Zabójcze dysproporcje
Nie przypadkiem papież Franciszek jest atakowany przez środowiska wspierane przez wielki biznes.
W jednej ze swoich przypowieści Jezus mówił o dwóch dłużnikach: drugi był winien 100 denarów (sto dniówek najemnika w winnicy), a pierwszy 10 tys. talentów (milion funtów srebra). Ta dysproporcja przechodzi ludzkie pojęcie. To tak jakby porównywać kłopoty finansowe drugoligowej drużyny w Polsce z długami finalisty Ligii Mistrzów. Te różnice są tak wielkie, że nie można już mówić o sportowej rywalizacji. Nie ma mowy o równości. Choć reguły gry są jednakowe dla obu drużyn, to ich rywalizacja nie ma sensu (chyba że wierzy się w cuda).
Kapitał na świecie coraz bardziej koncentruje się w rękach nielicznych. Dzienny zarobek członka klasy średniej ma się nijak do dziennych dochodów „panów tego świata”. To dwa zupełnie inne wymiary. Ta różnica nie jest zdrowa, jest zabójcza. Dlaczego
Weźmy zarobki członków rad nadzorczych. Przy bardzo małym wymiarze godzin zarabiają krocie. Rozumiemy, że płaci się za fachowość. Ale wielu zasiada tam tylko po to, by pilnować interesu właściciela. Mają być wierni. Dostają za to tak duże pieniądze, że wchodzą w inny wymiar moralności: dobre jest to, co jest w interesie właścicieli.
Przeskok na zupełnie inny poziom finansowy uzależnia. Trudno się wycofać, bo zainwestowało się w nowy, niewyobrażalnie wyższy standard życia. Trzeba opłacać rezydencje, prawników, nauczycieli, służbę, trenerów osobistych, egzotyczne podróże i przyjęcia… Trzeba było pozaciągać kredyty odpowiednie do spodziewanych zarobków. Jak z tego się teraz wycofać, gdy okaże się, że muszę się przeciwstawić „niemoralnym” interesom właściciela? Takie „postawienie się” wpędziłoby mnie w niewyobrażalne długi.
Stąd skądinąd porządni ludzie głosują nie tyle za sprawiedliwymi rozwiązaniami, co za gigantycznymi wydatkami na kreowanie obrazu medialnego, by tylko dobrze wypaść w oczach opinii publicznej. Liczy się to, jak nas widzą.
Finansowanie partii politycznych już nie odbywa się głównie na zasadzie dobrowolnych datków, ale przede wszystkim płynie od ludzi, którzy zostali umieszczeni na intratnych posadkach dzięki partii i wiedzą, że trzeba ją dofinansować (i to bardzo mocno), bo inaczej wraz z jej przegraną i oni spadną do „klasy średniej”.
Nie przypadkiem papież Franciszek jest atakowany przez środowiska wspierane przez wielki biznes, któremu nie jest w smak jego upominanie się o wykorzystywanych przez ten biznes. Skoro płacą za zabijanie Indian broniących swoich siedlisk, to czemu nie mieliby wydawać na portale i rozgłośnie oczerniające papieża „miłosiernego” wobec niemiłosiernie uciskanych?
I tak astronomiczne dysproporcje z miłosiernych czynią niemiłosiernych.
Tekst ukazał się również w "Gazecie Krakowskiej".
Skomentuj artykuł