Czy ona to już Ona? [WYWIAD]
Czy mężczyźni mają jakąś wspólną metodę wyboru żony? Szukają tej jedynej, która jest dla nich przeznaczona, czy raczej z puli kilku kandydatek wybierają tę najbardziej zbliżoną do ideału?
I jak podejmować decyzję, nie mając pewności, że to już ta najlepsza kandydatka? Na te pytania opowiada Bogdan Kosztyła, psycholog specjalizujący się w pomocy małżeństwom, w rozmowie z Malwiną Kocot.
Malwina Kocot, "Szum z Nieba": Dziewczyny czasami mówią: "Pan Bóg mi pokazał, że to jest ten facet". Mężczyźni też tak myślą?
Bogdan Kosztyła: Pewnie są też tacy, ale czy to ma sens? Gdybyś zapragnęła zostać siostrą służebniczką, to Pan Bóg przysłałby ci zaproszenie podpisane: "Twój Bóg"? Nie, on wcześniej stworzyłby ci zbiór możliwości, ale decyzja i tak będzie twoja. Dlatego w sprawie wyboru żony warto na modlitwie zadać sobie pytanie: "Czy to nie jest moja iluzja, że kogoś idealizuję? Panie Boże, zapraszam Cię do mojej decyzji i dalej chcę iść razem z Tobą".
A co z pomyłkami? Wybrałeś konkretną dziewczynę, wydawało ci się, że Pan Bóg ci ją pokazał - a ona nie chce?
To jest dobry przykład i warto się nad tym zastanowić. Skoro mówię: "Pan Bóg mi ją pokazał", to znaczy, że nie ja zadecydowałem, więc nie biorę odpowiedzialności za swój wybór. W sytuacji niepowodzenia mogę teraz Pana Boga obciążać odpowiedzialnością. Tak funkcjonujemy: sukces ma wielu ojców, a porażka jest sierotą.
Podobnie jeśli zdecydowałem się na małżeństwo z tą osobą, to teraz maksymalnie się w nie angażuję. Ale jeżeli "Pan Bóg mi ją pokazał" - to jestem tylko wykonawcą czyjejś woli, więc mam luz. A przecież wzloty i upadki zdarzają się zarówno w życiu zakonnym, jak i w małżeństwie. Pan Bóg mnie do czegoś zaprasza, jest we mnie pewna uważność na wewnętrzne poruszenia, więc badam, jakie emocje mi towarzyszą, kiedy myślę o życiu z tym człowiekiem (albo o życiu samotnym). Ale to jest moja decyzja. Pan Bóg bardzo nas szanuje, więc nie wysyła nam mailem skryptów do zrealizowania.
Kobiety czasem idealizują swojego kandydata na męża, wyobrażając go sobie jak księcia z bajki. A jakie błędy popełniają mężczyźni?
Terapeuci najczęściej wskazują taki schemat: mężczyźni szukają drugiej matki. Matka jest opiekunem - troszczy się, rozwiązuje część twoich problemów. Gdy żony w tę rolę wchodzą (a czasem są w nią wpychane), wtedy mężczyźni mają wolną rękę, by być niesfornymi dzieciakami. A potem panie, opowiadając sobie o swoich mężach, wzdychają: "Kiedy on dorośnie, kiedy on wreszcie zmądrzeje?". Ale oboje akceptują tę sytuację.
Mówimy, że współczesny mężczyzna ma problem z podjęciem decyzji, czyli z wzięciem za coś odpowiedzialności. A to oznacza wyrzeczenie się różnych iluzji, które ma w głowie. Życie małżeńskie, bycie z drugim człowiekiem oznacza także kryzysy, trudności, konieczność rozwiązywania konfliktów, rozczarowania: że ona czegoś nie może, że ja nie potrafię, że nie chcę czegoś. Ale z tego tworzy się prawdziwa rzeczywistość.
Określenie "książę z bajki" powala! Przecież to ktoś bez skazy, wyjątkowy, a skąd mogę wiedzieć, jak on się zachowuje na co dzień? Czy dotrzymuje słowa? Czy chrapie, czy zmywa po sobie? Czy jest lojalny, jak angażuje się w życie domu? W pracy mogę być sprawnym menagerem, szefem, fajnym towarzyszem rozmów. Ale jest też druga część mojego życia - w domu spotykamy się przy stole, przy obieraniu ziemniaków, kładąc się do łóżka, zajmując się dziećmi. I tutaj te wszystkie możliwości, jakie każde z nas w sobie nosi, jakoś się ujawnią, więc rodzi się pytanie: czy ja tak naprawdę tego chcę?
Jest jeszcze trzeci problem mężczyzny: presja osiągnięcia sukcesu. Ty gwarantujesz mi sukces, jeśli zawsze będziesz atrakcyjna, tolerancyjna, wspierająca itp. - bo ja muszę odnieść sukces. Współcześnie jesteśmy skazani na presję sukcesu: zawodowego (po siedmiu latach dwie średnie krajowe i trzy stanowiska wyżej), towarzyskiego (krąg znajomych się poszerza), społecznego (moja pozycja rośnie). Ale pozostaje pytanie: co jest sukcesem w małżeństwie? Czy to, że lepiej nam się żyje? Niekoniecznie, jeśli przez to jesteśmy dalej od siebie. Sukces małżeński jest wtedy, gdy jesteśmy bardziej zżyci emocjonalnie i z większą satysfakcją wracamy do domu.
A czym się różni czas "chodzenia ze sobą" od czasu narzeczeństwa?
Współcześnie to się trochę pozacierało, ale warto mieć świadomość różnic w tych etapach relacji. "Chodzenie" jest mniej zobowiązujące, to takie przyglądanie się sobie nawzajem, bez jasnej deklaracji. Spędzamy ze sobą czas, spotykamy się, ale jeszcze brakuje poczucia wyłączności.
Współcześnie para chodzi ze sobą, chłopak się oświadcza, ustalają ślub. Kiedyś następował po tym okres przygotowań i wspólnych ustaleń, można było oczekiwać, że to prowadzi w sposób jednoznaczny do małżeństwa. Jeżeli ktoś zrezygnował, to ponosił za to odpowiedzialność, a także pewne straty emocjonalne i ekonomiczne.
Natomiast teraz żyjemy w przestrzeni wielokulturowej, gdzie ślub jest często tylko elementem pewnego zwyczaju - nie wnosi nic nowego do relacji, bo narzeczeni żyją ze sobą już przed ślubem, dzielą kuchnię, wydatki i sypialnię. A zdarzają się nawet pary, które są już rodzicami. To taka współczesna próba rozwiązania napięcia: "Czy nam się uda? Bo gdyby coś nie zagrało, to nie byłoby formalnych przeszkód, aby się rozstać". Ale badania wskazują na pewien fakt: im dłużej narzeczeni żyją ze sobą przed ślubem, tym krócej trwa ich małżeństwo.
Co należy brać pod uwagę, dokonując wyboru żony?
Przede wszystkim warto wiedzieć, że nie muszę uzyskać 78% trafień na mojej dyskretnej liście: dobra kucharka, ładnie się ubiera, brunetka, zarabia tyle i tyle, w wolnym czasie robi to, co ja. Wychodzi powyżej 80%? To mówię OK i ona przechodzi do następnego etapu. Taki sposób myślenia nie determinuje sukcesu w małżeństwie!
Chcąc żyć razem, dobrze coś o sobie wiedzieć, np. znać swoje temperamenty, bo one są w miarę trwałe. Mamy poznać swój sposób reagowania w stresie, napięciu, konflikcie, bezsilności. Czy jesteś choleryczką, czy raczej się wycofujesz i zamykasz. Potrafię ci w tym towarzyszyć, czy nie? Radzimy sobie w sytuacji konfliktu, pomagamy, wspieramy, czy obrażamy się?
Trzecia rzecz, bardzo ważna: czy podobnie myślimy o zasadach w życiu, czy mamy ten sam system wartości i norm - ponieważ małżeństwo potrzebuje spójności.
Po czwarte: dobór i atrakcyjność seksualna absolutnie nie jest kryterium kluczowym, to nie jest element stanowiący o trwałości małżeństwa. Ludzie często myślą: jak zamieszkamy razem, seks nam się będzie układał, to wtedy możemy myśleć o przyszłości. A kryterium doboru jest zupełnie inne: jak rozwiązujemy trudne sytuacje, co wnosimy jako osobowość do tego związku, a dopiero na tym budujemy inne wymiary naszego życia…
To biblijne zdanie: "Opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem (Mt 19,5) - jest bardzo konkretnym zaproszeniem, by zostawić swój dom i dawny, bezpieczny i przewidywalny świat. Budowanie relacji mężczyzny z kobietą oznacza ryzyko porzucenia tego, co już jest, i rozpoczęcie budowy czegoś nowego, innego.
A co byś powiedział mężczyźnie, który od lat szuka żony i nie znajduje? Spotyka różne dziewczyny, chodzi z nimi, ale nie może się na żadną zdecydować.
Powiedziałbym, że w naszym życiu nie ma żadnej gwarancji, rękojmi i zabezpieczenia. Natomiast Pan Bóg działa przez serce męża i żony, więc jest takim samym partnerem w tym małżeństwie jak oni. Życie w związku sakramentalnym to prawdziwy trójkąt małżeński z Bogiem!
W życiu to ty podejmujesz decyzje: czy zrealizujesz czyjś plan, czy swój, czy weźmiesz za niego odpowiedzialność? Podejmuj więc decyzje. Jeśli chodzicie ze sobą osiem lat, to czego ci brakuje, że nie możesz podjąć decyzji? Czego szukasz? Może żyjesz lękiem, że ci się nie powiedzie? To sobie to nazwij. A co można zrobić z tym lękiem? Chodzi przecież o twoje życie. Czy czujesz jakąś presję, powinność? Co Pan Bóg może ci jeszcze pokazać? Warto się temu wszystkiemu przyjrzeć…
Skomentuj artykuł