Wspólna modlitwa, która rodzi lęk, nie miłość
Czy Jezus odwrócił się od Polski, a cud w Sokółce "wypaliło" Słońce? Autor "Wielkiej Pokuty" i "Różańca do Granic" twierdzi, że to znak od Boga. Ale czy naprawdę potrzeba nam takich "znaków"?
"Powiedział: «Musimy walczyć!». Napełnił stągwie wodą, poświęcił je. Kazał ojcom dominikanom naciąć gałęzi i po Mszy Świętej rozpoczęła się bitwa. Oni się modlili o uwolnienie za wszystkich ludzi, którzy byli w kościele - 3000 osób - a zakonnicy maczali te gałęzie w wodzie i święcili lud. Powietrze pod sufitem zrobiło się czarne, ciemne, taka mgła. To było jak potężna walka duchowa".
Nie, to nie jest żadne fantastyczne opowiadanie. To początek konferencji, którą obejrzano niemal 350 tysięcy razy. Jej autorem jest Maciej Bodasiński, filmowiec i działacz katolicki, który współodpowiada za takie spektakularne akcje jak "Różaniec do granic" czy "Wielka Pokuta". Teraz rozkręca kolejny religijny event, jakim są "Pierwsze soboty", mający na celu rozpropagowanie nabożeństwa pięciu pierwszych sobót, które wynagrodzą Niepokalanemu Sercu Maryi za grzechy bluźnierstw.
Jak czytamy w informacji organizatorów, każdemu, kto przez 5 miesięcy z rzędu je odprawi, Maryja "obiecuje towarzyszyć w godzinie śmierci z wszystkimi łaskami potrzebnymi do zbawienia". Brzmi bardzo dobrze i cieszy duże zainteresowanie taką formą pobożności, która jednocześnie aktywizuje wiernych w ponad tysiącu parafii. Dlaczego więc podejmuję ten temat? Bo obok dobra duszpasterskiego, które takie przedsięwzięcie może przynieść przez zwiększenie aktywności modlitewnej, pojawia się pewien cień i wcale nie dlatego, że "los Polski wisi na włosku", co może sugerować tytuł wystąpienia Bodasińskiego.
Pan Jezus odwraca oczy
"Nawet nie wiecie, ilu ludzi ginie na wieki w Polsce. Nawet nie wiecie, ilu młodych ludzi ginie na zawsze". Trzeba przyznać, że konferencja ma mocne wejście. Zaraz po deklaracji śmierci rzesz Polaków następuje szokująca informacja o tym, że cud eucharystyczny w popularnym wśród licznych pielgrzymów sanktuarium w Sokółce… zniknął. A dokładniej rzecz biorąc, wypaliło go Słońce.
12 października 2008 roku w kościele pod wezwaniem Świętego Antoniego rozpoczął się ciąg wydarzeń, które zaowocowały wyjątkowym efektem. Hostia, która upadła na ziemię, została włożona do vasculum, lecz po kilku dniach zamiast się rozpuścić, zmieniła swoją postać. We fragmencie hostii pojawiła się substancja przypominająca mięsień sercowy. Cudownie przemienioną hostię złożono do tabernakulum na korporale, który jest prezentowany pielgrzymom. Właśnie jemu chciał zrobić zdjęcie Lech Dokowicz, przyjaciel i współpracownik Bodasińskiego, lecz niespodziewanie miał spotkać się z odmową proboszcza. Ksiądz zdaniem Bodasińskiego sugerował, że cudu "nie można zobaczyć".
"Jakiś czas temu wzięliśmy ten cud eucharystyczny na procesję na zewnątrz kościoła" - relacjonuje słowa kapłana Bodasiński. "Był upał, świeciło słońce i wypaliło ten cud tak, że go nie widać" - dodaje. Kuria archidiecezji białostockiej szybko wydała oświadczenie o tym, że podawane informacje "są nieprawdziwe", ale w gruncie rzeczy nie chodzi o ich autentyczność, lecz o wniosek, jaki z rzekomego "wypalenia" cudu można wyprowadzić: Pan Jezus mówi do Polaków: "Nie przyjęliście Mnie". To "krzyk Boga, który chowa swoją twarz przed nami, to jest wstrząsające" - podkreśli Bodasiński.
"W alegorycznej interpretacji poszczególnych znaków Boga, znanej w historii Kościoła, trzeba być bardzo ostrożnym i roztropnym - komentuje ks. prof. Tomasz Szałanda. - Szczególnie zaś gdy chodzi o znaki związane z wyjątkową materią - relikwiami eucharystycznymi". Jego zdaniem autor tych słów winien bardzo wyraźnie zaznaczyć, że to jego rozumienie tej sytuacji, ale nie jest to oficjalne nauczanie Kościoła. Tym bardziej że do wypalenia po prostu nie doszło.
"Sugerowanie, że zniknięcie cudu pod wpływem słońca to rodzaj kary za nieprzyjęcie Jezusa, to po prostu prywatna interpretacja pana Bodasińskiego, ocierająca się o manipulację" - dodaje o. Dariusz Piórkowski SJ.
Kościół nie ma w zwyczaju szafować takimi wyrokami i zawsze czeka z wydaniem podobnej oceny.
Domniemane wypalenie jest tylko jednym ze znaków wyjątkowości czasu, w których nastąpiła "legalizacja satanizmu na poziomie państwowym". W konferencji Bodasińskiego słyszymy o Holandii, w której miano ogłosić legalizację eutanazji w Wielki Piątek o godzinie 15.00 słowami "wykonało się". Podobnie jak doniesienia z Sokółki to fałszywa informacja, wystarczy sprawdzić w kalendarzu. Wspomniana przez Bodasińskiego została też legalizacja małżeństw homoseksualnych w Nowym Jorku, która pokryła się ze świętem Bożego Ciała. Pojawia się wstrząsająca historia wizyty w domu holenderskiego lekarza, "który pierwszy na świecie przeprowadzał eutanazję" i zabił w sumie 14 tysięcy ludzi. Rzekomy lekarz miał być okultystą, zaś w efekcie wizyty w jego mieszkaniu żona Macieja Bodasińskiego miała doświadczyć tragedii utraty dziecka.
Ksiądz Szałanda zapytany o to, czy zamach diabła na czyjeś dziecko jest możliwy, odpowiada bez wahania: tak, jest możliwy. "Ostatecznie bowiem Hiob wystawiony przez knowania diabelskie na próbę wierności Bogu i za zgodą Stwórcy stracił także własne dzieci. Natomiast, czy tak rzeczywiście było? Pytanie pozostanie otwarte". Ponownie, jak w przypadku wniosków z Sokółki, mamy do czynienia z prywatnym przekonaniem mówcy. Tych jest dość dużo, bo obok groźnych obrazów pojawiają się też pozytywne. Gdy Bodasiński opisuje owoce organizowanej z Dokowiczem "Wielkiej Pokuty", wspomina, że do jednego z księży zgłosiła się "kobieta, która ma kontakt z duszami czyśćcowymi". W trakcie modlitwy przebłagania miała mieć wizję tunelu ze światła, którym z całej Europy przez Jasną Górę przychodziły dusze, by wkroczyć do Nieba.
"Czy jest to możliwe w rzeczywistości duchowej? - pyta ks. Szałanda. - Pokazują to doświadczenia osób uznanych obecnie za święte, które także miały wizje dusz idących do nieba przez ich modlitwę i akty pokutne. Ważne, że pan Marcin Bodasiński wyraźnie podkreślił, że owa mistyczka jest pod stałym rozeznawaniem i kierowaniem osoby duchownej, a więc Kościoła, i że są to objawienia prywatne".
Kwestia objawień prywatnych jest szczególnie istotna. To bardzo popularny temat w życiu Kościoła ze względu na ogromną ciekawość wiernych. Wielu się na nie powołuje, ale czy to znaczy, że powinniśmy się nimi kierować?
"Rozumiem, że pan Maciej «podpiera» zasadność i owocność «Wielkiej Pokuty» wizją rozwartego nieba" - mówi o. Piórkowski, ale dodaje, że "żadne objawienia i wizje prywatne nie mogą być punktem odniesienia dla wiary katolickiej". "Kościół jasno mówi, że nie należą do depozytu wiary i nie trzeba w nie wierzyć, chociaż jeśli to komuś pomaga i widać dobre owoce ich przyjęcia w życiu, to można z nich korzystać" - wyjaśnia.
"Są różne i ciągłe formy pokuty, nie tylko takie, gdy jednorazowo gromadzą się tłumy i są nabożeństwa. Jest pokuta wewnętrzna, o której wie tylko Bóg, i zewnętrzna - kontynuuje jezuita. - Katechizm wymienia wiele form tej zewnętrznej: post, dzieła miłosierdzia, troska o ubogich, Eucharystia, czytanie Pisma świętego, odmawianie Liturgii Godzin, samo spowiadanie się, łzy i żal za grzechy. Nie ma jednej i «jedynie prawdziwej» formy pokuty".
"Kościół zawsze uczył, że objawienia prywatne nie są konieczne do zbawienia" - powtarza o. Grzegorz Kramer SJ, proboszcz z Opola. "Osobiście jestem bardzo ostrożny wobec wszelkiego rodzaju wizji, one mogą pomagać poszczególnym osobom, ale mam wrażenie, że w tłumie działają sensacyjnie i bardzo emocjonalnie. Zawsze w Kościele byli ludzie, którzy zamiast skupiać swoją pobożność na Eucharystii - szczycie modlitwy - woleli inne środki, które bardziej skupiają na emocjach i poczuciu: ja coś robię dla zbawienia, uratowania świata. Eucharystia wymaga wiary pokornej, raz w znaki, dwa w to, że Jezus jest Zbawicielem, nie moja modlitwa czy pobożność" - podkreśla o. Kramer.
"Dobra Nowina nie potrzebuje atmosfery paniki ani bicia piany… - twierdzi Dariusz Dańkowski SJ. - Dobra Nowina dociera do nas według Bożej logiki; pokuta jest elementem naszej drogi do Boga, ale tu wystarczy 5 warunków dobrej spowiedzi świętej, nie potrzebujemy akcji, w których «zapracujemy» na łaskę Bożą i sprawdzimy się przed Bogiem jako Boży bojownicy".
Akcyjność i codzienność
Prywatne objawienia, atmosfera grozy i lęku wywołana wizją Jezusa pozostawiającego Polaków na pastwę losu prowadzą do wyróżnienia kolejnego akcyjnego wydarzenia w Kościele, które wraz z "Wielką Pokutą" i "Różańcem do granic" tworzy pewien ciąg. Podkreśla to sam Bodasiński, gdy mówi, że akcja modlitewna na Jasnej Górze w 2016 roku była początkiem. W 2016 roku tyle się działo w Kościele (choćby Światowe Dni Młodzieży w Krakowie), lecz zdaniem reżysera zabrakło jednego - wezwania do pokuty.
"W zeszłym roku, kiedy był «Różaniec do granic», wszyscy się bali imigrantów, prawda? Ludzie [byli] przestraszeni trochę, że tutaj przyjadą, bali się zbrojeń w Rosji" - buduje narrację. "W tym roku wszyscy się uspokoili, wszyscy śpią. W 2018 roku wszyscy śpią, a to jest najgorsza sytuacja" - nawołuje w konferencji. Potrzeba wyjątkowych środków zaradczych, a takim może być kolejne wydarzenie, czyli "Pierwsze soboty", z których pierwszą był zresztą sam "Różaniec do granic". By znów wywołać w nas atmosferę lęku?
Bodasiński pokazuje, że tworzone przez niego wydarzenia to sprawa życia i śmierci. Dosłownie. "Jeśli to nabożeństwo będzie wprowadzane na poważnie, to (…) los Polski przestanie wisieć na włosku". Wraz z Dokowiczem zachęcają do animowania w życiu parafii nowego nabożeństwa, które ma wybłagać szczególne łaski.
"W czasie apelu jasnogórskiego stoimy [wraz z Lechem Dokowiczem - przyp. red.] przed obrazem Matki Bożej w kaplicy na Jasnej Górze. W ręku mamy akt, (…) w którym zawierzamy to dzieło Maryi. (…) Idziemy do zakrystii, robimy dziesięć kroków w zakrystii i podchodzi do nas ksiądz, bardzo stary kapłan, nie wiem - 80 lat. Pochyla się i mówi pierwsze słowa, które słyszymy po tej modlitwie i mówi tak: ‘Jest moją wielką troską nabożeństwo pierwszych sobót miesiąca. Próbuję je wprowadzić w parafii od wielu lat, ale prawie nikt nie chce przychodzić. Pomóżcie mi. Wy teraz jesteście na fali, «Różaniec do granic» - i mówi - zróbcie coś’. I my wtedy pierwszy raz usłyszeliśmy o pierwszych sobotach" - wspomina Bodasiński.
"Mieliśmy absolutnie stuprocentową pewność - dzwoniłem potem do księży, do biskupów, mówiąc tę historię i wszyscy kapłani mówili jedną rzecz - ‘To powiedziała do was Matka Boża. To jest Jej prośba’. Więc «Różaniec do granic» był nabożeństwem pierwszej soboty, były spełnione wszystkie warunki" - dodaje.
"Autorzy słusznie doceniają wstawiennictwo Maryi, która jest «pełna łaski», moim zdaniem jednak brakuje takiego dopowiedzenia, że to wszystko - zjawienia się Jej i przekazywane orędzia - dzieje się na polecenie i za zgodą Boga. Ta precyzyjność jest niezwykle istotna" - powie ks. Szałanda.
"Powinno się jednak dodać, że to sam Jezus ujmuje się za cierpiącą z tego powodu Matką, która Go prosi o ten mały akt wynagrodzenia, że jest to «sposób» poruszenia Jego miłosierdzia oraz że ludzkie modlitwy i ofiary mają poruszyć Chrystusa. Moim zdaniem za mało tenże motyw jest akcentowany" - dodaje. Jego zdaniem brakuje podkreślenia, że łaska, o którą prosimy, nie pochodzi od Maryi, bo Ta "ani ich nie wytwarza samodzielnie, ani nimi nie dysponuje tak jakby chciała". Wszystko dzieje się przez Boga i posłuszeństwo Jego woli. "Niewątpliwie pierwszosobotnie nabożeństwo jest ważne i cenne, natomiast czy jedyne mające nam pomóc w drodze ku szczęśliwej wieczności? Nie" - komentuje i wylicza, że takich obietnic jest więcej. "Bogactwo w rozwijaniu pobożności mamy naprawdę wielkie. Jeden skorzysta z pierwszych piątków czy sobót, inny z Koronki do Bożego Miłosierdzia, inny z adoracji Najświętszego Sakramentu, a ktoś z czytania i rozważania słowa Bożego. Wydaje mi się, że nadmierne podkreślanie jednej z tych form jest niewłaściwe, choć wynika z gorliwości o zbawienie dusz".
Zdaniem o. Dańkowskiego nie powinno się umniejszać takiej pobożności, lecz warto przywoływać w jej kontekście inne, ważniejsze prawo. "Tak jak w przypadku Złotej Reguły, przykazanie miłości jest ideą regulatywną, w świetle której powinniśmy interpretować wykonanie Złotej Reguły, tak w przypadku pokuty - to przykazanie miłości powinno ją uzasadniać, a nie idea retrybucji, nie idea wyczynowości podkreślana przez wyliczanie tłumów na Jasnej Górze, nie działanie na zasadzie aktywizmu i ludzkiej efektywności… nie starotestamentowa praktyka uczynków…" - dookreśla o. Dańkowski.
"Nie można uważać, że jeśli się odprawi 9 pierwszych piątków i 5 pierwszych sobót, to potem można już spokojnie siedzieć w fotelu, bo sobie już «załatwiliśmy» zbawienie i «wypracowaliśmy» pokój. I właściwie to wystarczy. To magiczne podejście" - przestrzega o. Piórkowski. "Przez to, że pokuta jest «Wielka», bo dużo ludzi w niej uczestniczy, niekoniecznie musi być ona miła Bogu. Ta «zwyczajna» pokuta się dzieje, ale nie jest spektakularna. Opieranie się na liczbach i spektakularności naszych działań i dzieł jest niebezpieczne" - precyzuje jezuita.
Jest i pewne dodatkowe ryzyko, na które zwraca uwagę. "Motywowanie negatywne przez lęk zwykle odnosi skutek, ale krótkotrwały. Tu właśnie szczególnie widać, że słabe jest to rozeznanie. Chrześcijanie najpierw mają czynić dobro, a nie tworzyć enklaw i walczyć z innymi" - mówi o. Piórkowski.
"Mnie Jezus w Ewangeliach uczy zawierzenia Ojcu, sam żyje w świecie moralnie nie lepszym niż nasz współcześnie, a jednak nie panikuje, wierzy Ojcu, idzie do Jerozolimy, na krzyż" - dodaje o. Grzegorz Kramer.
Cud na wyciągnięcie ręki
Po co są cuda? Są pokarmem dla naszej wiary, ale czasem szukamy ich daleko, poza codziennością, którą przecież wypełniają. "Cuda są dla tych, którzy w ogóle nie wierzą" - mówi o. Dariusz Piórkowski SJ. "Pan Jezus w Nazarecie nie porażał innych swoją boskością. Nic dziwnego, że Jego sąsiedzi w ogóle nie zauważyli w Nim niczego szczególnego", ale dopiero gdy zaczął nauczać publicznie, zaskoczył ludzi. "Bóg zazwyczaj działa prosto, zwyczajnie, bez fajerwerków" - dodaje.
"Nie mam nic przeciwko temu, by ludzie się gromadzili na modlitwie, ale nie przyjmuję tego, że różaniec, wielka pokuta, egzorcyzmy nad Polską są większą mocą niż Eucharystia" - dopowiada o. Kramer. Pogrążenie w poszukiwaniu cudowności może odciągać od tego, co jest źródłem i szczytem, a zdaniem jezuity z Opola "Eucharystia wymaga wiary pokornej".
Co zatem z objawieniami prywatnymi i formami nabożeństw, które się w nich pojawiają? Czy powinny wchodzić do fundamentu naszej wiary? Nie są złe, o ile prowadzą do celu, który znajduje się poza nimi samymi i na tym celu, a nie na "osiągach" się skupiają.
"To w sumie dobrze, że ludzie częściej będą przyjmować Pana Jezusa w komunii świętej. Takie masowe wydarzenia mają ożywić życie sakramentalne. Taki jest ich cel - podkreśla o. Piórkowski. - Prawdą jest, że Bóg czyni czasem nadzwyczajne cuda, bo nie wierzymy w cuda «zwyczajne» tak jak każda Eucharystia. Tam jest obecny Pan Zmartwychwstały, nie tylko duchowo, ale też cieleśnie". To na każdej Mszy dokonuje się największy cud, czyli zmiana chleba i wina w ciało i krew. Każda komunia jest Bożą obecnością w Kościele, pośród nas.
Ojciec Piórkowski zwraca uwagę na jeszcze jedną, prawdopodobnie najbardziej istotną rzecz. "Święty Jan od Krzyża pisze: «Trzeba pouczać dusze, że przed Bogiem więcej znaczy jeden czyn czy akt woli spełniony w miłości niż wszystkie widzenia i obcowania niebieskie». Pan Jezus nie będzie sądził za ilość przeżytych wizji, cudowności i uzdrowień, ale za podanie kubka wody do picia spragnionemu". Pan Jezus nie popatrzy na to czy byłeś na Różańcu do Granic, ale na to co robisz i jesteś gotowy zrobić każdego dnia. Taka otwartość nie zrodzi lęku, ale miłość.
Karol Kleczka - redaktor DEON.pl, doktorant filozofii na UJ, współpracuje z Magazynem Kontakt. Prowadzi bloga Notes publiczny.
Skomentuj artykuł