Charyzmaty, znaki, cuda - instrukcja obsługi
Twoja wiara rodzi się ze słuchania YouTube’a. Wchodzisz na YouTube i spotykasz tam biskupów, liderów, księży, pastorów, teologów, animatorów, psychologów, zakonników, zakonnice i wielu innych ludzi dobrej woli. Dzielą się orędziem chrześcijańskim tak jak potrafią, tak jak je rozumieją i tak jak je przeżywają.
Oglądasz jedną konferencję za drugą. Nareszcie w beczce chrześcijańskiego miodu nie ma nawet łyżeczki politycznego dziegciu. Nareszcie nikt ci nie mówi, jak "powinieneś żyć", i nie tłumaczy, jak ważne są "wartości chrześcijańskie". Musisz z bólem przyznać, że to zupełnie inna liga niż parafialne kazania, na których albo zdarza ci się przysnąć, albo czujesz się przejechany walcem moralizmu.
Nareszcie czujesz, że chrześcijaństwo robi coś dobrego z twoim życiem, że to jest sprawa doniosła, że to ma sens, że to jest realne. Jednak w którymś momencie orientujesz się, że youtubowi kaznodzieje odmiennie rozkładają akcenty. Jedni tłumaczą, że dzięki łasce Boga możesz w ciszy i z pokorą akceptować cierpienie w swoim życiu, inni namawiają cię, abyś poprzez modlitwę entuzjastycznie wyganiał chorobę z twojego ciała. Jedni pokazują, że spoczynek w Duchu Świętym to dowód na żywą obecność Boga, inni, że to tylko dziwny stan psychiczny i emocje, do których nie warto przywiązywać wagi. Jedni tłumaczą, że wierzący chrześcijanin może dokonywać takich samych cudów jak Jezus, mało tego, dla chrześcijanina nadzwyczajne znaki nie są niczym nadzwyczajnym, to standard. Inni powiadają: twoje zwykłe życie to cud, nie szukaj niczego więcej. Jedni przekonują, że "Bóg dopuszcza chorobę dla twojego zbawienia", drudzy, że cierpienie pochodzi od diabła.
Czujesz, jakbyś pił wodę z dwóch źródełek. Oba źródła wydają się czyste, smaczne i dobre, ale gdy wymieszasz w szklance wodę z obu, trochę kręci ci się w głowie. W gruncie rzeczy masz tylko jedno pragnienie: chcesz iść właściwą, dobrą drogą. Ale jak masz ruszyć z miejsca, jeśli dostajesz sprzeczne komunikaty co do kierunku?
A teraz dobra wiadomość: Kościół nie od dziś zastanawia się nad obecnością Ducha Świętego w codziennym życiu ludzi. Robi to od początku swojego istnienia i nie przestaje się nad tym zastanawiać nawet na chwilę. Pięćdziesiąt lat temu wydarzył się Sobór Watykański II. To nie była jakaś tam rutynowa aktualizacja doktryny. To było spotkanie ludzi Kościoła, którzy zdawali sobie sprawę, że w każdych czasach świat tęskni za autentyczną, prawdziwą Ewangelią.
Dziś gra idzie o charyzmatyczny wymiar wiary. Biskup Bronisław Dembowski napisał: "Charyzmatyczność cechuje całe chrześcijaństwo, ale dość często była niedoceniana i niezbyt dobrze rozumiana, co prowadziło albo do zapomnienia o charyzmatach, albo do niewłaściwego ich traktowania w Kościele".
A co jeśli "właściwe traktowanie charyzmatyczności" to również kwestia twojego serca? Twojego osobistego nastawienia do uzdrowienia, cudów, znaków, modlitwy językami, spoczynku w Duchu Świętym? I nie namawiam w tym miejscu do tego, abyś stał się sędzią we własnej sprawie. Jak zauważył ks. Grzegorz Strzelczyk, "funkcjonujemy w świecie, w którym absolutny priorytet ma doświadczenie indywidualne i jego prywatna interpretacja". Nikt jednak nie zwolni cię z odpowiedzialności zadawania pytań o własne serce, z pytania zawartego w tytule bloga ks. Wojciecha Węgrzyniaka: "O co właściwie nam chodzi?".
Tak się jednak składa, że Kościół pomaga w podjęciu takiej odpowiedzialności.
Może ci w tym pomóc na przykład kardynał Léon-Joseph Suenens, jeden z architektów Soboru Watykańskiego II. Dzięki jego staraniom w Konstytucji dogmatycznej o Kościele Lumen gentium możemy przeczytać taki fragment:
"Charyzmaty, zarówno najznamienitsze, jak i te bardziej pospolite a szerzej rozpowszechnione, są nader stosowne i pożyteczne dla potrzeb Kościoła, przyjmować je należy z dziękczynieniem i ku pociesze. O dary zaś nadzwyczajne nie należy się ubiegać lekkomyślnie ani spodziewać się zarozumiale po nich owoców apostolskiej działalności, sąd o ich autentyczności i o właściwym wprowadzeniu ich w czyn należy do tych, którzy są w Kościele przełożonymi i którzy szczególnie powołani są, by nie gasić Ducha, lecz doświadczać wszystkiego i zachowywać to, co dobre (por. 1 Tes 5,12 i 19- 21)" (LG 12).
Soborowa Konstytucja dogmatyczna o Kościele to jednak więcej niż instrukcja episkopatu, to więcej nawet niż papieska encyklika. To praktyczny fundament całego Kościoła funkcjonującego w naszych czasach. Tego po prostu nie wolno nie przeczytać, gdy zastanawiamy się nad rzeczywistością charyzmatyczną A.D. 2018. Co zatem warto wyciągnąć z tej krótkiej wzmianki? Po pierwsze - charyzmaty są potrzebne Kościołowi. Jeśli zatem słyszysz, że ogólnie pojęta "charyzmtyczność" jest amerykańską nowinką infekującą Świętą Matkę Kościół - zacytuj "Lumen gentium". Po drugie - "przyjmować je należy z dziękczynieniem". Dziękczynienie to coś zgoła innego niż oczekiwanie, spodziewanie się efektów. W dziękczynieniu zawarte jest przekonanie, że to wcale nie musiało się wydarzyć, to mi się nie należy.
Wreszcie, po trzecie: "O dary zaś nadzwyczajne nie należy się ubiegać lekkomyślnie ani spodziewać się zarozumiale po nich owoców apostolskiej działalności" - wskrzeszenia, rozmnożenie pokarmu, uzdrowienia ze śmiertelnych chorób to "standard i norma dla chrześcijan"? To rzecz "normalna" dla ludzi wiary? Mam wątpliwości, ale niech rozstrzygają ci, "którzy są w Kościele przełożonymi i którzy szczególnie powołani są, by nie gasić Ducha, lecz doświadczać wszystkiego i zachowywać to, co dobre".
To jednak nie jest cały zestaw ratunkowy od kardynała Suenensa, który może ocalić od zawrotów głowy współczesnego katolika. W 1974 roku zaprosił on do Belgii znakomitych teologów z całego świata, aby dzięki ich wsparciu przygotować teksty nazywane dziś "Dokumentami z Malines". Tych pięć niedużych książek to skarb nie tylko Odnowy w Duchu Świętym, lecz całego Kościoła. Wśród konsultantów teologicznych tych tekstów znaleźli się między innymi Yves Congar OP czy Joseph Ratzinger, późniejszy papież Benedykt XVI.
Wybrałem kilka cytatów, które - mam nadzieję - pomogą ci zadać sobie samemu ważne pytania o twoje przeżywanie charyzmatów.
- Charyzmaty są posługami dla Kościoła i świata, funkcjami służebnymi skierowanymi raczej na zewnątrz dla dobra wspólnoty, nie zaś do wewnątrz, ku doskonaleniu jednostki. (s. 39)
- Ponieważ wiele uwagi przywiązuje się w Odnowie do doświadczenia religijnego, budzi to czasem wrażenie, że całość życia chrześcijańskiego sprowadza się do doświadczenia. W takim spojrzeniu, wzrost w Chrystusie oznaczałby ruch od jednego doświadczenia religijnego do następnego, desperacką próbę utrzymywania ludzi w ciągłym stanie przeżyciowego szczytu. Przeciwnie, Odnowa uznaje, że wiara ma zarówno wymiar doktrynalny i instytucjonalny, jak też przeżyciowy. ( s. 41)
- Celem Odnowy nie jest doprowadzenie ludzi do jednorazowego doświadczenia, ale do nieustannego życia w Chrystusie przez Ducha Świętego, do ciągłego wzrostu. (s. 40)
- Zwyczajowy katolicyzm nie zdaje egzaminu, jeśli chodzi o osobisty wymiar wiary. Jest to taki katolicyzm, gdzie utrzymane są zewnętrzne formy bez osobistego zaangażowania, gdzie odziedziczona religijność pozbawiona jest autentycznego oddania. (…) Potrzebne jest osobiste oddanie się Bogu (s. 57)
- Chociaż protestanckie ruchy odnowy poprzedziły ruch katolicki, ich podstawy nie są sprzeczne z tradycją katolicką. Podstawę zarówno ruchu katolickiego, jak i protestanckiego stanowi świadectwo Nowego Testamentu i życie pierwotnego Kościoła. (…) Formy kulturowe - właściwe tradycjom protestanckim - musiały być zrewidowane tak, aby nie przenieść ich bezkrytycznie do Odnowy katolickiej. (s. 64)
- Doświadczenia Odnowy charyzmatycznej dowodzą, że wielu osobom bardzo pomogła rozsądnie poprowadzona posługa uwolnienia od wpływu złego ducha, choć rzadko kiedy był to wpływ, który można nazwać opętaniem. Z drugiej strony, zbytnie zaabsorbowanie się tą dziedziną, jak i bezkrytyczne praktykowanie modlitwy o uwolnienie - jest niezgodne ze świadectwem biblijnym, a z duszpasterskiego punktu widzenia jest wręcz szkodliwe. (s. 74)
- Błędem jest także przekonanie, że posługa uzdrawiania wyklucza tajemnicę odkupieńczego cierpienia. (s. 76).
Post scriptum
Dobrze pamiętam wieczorną modlitwę w jednej ze wspólnot charyzmatycznych. Zacząłem rozmowę z człowiekiem, który siedział obok mnie. Wspomniał, że odszedł z innej, powiedzmy dyplomatycznie "mniej charyzmatycznej" wspólnoty, w której spędził kilka dobrych lat i przystąpił do tej, która modliła się tego wieczoru. Zapytałem, dlaczego zrezygnował, skoro był tam kilka lat? Odpowiedział krótko: "Nic się nie działo".
Zacząłem się zastanawiać, co właściwie miałoby to oznaczać. Co "miało się dziać"? Czy czegoś oczekiwał? Czegoś się spodziewał? Wspólnota zawiodła jego nadzieje? Miał konkretne wyobrażenia i cele? A może nosił w sobie jakieś określone pojęcie "charyzmatu", gdy tymczasem tamta grupa takiego charyzmatu akurat nie posiadała? A co jeśli było jeszcze inaczej? Może dobiła go martwota tamtego miejsca? Może uznał, że to jałowa rzeczywistość, nie przynosząca owoców?
Nie wiem, jak było w przypadku tamtego człowieka, ale wydaje mi się, że każdy powinien wracać do pytania, czego tak naprawdę szuka w chrześcijaństwie? A raczej - Kogo w nim szuka? O co właściwie nam chodzi?
Wszystkie cytaty z "Dokumentów z Malines" pochodzą z książki Przyjdź Duchu Święty. Podstawowe dokumenty dotyczące Odnowy w Duchu Świętym w Kościele Katolickim. Dokumenty z Malines, Kraków 1998.
Wszystkie cytaty pochodzą z książki Przyjdź Duchu Święty. Podstawowe dokumenty dotyczące Odnowy w Duchu Świętym w Kościele Katolickim. Dokumenty z Malines, Kraków 1998.
Skomentuj artykuł