Polskie statki już trzy razy ratowały uchodźców
Ratowanie uchodźców na morzu stanowi ogromne wyzwanie dla całej załogi statku; koszt takiej akcji to ok. 50 tys. euro - mówi PAP prezes Polskich Linii Oceanicznych Roman Woźniak. Zapewnia, że polscy marynarze są zdeterminowani nieść pomoc w takich sytuacjach.
Jak powiedział PAP Woźniak, obecnie w rejonie Morza Śródziemnego regularnie dwa razy w tygodniu pomiędzy Włochami, Libią i Tunezją pływają dwa statki należące do PLO. Polskie statki już trzy razy ratowały uchodźców. W zeszłym roku w lipcu statek "Chodzież" uratował 96 osób. Z kolei w tym roku w ciągu ostatnich dwóch miesięcy statek "Żerań" dwa razy ratował uchodźców. Raz było to 91 osób, a drugi raz 94 osoby.
- Przy czym w tym ostatnim przypadku obok uratowanych 94 uchodźców marynarka wojenna Włoch przekazała nam kolejne 103 osoby uratowane przez jej marynarzy. W trakcie tej ostatniej akcji ratunkowej znaleźliśmy także 5 ciał, które polecono nam zabrać - powiedział Woźniak
Podkreślił, że transport uchodźców na statku stanowi ogromne wyzwanie dla całej załogi. - Kapitanowi, jak i całej załodze, dochodzą dodatkowe obowiązki, ponieważ oprócz normalnej pracy na statku związanej m.in. z nawigacją, napędem i mechanizmami statku, utrzymaniem jego stanu technicznego oraz nadzorem nad stanem ładunku w trakcie podróży morskiej dochodzą obowiązki związane z opieką nad uratowanymi ludźmi - powiedział Woźniak.
Wyjaśnił, że załoga liczy średnio 18 osób, a sam statek jako handlowy jest przystosowany do przewozu niewielkiej liczby pasażerów - zgodnie z konwencją statek handlowy może przewozić maksymalnie do 12 osób. - Statek ma pewne możliwości mieszkalne - dodatkowe kabiny, messy, pomieszczenia służące do odpoczynku i rekreacji załogi, jednak wobec tak dużej liczby uchodźców są one daleko niewystarczające - podkreślił.
Jak mówił, załoga stara się oferować kobietom i dzieciom kabiny mieszkalne, natomiast większość osób musi spędzić podróż na otwartym pokładzie. - Na szczęście obecnie pogoda i ograniczony czas ich transportu do portów włoskich na to pozwalają i mogą oni przebywać bez uszczerbku na zdrowiu na pokładzie otwartym. Nie są tak bardzo narażeni na wyziębienie w nocy, bo temperatura wynosi ok. 17 czy 18 stopni, a w dzień dochodzi do ok. 25 - 30 stopni. A podróż maksymalnie trwa dwa dni - wyjaśnił Woźniak.
Jednak oprócz organizacji i zapewnienia noclegów, a także koniecznych warunków sanitarnych, kapitan i załoga muszą zapewnić uratowanym także posiłki, koce, pościel, a także udzielić ewentualnej pomocy lekarskiej.
- To jest np. olbrzymie wyzwanie dla kucharza, który musi ugotować posiłki dla takiej liczby ludzi. Kolejnym wyzwaniem jest ograniczona komunikacja językowa. Niektórzy z imigrantów znają bardzo biernie język angielski, ale trzeba im wytłumaczyć, że nie mogą wszędzie wchodzić, np. na mostek kapitański czy do siłowni statku - dodaje.
Załoga wydziela na statku monitorowane pomieszczenia, w obrębie których uchodźcy mogą się poruszać, tak, aby zapewnić im bezpieczeństwo i dzięki temu umożliwić załodze wykonywanie swoich codziennych obowiązków.
Woźniak podkreślił, że wyzwaniem jest też stan higieniczny uratowanych.
- Te osoby bardzo często przez wiele dni wędrują w bardzo trudnych warunkach, żeby dotrzeć do wybrzeży Libii. Uratowana przez nas grupa uchodźców z Somalii pół roku wędrowała przez Afrykę zanim wypłynęła z Libii. W trakcie tej wędrówki urodziło się dwoje dzieci - wyjaśnił. Dodał, że dla załogi wyzwaniem jest także uporządkowanie statku po przekazaniu uratowanych osób. Załoga musi przeprowadzić odkażanie pomieszczeń, wymienić pościel, koce, obicia mebli w kajutach.
Woźniak wskazał, że konflikty religijne, etniczne i narodowościowe, które mają miejsce w Afryce i na Bliskim Wschodzie "niestety nawet w sytuacji zagrożenia życia na morzu nie ulegają osłabieniu".
- Ostatnio mieliśmy taką sytuację, że nasz statek uratował uchodźców z Nigerii, chrześcijan. Natomiast druga grupa uchodźców, którą przekazali nam włoscy marynarze, pochodziła z Somalii, byli to muzułmanie. Musieliśmy tak zorganizować ich podróż, żeby obie grupy nie kontaktowały się ze sobą - podkreślił.
Przyznał, że akcje ratunkowe mają "ciemniejszą stronę", czyli koszty, jakie ponoszą przedsiębiorcy morscy. - W naszym przypadku to jest ok. 50 tys. euro za akcję. Jednak koszt ten jest uzależniony od długości prowadzonej akcji ratunkowej i transportu uchodźców do miejsca przeznaczenia - powiedział Woźniak.
Zapewnił, że polscy marynarze są "zdeterminowani nieść pomoc w takich sytuacjach".
- Zobowiązuje nas do tego zarówno nasze człowieczeństwo, solidarność i determinacja ludzi morza w niesieniu pomocy, ale także prawo morskie. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że sytuacja masowego napływu uchodźców do Europy drogą morską - w roku 2014 około 270 tys. - jest całkowicie inna niż żelazne reguły od wieków obowiązujące na morzu, gdy pomoc statkowi i załodze niesie drugi statek - dodał.
Jak tłumaczy, po uratowaniu załogi innego statku można nie zmieniać trasy i przekazać uratowanych w każdym porcie. - W tym wypadku jest inaczej. Ci ludzie nie mogą wrócić do Libii, bo często przekroczyli nielegalnie granice libijskie i mogą mieć z tego powodu kłopoty. Zwykle deklarują się też jako uchodźcy. W takiej sytuacji trzeba ich zabrać do Europy. A to w naszym przypadku oznacza zmianę trasy - podkreślił.
Dodał, że wielu z uratowanych jest tak skrajnie zdesperowanych, iż "oświadczają dowództwu statku, że w przypadku próby powrotu do Libii wyskoczą za burtę".
Woźniak przyznał, że obecna sytuacja na Morzu Śródziemnym jest zupełnie nowa dla armatorów pływających w tamtym rejonie. - My, ludzie morza, doskonale rozumiemy powinność niesienia pomocy na morzu, jednak dla większości społeczeństw europejskich jest to nowa sytuacja, zwłaszcza ze względu na jej masową skalę i wymiar niezbędnej do udzielania pomocy. Chcielibyśmy jednak unaocznić ten problem, że coraz częściej te akcje ratunkowe, ich liczba i częstotliwość zaczynają być obciążeniem finansowym dla armatorów i nie powinni być oni zostawieni z tym sami - podkreślił Woźniak.
Jak wyjaśnił, w przekonaniu dowództw statków handlowych i ich załóg, a także przedsiębiorstw żeglugi handlowej optymalnym rozwiązaniem jest zdecydowane zwiększenie liczby i aktywności okrętów wojennych państw europejskich, które całkowicie przejęłyby te zadania, które mają zdecydowanie większe możliwości zarówno pod względem technicznym, organizacyjnym i ludzkim i nie są narażone na takie ryzyka, jak w przypadków statków handlowych.
Skomentuj artykuł