Biegiem przez świat - dosłownie
Przebiegł świat dookoła. Maratończyk i podróżnik - Piotr Kuryło opowiada o swojej pasji, początkach biegania oraz przygotowaniach do "Biegu dla Pokoju". W rozmowie z Martą Jacukiewicz mówi także o sile modlitwy różańcowej i Bożej Opatrzności.
Marta Jacukiewicz: Panie Piotrze, mimo, że teraz nigdzie Pan nie biega - i tak jest Pan mało "uchwytny". Co teraz pochłania Pana czas?
Piotr Kuryło: Teraz pracuję i trenuję, przygotowuję się do biegu w Dolinie Śmierci w Kaliforni i do Spartathlonu - pierwszy w lipcu, drugi we wrześniu.
Dlaczego zaczął Pan biegać? Jaki miał Pan cel?
Zacząłem biegać przypadkowo, po 30 urodzinach. Chciałem zrobić w życiu "coś" większego. Po jakimś czasie usłyszałem w TVP o Maratonie Warszawskim...
…i wtedy...?
…pomyślałem, że to "coś" wielkiego przebiec 42 km - maraton. Atmosfera, która towarzyszy podczas tego biegu - po prostu mnie wciągnęła i przyczyniła się także do dalszego mojego biegania. Prędko odkryłem, że to dar od Boga i postanowiłem ten otrzymany talent pomnażać i doskonalić. Od tego czasu zacząłem biegać więcej i lepiej.
Zajął Pan drugie miejsce w Ultramaratonie z Aten do Sparty "Spartahlon". Dystans - 246 km… Co było najtrudniejsze?
W Spartathlonie nie tylko dystans jest trudny. 246 km to prawie 6 klasycznych maratonów do przebiegnięcia bez odpoczynku, ale przede wszystkim wielkie różnice temperatur. W dzień często powyżej +40 stopni Celsjusza, a w nocy w górach... bardzo zimno (uśmiech).
"Bieg dla Pokoju" w 2010 roku to nie tylko 246 km, ale 365 dni… przebiegł Pan cały glob… Skąd decyzja o takim maratonie?
Postanowiłem skończyć z bieganiem, bo zrozumiałem, że to moje bieganie za wiele kosztuje moją rodzinę. Pomyślałem, że dobre zakończenie to obiegniecie świata. Zdawałem sobie sprawę, że będzie to ciężki ale i ostatni bieg. W związku z tym chciałem też mieć szczególną intencję - postanowiłem pobiec w intencji Pokoju.
Gdzie było Panu najgorzej biegać?
Ciężko było w górach i na pustyniach, ale także w Tajdze, na Syberii - wszędzie tam, gdzie nie było za wiele ludzi. W tym biegu najgorsza była samotność i tęsknota za domem - gdyby nie ciągła modlitwa różańcowa to chyba bym zwariował…
Poza domem był Pan dokładnie rok. Gdzie Pan nocował?
Nocowałem w namiocie albo w specjalnie skonstruowanych wózkach, których aż siedem sztuk zniszczyłem po drodze. Znalazły się także noclegi wśród Polonii w USA i - bardzo rzadko - u ludzi na Syberii, w Rosji (uśmiech).
Nie sposób nie zapytać o Pana rzeczy… Co Pan miał przy sobie?
W ekwipunku miałem odzież na deszcz i zimno, buty na zmianę oraz drobiazgi takie jak: zegarek z wieloma funkcjami np.: kompasem, barometrem, termometrem, wysokościomierzem, scyzoryk z wieloma narzędziami, sprzęt do reperacji wózka - zwłaszcza do łatania dętek (śmiech). Różańca nie miałem, bo zdrowaśki liczę na palcach (uśmiech).
W 2012 roku został Pan uhonorowany Kolosem - jest to najbardziej prestiżowa polska nagroda podróżniczo-eksploracyjna w kategorii "Wyczyn Roku". Otrzymał Pan także nagrodę publiczności i dziennikarzy. Jak Pan wspomina tamto wydarzenie?
Na Kolosach czułem od początku, że muszę publicznie opowiedzieć o Bożej Opatrzności i podziękować Bogu za udany powrót do domu. Właśnie dlatego wygrałem - tak myślę. Przy odbiorze Kolosa dodałem, że jestem z tak małej wioski, że weszła by do tej dużej hali sportowej z jej wszystkimi budynkami i że teraz wiem "NIE MA LUDZI Z MAŁYCH WIOSEK - SĄ TYLKO LUDZIE Z MAŁYMI MARZENIAMI".
(fot. Piotr Kuryło)
(fot. Piotr Kuryło)
(fot. Piotr Kuryło)
(fot. Piotr Kuryło)
(fot. Piotr Kuryło)
Skomentuj artykuł