Ekspert o Black Friday: z punktu widzenia polskiego handlu nie opłaca się robić wyprzedaży
Mariusz Woźniakowski z Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Łódzkiego powiedział, że „specyfika polskiego czarnego piątku jest odmienna od amerykańskiego pierwowzoru. Jest wstępem do najgorętszego dla handlu okresu związanego z gorączką zakupową poprzedzającą Boże Narodzenie”.
Wykładowca zwrócił uwagę, że w polskim handlu hasło „Black Friday” na dobre przyjęło się w 2015 roku, jednak specyfika polskiego czarnego piątku jest odmienna od amerykańskiego pierwowzoru. - Nad Wisłą pod hasłem „Black Friday” kryje się wstęp do najgorętszego dla handlu okresu związanego z gorączką zakupową poprzedzającą Boże Narodzenie, święta rodzinne. W USA taki charakter ma Święto Dziękczynienia. Zatem z punktu widzenia polskiego handlu nie opłaca się robić wyprzedaży. Lepiej zaczekać z nimi na zdecydowanie gorszy dla handlu okres poświąteczny - wskazał.
Według niego, w polskich realiach przedświąteczny ruch napędzają nie tylko same święta, ale i Black Friday. - Z punktu widzenia marketingu w większości przypadków pod tym hasłem kryją się klasyczne zabiegi związane z promocją sprzedaży - najczęściej krótkotrwałe działania, mające na celu pobudzenie sprzedaży. Najbardziej pożądanymi przez klientów zabiegami są obniżki cen, zabiegi typu +3 w cenie 2+ itp. Dla e-commerce liczy się także darmowa dostawa i zwrot - ocenił.
Większość sieci handlowych korzysta z szumu medialnego wokół Black Friday oraz faktu, że o specjalnych wyprzedażach z okazji czarnego piątku, według różnych badań, słyszało od 50 proc. do nawet 90 proc. Polaków - wskazał.
- W związku z tym sieci handlowe swoimi działaniami promocyjnymi wychodzą poza czarny piątek i posiłkują się hasłami typu: czarny tydzień (black week), Black Friday w każdy weekend miesiąca, wyprzedzamy Black Friday, Black week tydzień wcześniej (mówiąc o wcześniejszych okazjach), itp. - powiedział.
Dodał, że popularność tego typu akcji promocyjnych wynika także z coraz powszechniejszego planowania przedświątecznych zakupów, a więc wiąże się z gromadzeniem prezentów dla najbliższych od przełomu października i listopada. Dzięki temu na grudzień mogą zostać trudne do zrealizowania wcześniej zakupy spożywcze. - Takie podejście w wielu przypadkach nie obciąża nadto budżetu w stricte świątecznym miesiącu - zauważył.
Dzięki takiemu podejściu, jak mówił, korzystają zarówno handlowcy, jak i sami klienci. - Ci pierwsi mają sezon świąteczny w zasadzie od 2 listopada (w niektórych przypadkach nawiązania do świąt pojawiają się jeszcze w październiku). Ci drudzy mogą sobie pozwolić na większe zakupy - powiedział.
Jak zaznaczył, takie podejście do zakupów może być także spowodowane galopującą inflacją i obawą o dalszy wzrost cen, a tym samym niepokojem, czy budżet domowy podźwignie zaplanowane zakupy świąteczne.
- Wobec tego w tym roku niekorzystna sytuacja inflacyjna może napędzić Black Friday - ocenił.
Jak wyjaśnił, po pierwsze konsumenci w czasie pandemii mogli zgromadzić więcej oszczędności, nie widzą sensu oszczędzania w bankach z uwagi na bardzo niskie czy wręcz zerowe oprocentowanie depozytów, więc w ich odczuciu pieniądz traci na wartości, co oznacza, że mogą kupować więcej dóbr, których wartość nie maleje lub można konsumować w długim okresie. Tym samym napędzają te branże, które produkują dobra trwałe, jak np. sprzęty gospodarstwa domowego, elektronikę użytkową.
- Po drugie występują liczne problemy po stronie podaży produktów (głównie z uwagi na drożejące surowce i problemy pandemiczne wpływające na przerwanie łańcuchów dostaw), więc klienci obawiając się o późniejsze ograniczenia w ich dostępności, zwłaszcza prezentów świątecznych, mogą chętniej je kupować przy okazji Black Friday - powiedział Woźniakowski.
Zdaniem eksperta, w natłoku ofert rabatowych z okazji czarnego piątku warto „na chłodno” weryfikować każdą „super okazję” i za każdym razem zakupem odpowiedzieć sobie na pytanie, czy naprawdę tej rzeczy potrzebujemy.
Źródło: PAP / tk
Skomentuj artykuł