Diabelska uczta przy kościelnym stole
Tak wygląda czarna msza, bo sprawca nie widzi w drugim człowieku osoby, będącej obrazem Boga. Wykorzystywanie jest zawsze diabolicznym grzechem zbezczeszczenia sakramentu.
Tekst Benedykta XVI poświęcony wykorzystywaniu seksualnemu w Kościele padł jak grom z jasnego nieba. Raz, że chyba nikt nie spodziewał się zabrania głosu w kwestii pedofilii przez emerytowanego papieża. Dwa, że zamiast spróbować Benedykta zrozumieć i nad tekstem uważnie się pochylić, do mediów przeniknęły nagłówki o zwalaniu winy na tak zwaną seksualizację i rewolucję obyczajową 1968 roku. Trzy, że ci, którzy tekst przeczytali, wiedzieli, że będzie wykorzystany przez ludzi pragnących odciągnąć uwagę od przyczyn kryzysu pedofilskiego w Kościele. Mówiąc wprost, wycierali sobie nim gębę. Nic dziwnego, pewnie niektórym tak wygodniej, by śmiertelnie poważną kwestię wykorzystania seksualnego dzieci przez ludzi Kościoła ponownie zamieść pod dywan. A jest to rzecz śmiertelnie poważna, bo dotyczy wiecznego potępienia.
Klerykalizm, czyli postawienie sprawy na głowie
Wracam do tekstu Benedykta. Emerytowany papież szuka przyczyn kryzysu w dwóch zjawiskach. Pierwszym jest zła formacja duchowieństwa, która nie odpowiedziała na wyzwania czasu - co wiąże z upadkiem teologii moralnej. Drugim bezwarunkowe chronienie księży oskarżanych o popełnianie przestępstw seksualnych. Benedykt pisze o tym wprost, gdy pojawia się kwestia gwarancjonizmu. Co łączy te kwestie? To nieuprawnione wyróżnienie pozycji źle uformowanych kapłanów. To bardzo konkretne zjawisko, które ma swoją nazwę: klerykalizm.
Co właściwie się za nim kryje? "W takiej koncepcji Kościoła duchowni są traktowani jako jedyny realny i pełen przykład życia religijnego, a świeccy w większości posiadają drugorzędny status pomocników" - opisuje Jason Blakely w tekście "Wykorzystywanie seksualne i klerykalizm w Kościele". Klerykalizm to taka sytuacja, w której traktuję uczestnictwo w sakramencie święceń nieco magicznie. Ksiądz jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki staje się kimś mądrzejszym, świętszym i bardziej doskonałym moralnie od każdego przeciętnego człowieka. Co więcej w porządku klerykalnym księdza stawia się na miejscu Jezusa, zaś jego powołanie do służby traktuje raczej jako powołanie do władzy. W ten sposób stawia się sprawy na głowie, a we wspólnocie Ludu Bożego wprowadza podział i alienację świeckich od kapłanów, jednocześnie dokonując nieuzasadnionego wywyższenia tych drugich kosztem pierwszych. Tak jakbyśmy mieli chrześcijan dwóch sortów. Znajdą się wierni, którzy tak księdza widzą i po dłoniach całują, będą i księża lubiący na siebie patrzeć jako na lepszych, ale co ma do tego pedofilia?
Gdy pierwszy raz usłyszałem, że za wykorzystywanie seksualne w Kościele odpowiada klerykalizm, to prawdę powiedziawszy nie wiedziałem, co powiedzieć. Jakieś abstrakcyjne pojęcie krzywdzi dzieci? Zjawisko społeczne czy perspektywa patrzenia nie może molestować - nie ma sprawczości przestępcy. Mówienie o klerykalizmie w kontekście pedofilii może pobrzmiewać jak dziwna wymówka, bo gdy pytam, kto jest winny, a nie otrzymuję w odpowiedzi "ten człowiek", tylko słyszę, że jakiś klerykalizm, to przecież wiem, że pojęcie nikogo nie zgwałciło. Dlaczego zatem tak właśnie problem wykorzystywania ujął papież Franciszek w "Liście do Ludu Bożego", gdzie zrównywał sprzeciw wobec nadużyć z odrzuceniem klerykalizmu? Skąd mu się to wzięło?
Odpowiedź jest bardzo prosta: klerykalizm stwarza kontekst i warunki dla wykorzystania słabszych, ponieważ tworzy silniejszych, arbitralnie przypisując księżom przymioty, których nie mają. W przestrzeni emancypującej i równającej ludzi przez uczestnictwo w chrzcie, a zatem powszechnym kapłaństwie, zostaje wyróżniona grupa podległa i kasta zarządzająca. Ksiądz nie jest kimś moralnie lepszym od świeckiego przez sam fakt święceń, ale klerykalizm nadaje mu nieuzasadnioną niczym władzę. Absolutyzuje pewną grupę kosztem całego Kościoła, usprawiedliwiając wszelkie jej działanie. Widać to zwłaszcza gdy słucha się opowieści ofiar. Przewija się przez nie wątek manipulacji i terroru psychicznego - nie wolno ci o tym mówić, bo pójdziesz do piekła, ta tajemnica musi zostać między nami. Manipulacja jest tym prostsza, jeśli weźmie się pod uwagę wiek skrzywdzonych - dla dziecka wychowanego w katolickim domu, gdzie księdzu przyznaje się jakąś etyczną wyjątkowość, ksiądz z definicji nie może zrobić nic złego. Nie sposób się mu sprzeciwić czy choćby podać w wątpliwość jego postawę. To absurdalne, ale faktycznie miewa miejsce.
Diabeł działa w świecie ludzkimi rękoma
Kluczowa część tekstu Benedykta dotyczy absolutnego źródła kryzysu i z perspektywy pozakościelnej może ono brzmieć równie dziwnie jak klerykalizm. To kryzys wiary. Rozumowanie też nie jest szczególnie skomplikowane: jeśli się naprawdę kocha, tak jak ukochał nas Bóg, to ta miłość staje się narzędziem prawdziwego wyzwolenia i bronią przeciwko złu. Zbrodnia pojawia się tam, gdzie tej miłości brak, a zło z braku dobra - z wypaczenia tego, czym dobro miałoby być. Zepsucie, krzywdzenie drugiej osoby nie może mieć miejsca tam, gdzie człowiekiem kieruje prawdziwa miłość do drugiej osoby.
Bóg daje miarę oceny dobra i zła przez miłość, ale tam, gdzie Boga zaczyna brakować, pojawia się zdaniem Benedykta moralny zamęt. Nie ma kategorii, które umożliwiają ocenę ludzkiego działania. Wtedy zabija się Boga, zabójstwo Boga dzieje się również w Kościele, wśród księży. Każdy, kto twierdziłby, że zły jest "świat", a "Kościół" czysty, obłudnie umywa ręce od zła, za które jest współodpowiedzialny. Ratzinger podaje szczególnie bolesny przykład. To historia, którą Benedykt usłyszał od molestowanej w dzieciństwie kobiety: gwałcący ją ksiądz zwracał się do niej słowami "oto ciało moje". Tak właśnie wygląda czarna msza, bo sprawca nie widzi w drugim człowieku osoby, będącej obrazem Boga. Nie tworzy z nią prawdziwej komunii, w którą zjednoczyła nas śmierć Chrystusa. Wykorzystywanie drugiego jest zawsze grzechem zbezczeszczenia sakramentu Eucharystii.
Stają mi przed oczami słowa papieża Franciszka, w których jeszcze dosadniej wyraził, czym jest pedofilia w Kościele. "Jak może ksiądz, w służbie Chrystusa i Jego Kościoła, dojść do tego, by spowodować aż tyle zła? Jak może poświęcić życie, by prowadzić dzieci do Boga, a w końcu «pożerać» je w tym, co nazwałem «diabelskim rytem», który niszczy zarówno tego, kto padł jego ofiarą, jak i życie Kościoła?" - pytał papież w przedmowie do książki Daniela Pitteta, mężczyzny gwałconego przez cztery lata przez kapłana. Krzywda najmniejszych jest diaboliczną ucztą, która zachodzi w Kościele. Tak, diabeł działa w świecie - ludzkimi rękoma.
Ktoś powie, a taki argument pojawia się często, że to przecież "tylko" te 3 czy 4% kapłanów dopuszcza się przestępstw na tle seksualnym. Prócz tego, że pierwszą reakcją powinno być: o 3 czy 4% za dużo, to drugą znacznie bardziej szokującą sprawą jest fakt, że takie zbrodnie w ogóle mają miejsce i że cała reszta "sprawiedliwych" pozwoliła na funkcjonowanie struktury skutecznie kryjącej poszczególne zbrodnie. Zawsze tam, gdzie cierpi najmniejszy, ktoś zamyka oczy.
Struktury grzechu są także w Kościele
"«Grzech» i «struktury grzechu» to kategorie, które nie są często stosowane do sytuacji współczesnego świata. Trudno jednak dojść do głębokiego zrozumienia oglądanej przez nas rzeczywistości bez nazwania po imieniu korzeni nękającego nas zła". Tu wkracza trzeci papież - Jan Paweł II, dla którego terminy "struktura grzechu" i "grzech strukturalny" stanowiły jedno z kluczowych narzędzi analizy świata. Ojciec Święty przywoływał je w swoich encyklikach - jak choćby w "Sollicitudo rei socialis" - adhortacjach czy przemówieniach, a liczni teolodzy i komentatorzy rzeczywistości społecznej stosowali, by bardziej zrozumieć złożoność zła panującego w świecie. Tyle że nigdy nie widziałem, by ktoś zastosował je w stosunku do samego Kościoła. Zacznijmy może od tego, co właściwie znaczą.
Pewne wyjaśnienie zbudowane na podstawie papieskiego nauczania prezentuje ks. Paweł Bortkiewicz w tekście "Grzech strukturalny. Próba definicji" pochodzącym z piątego numeru "44. Magazynu Apokaliptycznego". Teolog pisze, że "określenie «struktura grzechu» wskazuje na pewną złożoność rzeczywistości zła, którego sprawcą jest człowiek. Termin «grzech strukturalny» może natomiast sugerować, że źródłem tego zła są konkretne struktury". Widać więc, że terminy te oznaczają dwie różne kwestie: z jednej strony mamy jakąś złożoną strukturę, która stwarza przestrzeń dla grzechu, z drugiej sam grzech - rozumiany jako akt.
Zacznijmy od struktury. Jan Paweł II określał ją jako sumę "czynników negatywnych, których działanie zmierza w kierunku przeciwnym niż prawdziwe poczucie powszechnego dobra wspólnego i potrzeba popierania go, zdaje się stwarzać - dla osób i instytucji - przeszkodę trudną do przezwyciężenia". Jest to zbiór warunków, które dokonują zakłamania tego, czym jest dobro, w jego miejsce stawiając zło. W praktyce taką strukturą może być na przykład uzasadnienie wyzysku pracownika przez pracodawcę, który bardziej ceni akumulację zysku własnego, a nie dobro zatrudnionych ludzi. Inną stanowi wykorzystanie obywateli przez władze państwowe, które twierdzą, że ich działania ograniczające działania jednostek, na przykład przez odebranie swobody poruszania się po kraju, usprawniają bezpieczeństwo. Jeszcze innym często podawanym przykładem jest liberalizacja prawa eutanazyjnego, służąca wolności obywateli pragnących zwiększenia dostępu do zabiegu, jakim jest asystowane samobójstwo. Niektórzy powiedzą, że sam język, którym posługuję się w powyższym przypadku, już jest przejawem takiej struktury, bo zamiast o "zabiegu" być może winienem raczej mówić o "zabójstwie". Napisze tak choćby ks. Bortkiewicz, który twierdzi, że "można zaobserwować pewien proces: istnieje rozległe zło utrwalone w wielu sektorach życia - pojawia się wobec niego postawa bierności i zaniku reakcji - w efekcie nie mówi się ani o grzechu, by nie psuć sobie dobrego samopoczucia (udaje się, że «problem» nie istnieje). Ostatecznie struktury grzechy umacniają się bez jakiegokolwiek oporu". Tak działa struktura - przez przemilczenie i akceptację zakłamanej wizji świata. W jakich się pojawia albo czego trzeba, żeby ja zbudować? Struktura grzechu wyrasta tam, gdzie następuje zepsucie religijnego wymiaru życia. W miejsce Boga czy wiary stawia się kult ziemski: pieniądza lub władzy. Tym samym grzeszne czyny jednostek znajdują swoje uzasadnienie we wrogiej ludzkiej godności panoramie, a "zamiast afirmacji pojawia się użycie człowieka, potraktowanie go instrumentalnie i utylitarnie".
Tu można przejść do samego grzechu strukturalnego, czyli aktu, który swoje wsparcie ma w powstałej strukturze - struktura zła umożliwia albo ułatwia jego działanie. Marek Horodniczy w tekście "Imperium zła. Struktury grzechu we współczesnym świecie" opisuje tę zależność w następujący sposób: "Grzech strukturalny jawi się jako konsekwencja zarówno grzechu indywidualnego, jak i społecznego. Jest to grzech, który zakotwiczył w różnorakich strukturach i, na skutek legalizujących go mechanizmów prawnych bądź obyczajowych, sam staje się obowiązującą normą. Często normą, nad której prawdziwością i dopuszczalnością już się nie dyskutuje". Podobnie jak inne grzechy, ten strukturalny jest efektem wolnego, intencjonalnego działania jednostki, która świadomie decyduje się na wybór zła, ale dochodzi do niego dodatkowy element - istnieje pewna przestrzeń, która zdaje się go usprawiedliwiać. Pracodawca funkcjonujący w systemie krwiożerczej konkurencji będzie twierdził, że nie ma nic złego w niskich pensjach pracowników, skoro jego rynkowy przeciwnik nie płaci więcej swoim podwładnym. Prezydent nominujący na premiera swojego syna powie, że władza należy do ekspertów, a tych tylko eksperci są w stanie wyłonić i tym podobne. Grzech strukturalny nierozłącznie wiąże się z oddaniem odpowiedzialności własnej, a zatem i własnej winy, na rzecz jakiejś instytucji czy idei, bo jak dopowie Horodniczy: "grzeszna struktura potrafi przyjmować na siebie odpowiedzialność za grzechy indywidulne i «wyzwalać» z poczucia winy tych, którzy w niej uczestniczą. (…) późniejsze ustalenie, czyje i jakiego typu działania legły u podstaw grzesznej struktury, staje się właściwie niemożliwe".
Definicje definicjami, ale szczególnie intrygujący jest fakt, że osoby operujące tymi dwoma pojęciami, mówiąc z perspektywy wewnątrzkościelnej, same nie dopuszczają możliwości zachodzenia tego typu grzechu w Kościele. Nie widzą, że struktury grzechu mogą się w Kościele narodzić, ba!, one w Kościele są. Proceder przenoszenia oraz krycia sprawców czy przekupstwa ofiar w obronie molestujących to nie tylko przestępstwa, lecz także mechanizm działania grzechu strukturalnego w kościelnej strukturze grzechu.
Dobrze wiadomo, że nie wszyscy sprawcy są pedofilami choćby ze względu na wiek ofiar. Większość to po prostu cyniczni, zepsuci ludzie, nadużywający pozycji władzy nad drugim człowiekiem. Funkcjonowanie w strukturze, która będzie za wszelką cenę ich bronić, ułatwia popełnianie zbrodni, a nawet więcej - zwalnia z odpowiedzialności za przestępstwa, które zawsze popełnia konkretna, źle uformowana osoba. Dlatego im dłużej o tym myślę, to widzę, że perspektywa zarysowana w wyjściowym eseju przez Benedykta XVI, który dopatruje się przyczyny kryzysu w braku wiary, choć może być trudna do zrozumienia, dotyka jednak sedna problemu. Kościół sklerykalizowany i odklejony od świata, za to formujący strukturę krycia bandytów nieprzyjmujących do świadomości swojej winy, jest miejscem, w którym tej wiary brak. Bo przecież nie może być prawdziwej wiary w miejscu pozwalającym na takie zbrodnie. Taki Kościół zamiast wierzyć w Jezusa Zmartwychwstałego, który umarł za każdego człowieka i z każdego człowieka uczynił godną osobę, będzie wierzył we władzę księdza biskupa albo tłumaczył, że całe zło ma miejsce w świecie, lecz nie w nim samym. Będzie się ukrywał w diabolicznej strukturze.
Jak strzaskać strukturę grzechu?
"Na dnie każdej sytuacji grzechu znajdują się zatem zawsze osoby, które grzech popełniają. Jest to tak dalece prawdziwe, że gdy dana sytuacja może być zmieniona pod względem strukturalnym i instytucjonalnym siłą prawa lub - jak często się niestety zdarza - prawem siły, to w rzeczywistości taka zmiana okazuje się niepełna, krótkotrwała, a w ostateczności daremna i nieskuteczna" - pisał Jan Paweł II w adhortacji "Reconciliatio et paenitentia". Jak zatem przerwać ten martwy ciąg? Czy jest wyjście z tej sytuacji? Papież podaje jedno, podstawowe rozwiązanie - to nawrócenie osób "bezpośrednio czy pośrednio za tę sytuację odpowiedzialnych".
Strukturę grzechu mogę zwalczyć jedynie wtedy, gdy "zakładając pomoc łaski Bożej", zaangażuję się dla dobra bliźniego "wraz z gotowością ewangelicznego «zatracenia siebie» na rzecz drugiego zamiast wyzyskiwania go, «służenia mu» zamiast uciskania go dla własnej korzyści". Aby to miało miejsce, muszę zacząć traktować drugiego człowieka jako osobę, a nie kogoś, kto jest mi podporządkowany. Traktować dziecko, osobę starszą czy po prostu świecką jako równą kapłanowi. Przecież każdy człowiek jest zawsze kimś więcej, bo stanowi "żywy obraz Boga Ojca, odkupiony krwią Jezusa Chrystusa i poddany stałemu działaniu Ducha Świętego". Na tym polega nawrócenie - by zobaczyć wszystkich ludzi jako równych sobie i takimi ich pokochać, czyli czynić się od nich mniejszym. Jeśli będę im służył, oddam Bogu chwałę. To prawdziwa wiara.
Nawrócenie zaczyna się w konfesjonale, a warunkiem dobrej spowiedzi nie jest tylko rachunek sumienia. To także wyznanie grzechów i zadośćuczynienie. Dobrze, że wreszcie zaczyna mieć miejsce. Tylko tak można roztrzaskać strukturę grzechu.
Karol Kleczka - redaktor i publicysta DEON.pl, doktorant filozofii na UJ, współpracuje z Magazynem Kontakt, pisze również w "Tygodniku Powszechnym". Prowadzi bloga Notes publiczny
Skomentuj artykuł