Dla Boga nie jestem problemem do rozwiązania

fot. Jeremy Perkins / Unsplash

Bóg powinien być pierwszą Osobą, przed którą otworzymy się, pokazując cały nasz brud. Nie musimy się obawiać, że odkrywając przed Nim nasze rany, zamiast zostać opatrzeni zostaniemy dobici. Dla Niego nie jestem problemem do rozwiązania. Nie jestem przypadkiem jednym z wielu. Jestem skomplikowany. Jestem plątaniną talentów i wad, wzniosłych pragnień i przyziemnych zachcianek. Zasługuję na zachwyt, a gdy cierpię - na przytulenie. A przytuli mnie Ten, kto się mną nie brzydzi, kto się mnie nie wstydzi, dla kogo moje błędy nie są powodem do tego, by mnie odtrącić - Ten, kto mnie kocha.

W ubiegłą niedzielę słuchaliśmy z ust Jezusa przypowieści o faryzeuszu i celniku modlących się w świątyni, która przestrzegała nas przed pychą, przypominając jednocześnie o wielkim znaczeniu pokory w życiu chrześcijanina. Dzisiaj natomiast Kościół w swojej liturgii przywołuje historię celnika Zacheusza. Dzięki tej postaci widzimy, jak bardzo może zmienić się życie człowieka, który na swojej drodze spotkał Jezusa. Zacheusz, doświadczający w ten sposób przemieniającej Bożej łaski, wykrzykuje w uniesieniu: "Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie" (Łk 19,8).

Można powiedzieć, że wszystko zaczęło się od zwykłej ludzkiej ciekawości: "Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę (…)" (Łk 19,3-4). Zacheusz wdrapuje się na drzewo, próbując przynajmniej z daleka przyjrzeć się Jezusowi z Nazaretu i towarzyszącemu mu tłumowi. Z pewnością wiele słyszał o zdziałanych przez Niego cudach. Takie wieści roznoszą się przecież błyskawicznie, nawet bez pomocy nowoczesnych środków przekazu. Zacheuszowi udało się to, czego tak bardzo pragnął - na własne oczy zobaczyć Jezusa. Prawdziwym jego szczęściem było jednak to, że także i Nauczyciel dostrzegł go w gałęziach sykomory. Ich spojrzenia się spotkały, bo wzrok Jezusa jest wzrokiem szukającym ludzi spragnionych Boga. I co więcej - Mistrz z Nazaretu zwrócił się bezpośrednio do celnika słowami, których ten z pewnością się nie spodziewał: "Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu" (Łk 19,5). Zacheuszowi zależało na zaspokojeniu ciekawości, Jezus wykorzystał to pragnienie, by spotkać się z grzesznikiem.

DEON.PL POLECA

Podobnie jest i w naszym życiu. Pan Bóg niejednokrotnie wykorzystuje naszą religijną ciekawość (chcemy zobaczyć jakiś cud, doświadczyć czegoś spektakularnego, przeżyć duchowe uniesienie lub zwyczajnie dowiedzieć się czegoś więcej o swojej wierze), by spotkać się z nami i pokazać, że w wierze najważniejsze jest naśladowanie Jego miłości. Jest to miłość, która nie ma względu na osoby: "Do grzesznika poszedł w gościnę" (Łk 19,7). Jest to miłość, która udoskonala, uwypukla i wzmacnia w człowieku "wszelkie pragnienie dobra oraz czyn płynący z wiary" (2 Tes 1,11). Jest to miłość niezwykle mądra, o czym mówi dzisiejsze pierwsze czytanie: "Nad wszystkim masz litość, bo wszystko w Twej mocy, i oczy zamykasz na grzechy ludzi, by się nawrócili" (Mdr 11,23). Jezus nie zaprzecza, że Zacheusz jest grzesznikiem, który skrzywdził innych ludzi: "Dlatego nieznacznie karzesz upadających i strofujesz, przypominając, w czym grzeszą, by wyzbywszy się złości, w Ciebie, Panie, uwierzyli" (Mdr 12,2). Jednak dzięki pełnemu miłosierdzia spotkaniu wydobywa z niego to, co najlepsze, sprawiając, że jego serce się nawraca: "Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło" (Łk 19,10).

Pan Bóg niejednokrotnie wykorzystuje naszą religijną ciekawość (chcemy zobaczyć jakiś cud, doświadczyć czegoś spektakularnego, przeżyć duchowe uniesienie lub zwyczajnie dowiedzieć się czegoś więcej o swojej wierze), by spotkać się z nami i pokazać, że w wierze najważniejsze jest naśladowanie Jego miłości.

Ewangelista Łukasz podaje nam kilka informacji o Zacheuszu: "Jezus wszedł do Jerycha i przechodził przez miasto. A był tam pewien człowiek, imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty" (Łk 19,1-2). Spotkałem się z pewną interpretacją tej postaci, która mówi, że Zacheusz wcale nie był nieuczciwym celnikiem, lecz miał zszarganą reputację, bo wrzucono go do jednego worka z innymi kolegami po fachu. No bo przecież był bardzo bogaty! A powszechnie wiadomo, że pierwszy milion trzeba ukraść! Gdy więc Jezus postanowił odwiedzić Zacheusza w jego domu i zasiąść z nim przy jednym stole, "wszyscy widząc to szemrali: «Do grzesznika poszedł w gościnę»" (Łk 19,7). Chrystus przywraca mu dobre imię - ocala to, co zginęło w oczach ludzi. Człowiek zniesławiony i odtrącony zostaje zauważony przez Boga, który wydobywa na wierzch całe jego wewnętrzne piękno i zdolność do czynienia wielkiego dobra, pokazując innym prawdę - otwiera przed innymi książkę, która została oceniona po okładce i uznana za niewartą czytania: "Pan podtrzymuje wszystkich, którzy upadają, i podnosi wszystkich zgnębionych" (Ps 145,14).

Którakolwiek interpretacja postaci Zacheusza jest bliższa prawdy, to istotne jest jednak to, że ta ewangeliczna opowieść niesie ze sobą dla nas przynajmniej dwa ważne przesłania. Pierwsze z nich dotyczy relacji z innymi ludźmi, w których tak wiele jest osądów i uprzedzeń. Niestety, sami tego na własnej skórze doświadczamy, a pewnie i niekiedy sami takie postawy przyjmujemy. Tymczasem można spojrzeć na stosunki z bliźnimi w ten sposób, że Bóg daje mi drugiego człowieka jako tekst, który mam przeczytać i zinterpretować. Żeby zrobić to dobrze, muszę znaleźć odpowiedni klucz. Tylko interpretacja oparta na kluczu miłości pozwala zrozumieć, co Autor miał na myśli, tworząc ten tekst. Zastosowanie innego klucza oddala mnie od prawdy, spychając mnie na ścieżkę bezlitosnego oceniania i osądzania. Czytajmy więc innych we właściwy sposób, bo "Pan jest dobry dla wszystkich, a Jego miłosierdzie nad wszystkim, co stworzył" (Ps 145,9).

Drugie przesłanie dotyczy odbudowywania poczucia własnej wartości podkopanego popełnionymi grzechami. Grzech zamyka człowieka w sobie samym. Ma to związek ze wstydem, ale też z bardzo słuszną obawą, że będzie on powodem odtrącenia czy wytykania palcami. Warto być ostrożnym w otwieraniu się przed innymi - nie chodzi o nieufność, ale jest to wyraz troski o samego siebie, żeby nie narażać się na zranienie. Zanim więc wypowiesz na głos swoje życie, upewnij się, że ktoś cię słucha. Zanim otworzysz swoje serce, zastanów się, czy ten, kto ma je zobaczyć, sam w ogóle ma serce. Zanim spojrzysz komuś głęboko w oczy i pozwolisz mu odczytać to, co kryjesz w głębi siebie, zdobądź pewność, że nie będzie oceniał, pouczał i podsuwał prostych rozwiązań.Dlatego to Bóg powinien być pierwszą Osobą, przed którą otworzymy się, pokazując cały nasz brud. Nie musimy się obawiać, że odkrywając przed Nim nasze rany, zamiast zostać opatrzeni zostaniemy dobici. Dla Niego nie jestem problemem do rozwiązania. Nie jestem przypadkiem jednym z wielu. Jestem skomplikowany. Jestem plątaniną talentów i wad, wzniosłych pragnień i przyziemnych zachcianek. Zasługuję na zachwyt, a gdy cierpię - na przytulenie. A przytuli mnie Ten, kto się mną nie brzydzi, kto się mnie nie wstydzi, dla kogo moje błędy nie są powodem do tego, by mnie odtrącić - Ten, kto mnie kocha. Bo Miłość jest jedyną właściwą odpowiedzią na otwarte serce, zapłakane oczy i trudne do wypowiedzenia słowa. Czy już Ją odnalazłem? W kim przyszła do mnie? A może wciąż jeszcze na Nią czekam?

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Dla Boga nie jestem problemem do rozwiązania
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.