolony. Wykorzystywanie instytucji Kościoła do bieżącej działalności politycznej widoczne było gołym okiem.
Nic się w tej materii nie zmieniło, choć przed rokiem dokonała się przebudowa polskiej sceny politycznej. W koalicji rządzącej są co prawda ugrupowania deklarujące przywiązanie do tradycyjnych wartości, ale jej zasadniczy trzon stanowią partie liberalne i lewicowe. Do utwierdzania swojego elektoratu także i one potrzebują Kościoła. Niektóre potrzebują go wręcz do tego, by na scenie politycznej w ogóle istnieć. Czemuż bowiem ma służyć np. trwająca wokół nas dyskusja o religii w szkole? Kościół poprzez usta swoich przedstawicieli nie raz deklarował, że chce w tej sprawie spokojnie rozmawiać i nie chce wojny. Resort edukacji rozmawiać jednak nie chce, woli podtrzymywać spór na dość wysokim poziomie emocjonalnym. Trudno nie postrzegać tego w kategorii wykorzystania Kościoła do działalności politycznej. Jest to o tyle paradoksalne, że Kościoła do swojego istnienia na scenie politycznej potrzebuje minister, która deklaruje się jako ateistka…
???????? ???????? #PodróżApostolska Ojca Świętego do #Indonezja była okazją do modlitwy i wielu miłych spotkań. Indonezyjczycy są wdzięczni za wizytę #PapieżFranciszek.
— Vatican News PL (@VaticanNewsPL) September 5, 2024
A już nad ranem polskiego czasu #Papież uda się do #PapuaNowaGwinea ️????????.
Relacje z pielgrzymki na https://t.co/kEAW7GDXg2 pic.twitter.com/P8fjS5ipqA
Podobnie rzecz ma się z zapowiedziami likwidacji Funduszu Kościelnego. Kościół de facto już dawno przystałby na jego likwidację, bo fundusz jest tworem nieprzystającym do obecnej rzeczywistości. Temat podnoszą lewicowi politycy i sprzyjające im media, lecz zapowiedzi pozostają tylko w sferze werbalnej. Realnych działań tak naprawdę nie ma. Nie można wykluczyć, że pojawią się w okolicach wyborów prezydenckich. I znów nie trudno podtrzymywania tego tematu nie postrzegać przez pryzmat wykorzystania Kościoła w bieżącej walce politycznej.
Wobec takich działań Kościół hierarchiczny jest właściwie bezradny. Zawsze przez którąś stron będzie wciągany do przeróżnych politycznych rozgrywek. Nie bardzo ma jak przed tym uciec. Niemniej, niezależnie od możliwych zarzutów o „mieszanie się do polityki”, powinien przypominać głośno i jednoznacznie swoje społeczne nauczanie. Powinien mówić o potrzebie solidarności społecznej, o potrzebie dialogu, odpowiedzialności nas wszystkich – a w szczególności polityków – za dobro wspólne. Konieczne jest jednak, by wyeliminował ze swojego przekazu sympatie polityczne. Te trzeba zostawić w zakrystii, czy domowym zaciszu.
Skomentuj artykuł