Choć rząd szybko wycofał się z podwyżek, masowe protesty wybuchły również w innych dużych miastach kraju, jak Valparaiso i Vina del Mar.
Wojsko zostało skierowane na ulice po raz pierwszy od zakończenia przed 30 laty dyktatury gen. Augusto Pinocheta. Mimo ogłoszenia w stolicy, a następnie w 16 okręgach także godziny policyjnej, w Santiago i innych miastach dochodziło do rabowania mienia prywatnego, w całym kraju okradziono ponad 200 supermarketów.
Po początkowych stanowczych wypowiedziach o tym, że rząd jest "w stanie wojny z nieprzejednanym, nieubłaganym wrogiem", Pinera zapowiedział ostatecznie, że spotka się z politykami opozycji, aby poszukiwać "porozumienia społecznego", i zwrócił się do społeczeństwa o "przebaczenie".
Mimo pojednawczego tonu szefa państwa oraz złożonej przez niego obietnicy podwyższenia najniższych emerytur oraz zamrożenia cen elektryczności związki zawodowe i ruchy społeczne ogłosiły 23 października strajk generalny. Opozycja zażądała niezwłocznego odwołania stanu nadzwyczajnego i zaprzestania działań siłowych władz i wojska wobec protestujących.
Protesty kontynuowano; w piątek w Santiago odbył się największy z obecnej fali protestów, z udziałem ponad miliona osób. W sobotę Pinera zapowiedział rekonstrukcję rządu, by "odpowiedzieć na żądania" protestujących.
Według agencji EFE od początku kryzysu w Chile zginęło co najmniej 19 osób, w tym sześciu obcokrajowców, a ponad 1000 osób zostało rannych. Jak podał chilijski Narodowy Instytut Praw Człowieka, aresztowano łącznie ponad 3 tys. osób.
Na prośbę Pinery, skierowaną do biura Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka, którym jest obecnie Michelle Bachelet, w poniedziałek przybędzie do Santiago druga już delegacja ONZ, aby zapoznać się na miejscu z sytuacją w Chile.
Skomentuj artykuł