Synaj - wszechogarniająca atmosfera sacrum
O drugiej w nocy wyruszyłem spod klasztoru św. Katarzyny na szlak wiodący na szczyt świętej Góry Horeb, gdzie Mojżesz miał otrzymać od Jahwe tablice z dziesięciorgiem przykazań. Z latarką w ręku wolno posuwałem się w różnojęzycznej gromadzie pątników spieszących na wschód słońca.
Wyprzedzali mnie poganiacze wielbłądów transportujący do celu co tęższych, osłabionych marszem turystów i pielgrzymów. Wspinałem się w majestacie ciszy, której kojącą błogość próbowała uszanować nawet młodzież idąca w grupach, w innych warunkach rozbawiona i krzykliwa. Może i im, świadomym celu wspinaczki, udzieliła się wszechogarniająca atmosfera sacrum? Bo przecież przebywaliśmy w kręgu świętości. Świadomość wydarzeń opisanych w Księdze Wyjścia była tak bliska, że aż realna. Zresztą egzemplarz Starego Testamentu niosłem na plecach, w plecaku, właśnie z tą intencją, by tam, na szczycie, za kaplicą Mojżesza, odczytać stosowne fragmenty. Co więcej, noc nastrajała duszę i umysł ku rzeczom spoza sfery codzienności. Nieboskłon płonął miriadami błyskających ogników i można było doświadczyć obecności Wszechpotęgi. Od czasu do czasu atramentowy całun nieba kaleczyły blizny spalających się w atmosferze meteorytów. Do wschodu słońca było jeszcze daleko, dlatego zatrzymywałem się często, rzadziej dla odpoczynku, raczej by doświadczyć niezwykłości tego miejsca.
Zastanawiające! Podczas wędrówki na szczyt mniej myślałem tej nocy o Mojżeszu i o tym, co się tu działo w ogniu i w trwodze: jak Bóg kształtował swój lud wybrany przekazując im przez proroka treść swej konstytucji – Dekalog. Moja myśl błądziła po obrzeżach formacji Starego Przymierza, by znaleźć spoczynek w sposobie realizowania przykazań przez chrześcijaństwo, a ściślej – przez starożytnych mnichów, którzy dziesiątki wieków później próbowali podjąć drogę doskonałości właśnie u stóp Świętej Góry. Być może skojarzenia te nachodziły moją świadomość pod wpływem wizyty w monasterze św. Katarzyny, wizyty, którą złożyłem dnia poprzedniego w tym antycznym przybytku duchowej formacji chrześcijańskiego Wschodu. Jak wspaniała jest owa mozaika w półkopule apsydy ze sceną przemienienia Jezusa na Górze Tabor w obecności świadków Starego i Nowego Przymierza, z jednej strony Mojżesza i Eliasza, z drugiej – Piotra, Jakuba i Jana! Jak starodawne, a ciągle świeże w swej treści, są owe ikony pochodzące jeszcze sprzed konfliktu wokół czci obrazów, konfliktu, który od pierwszych dekad VIII stulecia wstrząsał do samego korzenia podstawami Bizancjum, jego sferą duchową, religijną, artystyczną, a nawet polityczną. Tu, w tym starożytnym klasztorze-twierdzy położonym na obrzeżach Cesarstwa Wschodnio-rzymskiego, wczesne wizerunki malarskie wyszły cało z zawieruchy kto wie czy nie pierwszej rewolucji kulturalnej świata. I mozaiki się zachowały! Same cuda! To właśnie w kolekcji tych starodawnych ikon znalazłem jedną, której obraz towarzyszył mi w mojej wspinaczce na Górę Mojżesza, jak wymiennie nazywają Horeb.
Ikona przedstawia wspinaczkę mnichów po szczeblach drabiny rozpiętej pomiędzy ziemią a niebem. Ma to być alegoria pracy nad sobą, ilustracja wysiłku w zdobywaniu coraz to wyższych szczebli na drodze do doskonałości. Szczebli w drabinie jest dużo, bo aż trzydzieści i nie wszyscy potrafią pokonać je wszystkie, by bez szwanku na ciele i na duszy dojść bezpiecznie i zwycięsko na szczyt, tam, gdzie na zawodników oczekuje Chrystus. Sądząc z wysiłku, ze skręconych ciał, ze znoju i utrapienia wspinanie jest uciążliwe i nie pozbawione ryzyka. Wielu ześlizguje się ze szczebli, inni spadają głową w dół, z różnego poziomu drabiny, nawet ze szczebli u samego szczytu i lecąc, wpadają prosto w rozwartą paszczę bestii ziejącej płomieniami ognia. Wspinanie nie odbywa się w pojedynkę, asystują mu z jednej strony drabiny zastępy aniołów, wspomagając i zachęcając do ukończenia biegu, po drugiej stronie demony próbują przeszkadzać.
Taka jest symbolika do ilustracji wizji, jaką Jan Klimak opisał w księdze Drabina wstępowania do nieba, a co znalazło barwną interpretację w ikonach i w malarstwie ściennym kościołów greckich, w monasterach Góry Athos, w cerkwiach Bułgarii, Serbii, Macedonii, Mołdawii, a nawet Rosji. Wizja Jana Klimaka weszła na stałe do skarbnicy prawosławia. Kim był autor tej księgi? Był mnichem na Synaju, przez pewien czas mieszkańcem monasteru św. Katarzyny, na początku swego istnienia dedykowanego Przemienieniu Pańskiemu, Metamorfosis. Zanim dołączył do wspólnoty, próbował u stóp Góry Mojżesza wszystkich możliwych etapów życia doskonałego. Na Synaj trafił jako młodzieniec pod koniec VI wieku z doświadczeniem zdobytym już wśród pustyń egipskich.
Życie w pojedynkę na pustkowiu nie bardzo odpowiadało jego oczekiwaniom. Również cenobium, czyli życie w dużej, zorganizowanej wspólnocie pod przewodnictwem igumena nie spełniało jego duchowych ambicji. Wolał doskonalić się w małej, luźnej grupie pustelników pod przewodnictwem ojca duchowego. Uważał, że taka forma najbardziej mu odpowiada, pozwala bowiem świadczyć sobie wzajemnie pomoc, pobudza zdrowe współzawodnictwo ducha, prowadzi do zahamowania wielu zwichnięć psychicznych, buduje wspólnotę modlitwy i liturgii w oznaczonych dniach, a przy tym wszystkim nie traci się ideałów pustelniczych, o co tak trudno za murami wielkiego i ludnego monasteru.
W poszukiwaniu najlepszej dla siebie formy duchowości, po śmierci swego mistrza, Martyriusza, odstąpił od sposobu życia w małej grupie wędrownych mnichów bez stałego miejsca pobytu i osiadł w oddalonej kilka kilometrów od monasteru Justyniana Wielkiego samotni Thalos. Tam dostąpił wielu łask: łaskę ustawicznej modlitwy, łaskę daru łez, postu bez konieczności odżywiania się przez wiele dni, milczenia i czuwania bez potrzeby snu. Z życiem cenobitycznym zapoznał się w wielkim monasterze pod Aleksandrią, a doświadczenia wyniesione stamtąd pozwoliły mu na ułożenie dwóch rozdziałów w swej książce. Niebawem powrócił do Tholos, gdzie przeżył czterdzieści lat, aż do chwili powołania go na igumena w monasterze św. Katarzyny. To właśnie w tej twierdzy duchowości chrześcijańskiego Wschodu przystąpił do spisywania swych wewnętrznych doświadczeń.
Skomentuj artykuł