Ks. Tomasik o wypisywaniu się z lekcji religii: ludzie kierują się emocjami [WYWIAD]
"Lekcje religii prowadzą w Polsce różne Kościoły i związki wyznaniowe. Postulat obowiązkowego uczestnictwa w religii lub etyce prowadzi do tego, aby szkoła miała bardziej wychowawczy charakter. Kościół nigdy nie proponował, aby wszyscy chodzili na religię. Uczniom bezwyznaniowym proponowana jest etyka" - mówi ks. prof. dr hab. Piotr Tomasik, koordynator Biura Programowania Katechezy przy Komisji Wychowania Katolickiego Konferencji Episkopatu Polski.
KAI: Minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek zapowiedział niedawno możliwość wprowadzenia obowiązkowego uczestnictwa uczniów szkół podstawowych i ponadpodstawowych w lekcjach religii lub w lekcjach etyki. Znosiłoby to możliwość nieuczęszczania na żadne z tych zajęć, jak to jest obecnie. To dobre rozwiązanie? Kościół wysuwał taki postulat od dawna.
Ks. prof. dr hab. Piotr Tomasik: Od kilkunastu lat. Jest to trwały postulat Konferencji Episkopatu Polski, który pojawił się, gdy Komisją Wychowania Katolickiego kierował kard. Kazimierz Nycz. Potem był on ponawiany przez całą dziesięcioletnią kadencję bp. Marka Mendyka, a obecnie przez bp. Wojciecha Osiala. Zawsze jednak coś stało na przeszkodzie. Poszczególni ministrowie, obiecując doprowadzić tę sprawę do końca, zasłaniali się kwestiami budżetowymi.
Kiedy zapowiedź ministra może wejść w życie?
Wiadomo, że ta sprawa nie może zostać wprowadzona z dnia na dzień, dlatego że potrzebne są odpowiednie kadry do nauczania etyki, choć akurat nie jest to sprawa strony kościelnej. Jest to natomiast postulat prowadzący do tego, aby szkoła miała bardziej wychowawczy charakter. Komuś, kto nie chodzi na religię – a trzeba pamiętać, że lekcje religii prowadzone są nie tylko dla uczniów wyznania katolickiego, ale także przez inne Kościoły i związki wyznaniowe – czyli bezwyznaniowcom proponowana jest etyka. Z wychowawczego punktu widzenia ma to duży walor.
Dużo jest uczniów, którzy nie chodzą ani na religię, ani na etykę?
Nie orientuję się dokładnie, te dane posiada Ministerstwo. Powód wydaje się prosty. Jest to chyba najczęściej chęć zrzucenia z siebie pewnego obowiązku. Systemowi oświaty powinno zależeć na tym, aby wychowanie szkolne miało wymiar etyczny. W ramach nauczania religii – nie tylko rzymskokatolickiej, ale każdej religii czy wyznania – ten wymiar jest wprowadzany. Natomiast dla osób bezwyznaniowych nauczanie etyki ogólnej, na fundamencie której budowane jest społeczeństwo jako wspólnota wartości, jest potrzebne w programie kształcenia szkolnego. Stąd ten postulat polskich biskupów, formułowany niejako obok samego nauczania religii w szkole, bowiem co do dzieci z rodzin wierzących ów przekaz moralności chrześcijańskiej dokonuje się naturalnie.
Dobór nauczycieli etyki to sprawa państwa, ale skąd ich brać? Z grupy absolwentów filozofii lub innych kierunków humanistycznych?
Bardzo często są to uprawnienia zdobyte na studiach podyplomowych na takiej samej zasadzie, jak w przypadku nauczycieli historii zdobywających uprawnienia do nauczania wiedzy o społeczeństwie. Nauczyciele różnych przedmiotów humanistycznych mogą po studiach podyplomowych nauczać etyki. Pytanie jest raczej do strony państwowej, jak ów problem rozwiąże. Komisja Wychowania Katolickiego KEP odpowiada za nauczycieli religii.
Na jednym z portali napisano, że „minister zapowiada wprowadzenie obowiązku chodzenia na religię”. Nie na religię, tylko na religię lub etykę - to jest zasadnicza różnica.
A może etyki mogliby uczyć, po zdobyciu odpowiednich uprawnień, także nauczyciele religii?
Uważam, że tu przeszkody nie ma, aczkolwiek jeśli nauczyciel religii chce także uczyć etyki, to nie powinien jej uczyć w tej samej placówce ze względu na to, że w ramach tej samej społeczności szkolnej pracowałby z inną grupą uczniów. Mogłoby to być swego rodzaju zaburzeniem jego pracy. Jednak formalnego zakazu prawnego w takiej sytuacji nie może być, bo mielibyśmy wtedy do czynienia z nierównością w traktowaniu nauczyciela. Gdyby jednak jakiś nauczyciel religii spytał mnie, czy może iść na studia podyplomowe i potem uczyć etyki, to nie widziałbym przeciwwskazań, ale doradziłbym mu, aby wziął te godziny w innej szkole. Tu występuje bowiem jako przedstawiciel Kościoła czy jakiegokolwiek innego związku wyznaniowego, a tam może uczyć jako przedstawiciel pozawyznaniowego systemu szkolnego.
Brakuje nauczycieli etyki, ale i katechetów jest coraz mniej. Odchodzi na emeryturę grupa tych, którzy zaczęli uczyć w latach 90., gdy religia wróciła do szkół. Jest to zjawisko dla Kościoła niepokojące?
Jest to zjawisko w oczywisty sposób niepokojące. Niepokoi także to, że stosunkowo mało młodych ludzi, podejmując studia teologiczne, przygotowuje się w ramach specjalności nauczycielsko-katechetycznej. Niektórzy, idąc na inną specjalność teologiczną, przy okazji robią uprawnienia pedagogiczne, ale nie jest ich wystarczająco dużo, aby wypełnić lukę. Widzę tu jeden dominujący powód: robienie przez część mediów czarnego PR nauczaniu religii w szkole czy samym katechetom.
Na czym miałoby to polegać?
Młodzi ludzie są współcześnie, niestety, wrażliwi na tego rodzaju bodźce. Nie jest to moja ocena, a raczej stwierdzenie pewnego faktu. Stąd nie wybierają religii jako dodatkowego przedmiotu. Opowiadanie przez niektórych polityków, że następnego dnia wyrzucą religię ze szkół też nie ułatwia sprawy, choć ciekawe jest to, że niektórzy z tych polityków podają się za katolików. Nie ma to większego sensu, bo nauczanie religii ma i umocowanie konstytucyjne, i konkordatowe, a także w ustawach o stosunku państwa do poszczególnych Kościołów i związków wyznaniowych. Jest to typowe polityczne bicie piany. Natomiast nieodpowiedzialność tych wypowiedzi, zwielokrotniona w przekazach medialnych, powoduje, że robi się dziwną atmosferę wobec czegoś, co jest w Europie – poza Francją – standardem. A wiadomo, że ludzie zwykle nie sprawdzają faktów, tylko kierują się emocjami.
Na jednym z portali napisano, że „minister zapowiada wprowadzenie obowiązku chodzenia na religię”. Nie na religię, tylko na religię lub etykę - to jest zasadnicza różnica. Kościół nigdy nie proponował, aby wszyscy chodzili na religię i nigdy taka myśl się nie pojawiła. Poza tym przypominam, że religia to bardzo niejednolity przedmiot, gdyż jest prowadzony przez różne Kościoły i związki wyznaniowe. Jeden z tych przedmiotów byłby obowiązkowy, ale to nie oznacza obowiązku chodzenia na religię.
Nie da się jednak ukryć, że tłem zapowiedzi ministra Czarnka są echa jesiennych protestów w sprawie aborcji, w których tłumnie wzięli udział ludzie młodzi. Wielu z nich teraz, samodzielnie lub za pośrednictwem rodziców, wypisuje się z lekcji religii. Zjawisko to jest zauważalne zwłaszcza w dużych miastach.
Taka fala wystąpień rzeczywiście następuje. Trzeba to widzieć na dwóch poziomach. Pierwszy poziom to ten, o którym socjologowie mówili od dawna: dokonuje się, nie szybko, ale w sposób trwały, laicyzacja. Poddana jej jest nie tylko sama młodzież, ale też jej rodzice, którzy – tak to nazwijmy – często mają inne priorytety wychowawcze, niekoniecznie związane z życiem religijnym. Drugi poziom dotyczy pewnego rozhuśtania emocji. Zjawisko to może raz przechylić się w jedną stronę, a potem w drugą stronę, jest nietrwałe. Ta lekcja może zostać odrobiona wówczas, gdy ludzie zobaczą, że religia jest jednak wartością. Sądzę, że u źródeł tych protestów było nie przemyślenie pewnych spraw, ile raczej emocje oparte na przekazie półprawd.
Podczas ostatniego zebrania plenarnego Episkopatu Polski przewodniczący Komisji Wychowania Katolickiego bp Wojciech Osial zapowiedział w rozmowie z KAI przeanalizowanie przez biskupów stanu nauczania katechezy szkolnej w każdej diecezji. Jest to związane właśnie ze zjawiskiem wypisywania się uczniów z lekcji religii.
Jesteśmy na etapie zbierania danych, na razie są one jeszcze niepełne. Zauważalny jest trend w większych miastach, w mniejszych jest on, powiedziałbym, bardziej spłaszczony. To zjawisko wygląda poza tym różnie w różnych regionach kraju. Jasna jest geograficzna korelacja między spadkiem poziomu dominicantes a wypisywaniem się z lekcji religii. Te badania są obecnie nieco zaburzone ze względu na restrykcje wprowadzone z powodu pandemii a dotyczące udziału w Mszach świętych. Mniej więcej jednak wiadomo, które tereny są bardziej, a które mniej pobożne.
Jaka jest skala tych wypisywań?
Dane będą pochodzić z diecezji. Od kilkunastu lat prowadzone były rozmowy z ministerstwem edukacji, aby włączyć nauczanie religii do systemu informacji oświatowej. Od początku w kwestionariuszu nie umieszczono tej sprawy i w związku tym dosyć trudno to wprowadzić. Nie będziemy zatem tych informacji pobierać z ministerstwa – ono raczej poda liczbę uczących religii – tylko z diecezji. Inne Kościoły i związki wyznaniowe też prowadzą swoje statystyki w tym zakresie.
Powstanie na ten temat jakiś raport?
Mógłby powstać w tym roku kalendarzowym, choć trzeba tu wziąć pod uwagę jedna zmienną: niektóre dane mogą być interpretowane dopiero wtedy, gdy uspokoi się sytuacja epidemiczna. Obecny stan stwarza bowiem miałką podstawę do pewnych interpretacji socjologicznych. Najpierw trzeba zebrać informacje, potem je przeanalizować, a następnie zastanowić, co z tym fantem zrobić. A przy tym mieć nadzieję, że po trzeciej fali epidemii nie przyjdzie fala czwarta.
Źródło: KAI / pk
Skomentuj artykuł