Dominik Dubiel SJ: W celibacie chodzi o jakość relacji, a nie o to, co poniżej pasa
Mając 19 lat podjąłem decyzję o życiu w celibacie i wstąpieniu do seminarium, dwa lata później do zakonu. Czyli świadomie przyjęty celibat to moja codzienność od 15 lat. Po latach mądrego towarzyszenia, rozmów z przyjaciółmi i różnymi ludźmi, warsztatów w tematach integracji afektywno-seksualnej, lektur i osobistych przemyśleń sprowadzam temat celibatu do jakości moich relacji - pisze na Facebooku Dominik Dubiel.
Miałem chyba dużo szczęścia, bo na wszystkich etapach towarzyszyli mi bardzo mądrzy ludzie, którzy uczyli jak przeżywać tę ważną część życia jakoś w miarę zdrowo i szczęśliwie. Ani to jakieś najnowsze odkrycia psychologiczne, ani tym bardziej tajemna wiedza duchowych guru. Po tych latach mądrego towarzyszenia, rozmów z przyjaciółmi i różnymi ludźmi, warsztatów w tematach integracji afektywno-seksualnej, lektur i osobistych przemyśleń, na potrzeby jakiejś autorefleksji i rachunku sumienia, sprowadzam ten temat do jakości moich relacji.
Relacje z ludźmi. Najważniejszą potrzebą jest po prostu bliskość
Od jakiegoś czasu mam mocne przekonanie, że najważniejszą potrzebą jest po prostu bliskość. Ludzie, z którymi czuję się bezpiecznie, przed którymi nie muszę nikogo udawać, mogę być słaby, mówić o tym co jest dla mnie ważne, jakie mam marzenia, czego się boję, z czym mi jest trudno i z czym sobie nie radzę. Ludzie, od których mogę usłyszeć ciepłe, podnoszące słowa, ale też upomnienie i reprymendę, których nie odrzucę i nie zbagatelizuję, bo wiem, że mnie dobrze znają i kochają, więc naprawdę mówią to z troski. Dużo tego dostaję od współbraci, ale bynajmniej nie tylko.
Wiadomo, że delikatną sprawą są przyjaźnie z kobietami (z racji na moją heteroseksualną orientację). Mam cudowne i mądre przyjaciółki, ale i tak wszystkie te relacje staram się wplatać w cały "ekosystem" moich znajomości, poznawać moich przyjaciół nawzajem ze sobą, żeby mieć feedback od innych, gdyby w danej relacji pojawiły się jakieś red flagi, których sam bym nie zauważył. W końcu o wszystkim rozmawiam z moich towarzyszem duchowym i spowiednikiem.
Ludzie, z którymi się spotykam w relacjach duszpasterskich to też ważna rzecz i dająca dużo radości i satysfakcji, ale to już trochę inny gatunek.
Relacja z sobą. Spokojne nazywanie, co się we mnie dzieje
Po pierwsze, spokojne zauważanie i nazywanie tego co się we mnie dzieje. Moich potrzeb, marzeń, fantazji, lęków. Jakie są moje "emocjonalne priorytety" w rzeczach, które robię, do czego mnie ciągnie. Z czego wynika moje przywiązanie do poszczególnych osób. Ktoś mnie fascynuje swoim stylem bycia, ktoś mi się po prostu podoba, ktoś okazuje mi dużo ciepła i wsparcia, z kimś łączą mnie interesy, ktoś podbija moje ego chwaląc mnie. Czasem to trochę kosztuje, żeby przyznać się przed sobą, że moją pierwszą motywacją niekoniecznie jest to, że mam tak wspaniałe bezinteresownie kochające serce, tylko wiele innych motywów. Ale dotychczasowe doświadczenie pokazuje, że przyjęcie prawdy o tych złożonych motywacjach, raz, że pomaga uniknąć jakichś dziwnych tworów relacyjnych bazujących na wyparciu, a dwa, ostatecznie pozwala budować bardziej autentyczne i bezpieczniejsze relacje, które chyba mają w sobie więcej z prawdziwej miłości, niż te oparte o udawanie przed sobą i innymi jakiegoś duchowego supermana.
Druga sprawa to zwyczajna troska o siebie, w tym o własne ciało. Jeśli szkodzę sobie, bo się przepracowuję, nie dosypiam, jem chaotycznie, brakuje mi zwyczajnej, nie-erotycznej bliskości z ludźmi etc. - czuję niepokój i napięcie w całym ciele. Kiedy się o siebie troszczę na różnych poziomach, ciało odpowiada z dużą wdzięcznością i łagodnością.
Trzecie kwestia to po prostu możliwie twórcze i satysfakcjonujące przeżywanie własnego życia. Robienie rzeczy, które mi dają satysfakcję, z których mogę być dumny. Seksualność to nie jest tylko kwestia oprzyrządowania poniżej pasa, tylko całe moje życie, które przeżywam też jako mężczyzna, po prostu jako ja.
Relacja z Bogiem. Chcę kochać jak On, bez pretensji do posiadania kogoś na wyłączność
Celibat to decyzja, że chcę - przynajmniej próbować - kochać jak Bóg. Czyli całym sercem, hojnie, szczerze, z większą ilością różnych relacji, ale bez pretensji do posiadania kogokolwiek na wyłączność. Dawać ludziom wolność i samemu szukać wolności. Zgodzić się, że takim podejściem można sobie poranić serce, w którym zostaje wyrwa po kochanych osobach, którym pozwala się odejść. Żyć z sercem tak otwartym, jak tylko jestem w stanie.
Z jednej strony brzmi ciężkawo, a z drugiej daje to poczucie jakiejś niesamowitej bliskości Boga, która zawsze wnosi dużo światła. Może na tym polega to słynne "słodkie jarzmo" i "lekkie brzemię", o którym mówił Pan Jezus? To bliskość Boga ani lepsza, ani gorsza od tej przeżywanej w małżeństwie czy w byciu singlem. Po prostu jakoś najbardziej moja, adekwatna do mojego życia.
W końcu modlitwa. Nie jako sposób na zagłuszanie tego, co się dzieje we mnie. Wręcz przeciwnie. Modlitwa jako przestrzeń, w której najpełniej mogę być sobą, bo jestem w obecności Kogoś, kto zna mnie lepiej, niż ktokolwiek na świecie ze mną samym na czele, i kto z tym wszystkim widocznie bardzo mnie kocha, skoro pojawiłem się i ciągle istnieję na tym świecie. To przestrzeń ukojenia, wolności i miłości, większej, niż jestem to w stanie sobie uświadomić.
Oczywiście, raz to wszystko wychodzi mi lepiej, raz gorzej, czasem jest lżej czasem ciężej, ale na koniec dnia, jak ktoś pyta, czy jestem szczęśliwy, to z czystym sumieniem mówię, że tak, jak najbardziej. Jeszcze jak.
---
Wpis pierwotnie opublikowany na Facebooku Dominika Dubiela SJ. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.


Skomentuj artykuł