Polskie statki już trzy razy ratowały uchodźców

Polskie statki już trzy razy ratowały uchodźców
(fot. shutterstock.com)
Krzysztof Markowski / slo

Ratowanie uchodźców na morzu stanowi ogromne wyzwanie dla całej załogi statku; koszt takiej akcji to ok. 50 tys. euro - mówi PAP prezes Polskich Linii Oceanicznych Roman Woźniak. Zapewnia, że polscy marynarze są zdeterminowani nieść pomoc w takich sytuacjach.

Jak powiedział PAP Woźniak, obecnie w rejonie Morza Śródziemnego regularnie dwa razy w tygodniu pomiędzy Włochami, Libią i Tunezją pływają dwa statki należące do PLO. Polskie statki już trzy razy ratowały uchodźców. W zeszłym roku w lipcu statek "Chodzież" uratował 96 osób. Z kolei w tym roku w ciągu ostatnich dwóch miesięcy statek "Żerań" dwa razy ratował uchodźców. Raz było to 91 osób, a drugi raz 94 osoby.

- Przy czym w tym ostatnim przypadku obok uratowanych 94 uchodźców marynarka wojenna Włoch przekazała nam kolejne 103 osoby uratowane przez jej marynarzy. W trakcie tej ostatniej akcji ratunkowej znaleźliśmy także 5 ciał, które polecono nam zabrać - powiedział Woźniak

DEON.PL POLECA

Podkreślił, że transport uchodźców na statku stanowi ogromne wyzwanie dla całej załogi. - Kapitanowi, jak i całej załodze, dochodzą dodatkowe obowiązki, ponieważ oprócz normalnej pracy na statku związanej m.in. z nawigacją, napędem i mechanizmami statku, utrzymaniem jego stanu technicznego oraz nadzorem nad stanem ładunku w trakcie podróży morskiej dochodzą obowiązki związane z opieką nad uratowanymi ludźmi - powiedział Woźniak.

Wyjaśnił, że załoga liczy średnio 18 osób, a sam statek jako handlowy jest przystosowany do przewozu niewielkiej liczby pasażerów - zgodnie z konwencją statek handlowy może przewozić maksymalnie do 12 osób. - Statek ma pewne możliwości mieszkalne - dodatkowe kabiny, messy, pomieszczenia służące do odpoczynku i rekreacji załogi, jednak wobec tak dużej liczby uchodźców są one daleko niewystarczające - podkreślił.

Jak mówił, załoga stara się oferować kobietom i dzieciom kabiny mieszkalne, natomiast większość osób musi spędzić podróż na otwartym pokładzie. - Na szczęście obecnie pogoda i ograniczony czas ich transportu do portów włoskich na to pozwalają i mogą oni przebywać bez uszczerbku na zdrowiu na pokładzie otwartym. Nie są tak bardzo narażeni na wyziębienie w nocy, bo temperatura wynosi ok. 17 czy 18 stopni, a w dzień dochodzi do ok. 25 - 30 stopni. A podróż maksymalnie trwa dwa dni - wyjaśnił Woźniak.

Jednak oprócz organizacji i zapewnienia noclegów, a także koniecznych warunków sanitarnych, kapitan i załoga muszą zapewnić uratowanym także posiłki, koce, pościel, a także udzielić ewentualnej pomocy lekarskiej.

- To jest np. olbrzymie wyzwanie dla kucharza, który musi ugotować posiłki dla takiej liczby ludzi. Kolejnym wyzwaniem jest ograniczona komunikacja językowa. Niektórzy z imigrantów znają bardzo biernie język angielski, ale trzeba im wytłumaczyć, że nie mogą wszędzie wchodzić, np. na mostek kapitański czy do siłowni statku - dodaje.

Załoga wydziela na statku monitorowane pomieszczenia, w obrębie których uchodźcy mogą się poruszać, tak, aby zapewnić im bezpieczeństwo i dzięki temu umożliwić załodze wykonywanie swoich codziennych obowiązków.

Woźniak podkreślił, że wyzwaniem jest też stan higieniczny uratowanych.

- Te osoby bardzo często przez wiele dni wędrują w bardzo trudnych warunkach, żeby dotrzeć do wybrzeży Libii. Uratowana przez nas grupa uchodźców z Somalii pół roku wędrowała przez Afrykę zanim wypłynęła z Libii. W trakcie tej wędrówki urodziło się dwoje dzieci - wyjaśnił. Dodał, że dla załogi wyzwaniem jest także uporządkowanie statku po przekazaniu uratowanych osób. Załoga musi przeprowadzić odkażanie pomieszczeń, wymienić pościel, koce, obicia mebli w kajutach.

Woźniak wskazał, że konflikty religijne, etniczne i narodowościowe, które mają miejsce w Afryce i na Bliskim Wschodzie "niestety nawet w sytuacji zagrożenia życia na morzu nie ulegają osłabieniu".

- Ostatnio mieliśmy taką sytuację, że nasz statek uratował uchodźców z Nigerii, chrześcijan. Natomiast druga grupa uchodźców, którą przekazali nam włoscy marynarze, pochodziła z Somalii, byli to muzułmanie. Musieliśmy tak zorganizować ich podróż, żeby obie grupy nie kontaktowały się ze sobą - podkreślił.

Przyznał, że akcje ratunkowe mają "ciemniejszą stronę", czyli koszty, jakie ponoszą przedsiębiorcy morscy. - W naszym przypadku to jest ok. 50 tys. euro za akcję. Jednak koszt ten jest uzależniony od długości prowadzonej akcji ratunkowej i transportu uchodźców do miejsca przeznaczenia - powiedział Woźniak.

Zapewnił, że polscy marynarze są "zdeterminowani nieść pomoc w takich sytuacjach".

- Zobowiązuje nas do tego zarówno nasze człowieczeństwo, solidarność i determinacja ludzi morza w niesieniu pomocy, ale także prawo morskie. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że sytuacja masowego napływu uchodźców do Europy drogą morską - w roku 2014 około 270 tys. - jest całkowicie inna niż żelazne reguły od wieków obowiązujące na morzu, gdy pomoc statkowi i załodze niesie drugi statek - dodał.

Jak tłumaczy, po uratowaniu załogi innego statku można nie zmieniać trasy i przekazać uratowanych w każdym porcie. - W tym wypadku jest inaczej. Ci ludzie nie mogą wrócić do Libii, bo często przekroczyli nielegalnie granice libijskie i mogą mieć z tego powodu kłopoty. Zwykle deklarują się też jako uchodźcy. W takiej sytuacji trzeba ich zabrać do Europy. A to w naszym przypadku oznacza zmianę trasy - podkreślił.

Dodał, że wielu z uratowanych jest tak skrajnie zdesperowanych, iż "oświadczają dowództwu statku, że w przypadku próby powrotu do Libii wyskoczą za burtę".

Woźniak przyznał, że obecna sytuacja na Morzu Śródziemnym jest zupełnie nowa dla armatorów pływających w tamtym rejonie. - My, ludzie morza, doskonale rozumiemy powinność niesienia pomocy na morzu, jednak dla większości społeczeństw europejskich jest to nowa sytuacja, zwłaszcza ze względu na jej masową skalę i wymiar niezbędnej do udzielania pomocy. Chcielibyśmy jednak unaocznić ten problem, że coraz częściej te akcje ratunkowe, ich liczba i częstotliwość zaczynają być obciążeniem finansowym dla armatorów i nie powinni być oni zostawieni z tym sami - podkreślił Woźniak.

Jak wyjaśnił, w przekonaniu dowództw statków handlowych i ich załóg, a także przedsiębiorstw żeglugi handlowej optymalnym rozwiązaniem jest zdecydowane zwiększenie liczby i aktywności okrętów wojennych państw europejskich, które całkowicie przejęłyby te zadania, które mają zdecydowanie większe możliwości zarówno pod względem technicznym, organizacyjnym i ludzkim i nie są narażone na takie ryzyka, jak w przypadków statków handlowych.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Polskie statki już trzy razy ratowały uchodźców
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.