Wychowywać po Bożemu, czyli po ludzku

Wychowywać po Bożemu, czyli po ludzku
(fot. depositphotos.com)

Kilka dni temu internet obiegły zdjęcia książki, nazwanej chrześcijańską (z czym się nie zgadzam) i promującej “wychowywanie” z zastosowaniem kar cielesnych. Autor książki usprawiedliwia bicie dzieci Bożymi zaleceniami. Czy ma rację?

Od eksperymentu przeprowadzonego przez Stanleya Milgrama minęło ponad pół wieku. Celem tego doświadczenia było zbadanie, co wpływa na posłuszeństwo względem autorytetów. Osoby biorące w nim udział otrzymały jednak inne informacje.

Powiedziano im, że biorą udział w badaniu dotyczącym procesu uczenia się. Uczestnicy eksperymentu, którzy wylosowali rolę “nauczyciela”, znajdowali się pomieszczeniu, z którego widzieli drugą osobę, ”ucznia” - w rzeczywistości był to współpracownik eksperymentatora, który jedynie odgrywał pewne zachowania. Zadanie było proste: osoba, która wcielała się w rolę “ucznia”, miała zapamiętywać pewne informacje i podawać je z pamięci. W przypadku błędnej odpowiedzi, osoba odgrywająca rolę “nauczyciela” miała zastosować karę w postaci impulsu elektrycznego, nieprzyjemnego, lecz jednocześnie niezagrażającego zdrowiu. Każdy kolejny wstrząs miał być silniejszy o 15V. Ostatnią dawką było 450V i chyba większość z nas jest świadoma, że jest to dawka niezwykle silna.

DEON.PL POLECA

Osoba odgrywająca rolę ucznia (w rzeczywistości oczywiście nie doświadczająca rażenia prądem) po pewnym czasie protestowała, prosiła o pomoc, krzyczała z bólu i mówiła, że ma problemy z sercem. Przy “nauczycielu” stał jednak ubrany w biały fartuch eksperymentator (również aktor), który oficjalnie, spokojnie i z niezachwianą pewnością siebie mówił, że badanie należy kontynuować.

Siła autorytetu

Jak myślicie, ile osób przerwało eksperyment w momencie, gdy usłyszało okrzyk bólu? Ilu biorących udział w badaniu powiedziało: “Nie będę kontynuować, bo to nieetyczne”? Nie zrobił tego nikt, dopóki dawka nie sięgnęła 300V. Większość jednak kontynuowała badanie, wprawdzie często z ogromnym dyskomfortem, ale jednak uginając się pod siłą autorytetu i bezkrytycznie przyjmując wskazówki eksperymentatora. Sześćdziesiąt pięć procent osób biorących udział w badaniu zastosowało najwyższą możliwą dawkę, czyli 450V, nie zważając na prośby i krzyki wyrażające cierpienie...

Myślicie, że to inne czasy? Niestety, to nieprawda. Modyfikacje eksperymentu przeprowadzano wielokrotnie, również współcześnie, w Polsce (Wrocław 2017). Wyniki były bardzo podobne.

Dlaczego o tym piszę?

Nieludzkie podejście do wychowania

Kilka dni temu internet obiegły zdjęcia książki, nazwanej chrześcijańską (z czym się nie zgadzam) i promującej “wychowywanie” z zastosowaniem kar cielesnych. Ta książka to “Pasterz serca dziecka”. Jej autorem jest Tedd Tripp, baptystyczny pastor, ojciec trójki dzieci. Tedd ma 74 lata, a książka została wydana w roku 1995. Być może znowu pomyślicie, że to inne czasy? Niestety, nie. Dzięki burzy medialnej, jaka powstała w wyniku rozpowszechnienia fragmentów tej książki, zwrócono uwagę również na inne, powszechnie dostępne w sprzedaży publikacje (publikowane w różnym czasie) , łączące w sobie zachętę do stosowania kar cielesnych i odniesienia do Biblii (np. “Zwycięska rodzina” Elaine Olson, "Klucz do serca twojego dziecka" Gary’ego Smalleya i inne - znalazła je Anna Galus, autorka książki "Dzieciństwo w cieniu rózgi”, a informację tę rozpowszechnił autor strony Blog Ojciec, za co jestem mu bardzo wdzięczna - zainteresowanych odsyłam do tych źródeł). Wszystkie te publikacje łączy podkreślanie ogromnej roli posłuszeństwa w procesie wychowania dzieci “po chrześcijańsku”.

W książce “Pasterz serca dziecka” przeczytać można opis sytuacji, w której w związku z nieporządkiem w pokoju, dziecko ma dostać lanie. Autor pisze : “Powiedz dziecku, ze karząc je, nie chcesz wyładowywać swojej złości, lecz przywrócić go do stanu, w którym Bóg obiecuje swoje błogosławieństwo. Że martwi cię jego nieposłuszeństwo. Karanie musi być wyrazem twojego posłuszeństwa Bożym poleceniom i troski o dobro dziecka”. Później następuje opis przygotowania do kary, którego nie przytoczę, bo ciężko jest mi nawet czytać “zalecenia” autora, a tym bardziej przytaczać jego słowa...

Co tak naprawdę mówi Biblia?

Nie będę pisać o tym, że nie można bić dzieci, ani że klaps to też przemoc. To sprawy oczywiste i niepodlegające dyskusji. Chciałabym jednak zaprosić Was do refleksji nad tym, czym jest wychowanie chrześcijańskie. Autorzy podanych wyżej książek usprawiedliwiają przecież bicie Bożymi zaleceniami. Czy mają rację?

Nie jestem teologiem. Wiem, że w Księdze Przysłów znajdują się na przykład takie słowa: “Rózga i karcenie udziela mądrości” (Prz 29,15). Zwolennicy wychowywania dzieci twardą ręką podpierają się tymi i podobnymi cytatami, by usprawiedliwić swoje poglądy i działania.

Pamiętam jak dziś, że ksiądz powiedział mi wtedy z uśmiechem: “A wiesz, że na podstawie Biblii można udowodnić, że nie ma Boga?”

W jednym mają rację - te słowa faktycznie znajdują się w Piśmie Świętym. Zapominają jednak o dwóch ważnych kwestiach. Po pierwsze, jak słusznie przeczytałam w długiej dyskusji dotyczącej udostępnionych fragmentów książki, Biblia nie jest podręcznikiem pedagogiki, choć może (i powinna) inspirować do prowadzenia dzieci do Boga (w jaki sposób - o tym poniżej).

Po drugie, wyrywanie z kontekstu fragmentów Pisma Świętego może doprowadzić do błędnych wniosków. Uświadomiła mi to rozmowa z zaprzyjaźnionym księdzem, jeszcze w czasach liceum i moich poszukiwań dotyczących wiary. Pamiętam jak dziś, że ksiądz powiedział mi wtedy z uśmiechem: “A wiesz, że na podstawie Biblii można udowodnić, że nie ma Boga?” Odpowiedziałam, że nie sądzę, by było to możliwe. A jednak, przekonajcie się sami. W psalmie 53 napisano czarno na białym: “Nie ma Boga”. Tylko ktoś, kto zerknie do tekstu i przeczyta cały wers drugi, dowie się, że pełne brzmienie tego fragmentu to: “Mówi głupi w swoim sercu: «Nie ma Boga».” To zdanie brzmi już zupełnie inaczej, prawda? Na podobnej zasadzie powinniśmy czytać fragmenty Starego Testamentu, biorąc pod uwagę kontekst historyczny i realia czasów, w których je spisywano. W przeciwnym wypadku możemy dojść do wniosków, które z prawdą i Bożą wolą mają niewiele wspólnego.

Wychowanie chrześcijańskie

Dla wielu z nas pierwszym skojarzeniem z hasłem “wychowanie chrześcijańskie” jest wychowanie do konkretnych wartości. Tak naprawdę jednak liczy się nie tylko formacja. Wychowanie “po chrześcijańsku” to traktowanie dzieci w taki sposób, w jaki traktuje nas Bóg - po chrześcijańsku. Pomyśleliście o tym kiedyś w ten sposób? Że sukcesem wychowawczym są nie tyle oceny z katechezy czy pobożnie złożone ręce, ale doświadczenie przez dziecko Bożej miłości w relacji z nami, rodzicami? Że sukces wychowawczy ma miejsce wtedy, gdy dziecko poczuje się wysłuchane tak samo, jak my, gdy doświadczamy Bożej odpowiedzi na gorące modlitwy i nieustannie zanoszone, ważne dla nas prośby?

Bycie dla dzieci naprawdę dobrym pasterzem, oznacza bycie jak Jezus szukający zagubionej owcy, a nie przygotowujący zestaw kar i napomnień (brrr, cóż za obraz). Wychowanie chrześcijańskie oznacza stworzenie takiej przestrzeni, w której dziecko będzie mogło poczuć moc przebaczenia, wyrozumiałości, miłosierdzia. Opowiadanie się za konkretnymi wartościami i zgodne z przyjętymi przez nas normami zachowania są często konsekwencją doświadczenia tego, że uczestniczymy w czymś dobrym. Z tego rodzi się prawdziwe posłuszeństwo, czyli pragnienie słuchania, podążania z kimś, kto nas fascynuje. Brzmi jak mrzonki? Cóż, można tak podsumować całe nasze doświadczenie wiary. Pewnego niedzielnego poranka nikt przecież nie wierzył w zmartwychwstanie. A my do tej pory nie jesteśmy w stanie uwierzyć również w to, co stało się w Wielki Piątek, kiedy miłość pokonała każdy grzech. I kiedy Miłość na siebie wzięła karę i konsekwencje naszych słabości.

Wychowanie “po chrześcijańsku” to traktowanie dzieci w taki sposób, w jaki traktuje nas Bóg - po chrześcijańsku.

Posłuszny

Jakimi słowami chcielibyście określić Wasze dzieci, gdy już będą dorosłe? Chcielibyście żeby były zaradne, empatyczne, dobre? Kto z Was jako pierwszego przymiotnika użyłby słowa: “posłuszny”? Kto powiedziałby: “Chciałabym, żeby moja córka wyrosła na posłuszną kobietę?”. Dla kogo byłby to priorytet?

Jestem matką, czyli praktykiem - wychowuję dzieci (w tym momencie dziesięć i osiem lat). Wiem, jakie to trudne i wiem, że ponoć największe problemy dopiero przed nami. Wcale nie chodzi mi o to, żeby wykreślić z ich i mojego słownika słowo “posłuszeństwo”. Chodzi raczej o mądre stawianie granic i pozwalanie dziecku na doświadczanie konsekwencji własnych wyborów, wtedy gdy jest to możliwe i bezpieczne. Zdaję sobie sprawę, że to delikatny temat i trzeba tu mądrości i reagowania na to, co na bieżąco dzieje się w naszych relacjach i w relacjach dzieci ze światem. Ślepe posłuszeństwo ma jednak to do siebie, że działa tylko wtedy, gdy dzieci czują się kontrolowane. Z kolei gdy choć na chwilę znika element rodzicielskiej kontroli, wtedy „hulaj dusza…” . W takim przypadku dzieci szybko uczą się działać tak, żeby mama czy tata o pewnych sprawach się nie dowiedzieli. Skąd o tym wiem? Ano nie zapomniał wół, jak cielęciem był....

Kto powiedziałby: “Chciałabym, żeby moja córka wyrosła na posłuszną kobietę?”

Jedna z grafik krążących w internecie pokazuje ojca, który mówi: “Synu, kiedy dorośniesz, chciałbym, żebyś był asertywny, pewny siebie i odważny. Ale teraz, kiedy jesteś dzieckiem, chcę żebyś był pasywny, grzeczny i podporządkowany.” To daje do myślenia...

Słuchać bliźniego jak siebie samego

Chciałabym, żeby moje dzieci były pełne empatii. Chciałabym, żeby były uczciwe, ale nie tylko wtedy, gdy nikt nie patrzy albo gdy dostaną za to nagrodę. Chciałabym, żeby umiały słuchać - w pierwszej kolejności siebie. Mam wrażenie, że nauczono nas słuchać autorytetów, bo “Słowacki wielkim poetą był” i lepiej się nie wychylać. Nie mamy z tym problemu. Mamy go za to ze słuchaniem samych siebie, swoich prawdziwych pragnień. Mamy problem z wiarą we własne talenty i możliwości, tak jakbyśmy nie potrafili zaufać sobie, dopóki odpowiedni autorytet tego nie zaaprobuje. Może dlatego, choć nie jest to łatwe, chciałabym uczyć moje dzieci słuchać tego, co noszą w sercu. Może dzięki temu łatwiej będzie im także słuchać i dostrzegać punkt widzenia innych, bo kto wie, może bliźniego nie tylko kocha się, ale też słucha się jak siebie samego?

Zasady? Jak najbardziej. Wymagania? Oczywiście - pod warunkiem, że domowa codzienność nie będzie składała się z samych “musisz”, “powinieneś”, “nie bo nie”.

Chciałabym też być dobrze zrozumiana: nie chodzi mi o to, co z pogardą naznaczone zostało etykietką “wychowanie bezstresowe”. Nie chodzi o brak zasad i wymagań. Chodzi jednak o to, by wejść w rolę kogoś, kto nie tyle kształtuje dziecko według własnych (najczęściej jedynych słusznych) wizji jego życia, lecz kogoś, kto mu towarzyszy w odkrywaniu siebie. Zasady? Jak najbardziej. Wymagania? Oczywiście - pod warunkiem, że domowa codzienność nie będzie składała się z samych “musisz”, “powinieneś”, “nie bo nie”, a edukacja nie będzie nastawiona na zdobywanie samych szóstek, bo syn musi kiedyś zostać lekarzem, prawnikiem czy prezydentem, tak jak to sobie wymarzyliśmy.

Posłuszeństwo - to dobrze pojmowane - może wynikać tylko z zaufania. Jeśli wierzę, że ktoś chce mojego dobra, jeśli mu ufam, wtedy idę za tym, do czego mnie zaprasza. Pan Bóg, idąc przez życie z nami, swoimi dziećmi, kształtuje w nas taką postawę, pokazując jak bardzo nas kocha (do szaleństwa krzyża). Może to dobra podpowiedź dla nas, rodziców? Podpowiedź niełatwa, zgadzam się. Jeśli jednak mam wybór między tym, co niełatwe a nieludzkie (jak stosowanie tresury, proponowane w niektórych książkach), nie muszę się długo zastanawiać.

Aktywna zawodowo mama dwójki dzieci, na co dzień dentystka i magister psychologii. Od lat zakochana w swoim mężu, od zawsze i chyba z wzajemnością - w życiu i górach. Autorka bloga Chrześcijańska Mama i autorka książek "Pogoda ducha. Pełna uczuć jesteś boska!" i "Ile lat ma Twoja dusza?"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Maja Komasińska-Moller

Święte kobiety wcale nie były doskonałe!

Ufały Bogu. Kochały. Rozwijały swoje mocne strony. Pozwalały, by bez względu na życiowe trudności wzrastało w nich dobro. Nie zawsze dawały radę. Czasem płakały. Popełniały błędy. Gubiły sens. Nie...

Skomentuj artykuł

Wychowywać po Bożemu, czyli po ludzku
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.