Stosując te zasady do naszego życia, musimy na nowo nauczyć się, że nie wszystko możemy wykonać sami, musimy ponownie uwierzyć, że Pan rzeczywiście jest obecny i działa w naszym świecie.
Każde kolejne pokolenie ludzkości jest nowe. Z jednej strony czerpiemy z przeszłości, z drugiej jednak w najbardziej fundamentalnych sprawach musimy stale zaczynać od początku. Nie jest rzeczą oczywistą, że następne pokolenie również będzie tworzyło Kościół. Musi on zostać na nowo rozbudzony w duszach, musi się w nich budować od nowa. Dlatego pytanie, w jaki sposób to się dzieje, jest w najwyższym stopniu naglące, zwłaszcza że najnowsze statystyki pokazują, do jakiego stopnia Kościołowi grozi wykrwawienie, jak realne jest niebezpieczeństwo, że nie będzie on już przestrzenią spotkania różnych pokoleń i wspólnego uczenia się tego co najważniejsze.
Jak zatem rodzi się Kościół - kiedyś i dzisiaj?
1) Po pierwsze, uczniowie udają się do "sali na górze" -jak pisze św. Łukasz - czyli gromadzą się tam, gdzie Pan świętował Ostatnią Wieczerzę.
Można by się spodziewać czegoś innego - oczekiwać, że zapytają: "Co mamy robić?" Pan odszedł, nie pozostawił po sobie nic konkretnego poza obietnicą, że przyjdzie Duch Święty, a oni będą Jego świadkami. Mogliby na przykład powiedzieć: "Przecież nie widać, żeby cokolwiek się wydarzyło". Albo mogliby postanowić: zbierzmy się razem i przedyskutujmy to, w jaki sposób można utworzyć Kościół. A potem go ustanówmy.
Nic takiego się nie dzieje. Idą do Wieczernika, w którym Pan podarował im samego siebie, gromadzą się tam, aby stanowić jedno i aby prosić o Boży dar - o Ducha Świętego. Wiążą się z tym dwie sprawy. Po pierwsze, najwyraźniej są przekonani, że nie mogą po prostu sami powiedzieć: "Utwórzmy Kościół, bo trzeba w końcu ruszyć z miejsca". Są przekonani, że nie da się arbitralnie utworzyć trwałej, fundamentalnej wspólnoty ani ustanowić jej na mocy własnej decyzji, ale musi się ona rozwijać w sposób organiczny, gdyż jest to żywa rzeczywistość, wykraczająca poza naszą własną sprawczość. Po drugie, uznając granicę swojego działania, wierzą, że słowa Pana były prawdziwe, że ześle On im swojego Ducha i utworzy żywą wspólnotę.
Stosując te zasady do naszego życia, musimy na nowo nauczyć się, że nie wszystko możemy wykonać sami, musimy ponownie uwierzyć, że Pan rzeczywiście jest obecny i działa w naszym świecie. U początku Kościoła stoi zawsze akt wiary. Jeśli nam jej zabraknie, jeśli nie ma w nas odwagi wiary w Jezusa i Jego żywą moc w świecie, wtedy wszystko inne okazuje się niewystarczające. Może wówczas powstać tylko nasz Kościół, będący naszym własnym dziełem, i każdy będzie mógł słusznie wytknąć jakiś feler w tym, co wymyślił ktoś inny. Ważne, żeby Kościół nie był nasz, tylko Chrystusowy. Tylko Jego Kościół, którego nie stworzyliśmy my sami, który pochodzi od Niego i który przerasta nasze pomysły, może przetrwać. Potrzeba nam pokory i wiary, aby się na Niego otworzyć.
2) Po drugie, ci, którzy zgromadzili się w Wieczerniku, modlą się.
W tym miejscu znowu wychodzą na jaw dwie sprawy. Aby powstał Kościół, konieczne jest zgromadzenie, i to zgromadzenie wokół Pana eucharystycznego. Dlatego tak istotna jest niedziela, kiedy zbieramy się w jednym pomieszczeniu, w którym Pan świętuje wraz z nami. Może to wymagać poświęcenia - gdy jest piękna pogoda, gdy wolałoby się wybrać na wycieczkę lub zająć się swoimi sprawami. Łatwo można sobie powiedzieć: gdy jest tak pięknie, większą pobożność odczuwam na łonie natury niż w kościele, gdzie jest duszno i tłoczno. Ale w rzeczywistości są to wymówki. Wspólnota wiary, która podtrzymuje nas wszystkich, powstaje tylko wówczas, gdy jesteśmy gotowi - nie bójmy się tych słów - ponieść tę ofiarę, aby się spotkać, aby pozwolić Panu, by gromadził nas w jedno. Bez tego niedzielnego rytuału nie da się założyć Kościoła. To jest gleba, na której wyrasta Kościół. I zawsze powstaje on na nowo, gdy do tego spotkania i zebrania w jedno, do tego zgromadzenia wszystkich pokoleń wokół Pana przywiązujemy na tyle dużą wagę, że poświęcamy swój czas i wkładamy swój wysiłek, aby w nim uczestniczyć.
3) Uczniowie, gromadząc się, nie dyskutują na temat ustroju Kościoła. Dyskusja jest co prawda ważna, ale ma swoje granice.
Nie może stworzyć wspólnoty. Dyskusja może pomóc w lepszej jej organizacji, ale ta musi wpierw zaistnieć. I dlatego u początku Kościoła nie stoi debata nad jego ustrojem, ale zgromadzenie wokół Pana w jednomyślnej modlitwie. Modlitwa zaś ma wieloraką postać. Modlitwą jest wspólne mówienie do Boga, ale również słuchanie Jego słowa, kiedy pozwalamy, by Bóg mówił do nas i by Jego słowo przenikało nas i przemieniało. Modlitwą jest także trwanie w ciszy, milczenie, kiedy pozwalamy słowu Boga działać w nas. Modlitwą jest wreszcie uwielbienie w odpowiedzi na słowo, śpiew i oddawanie Bogu chwały, które dzisiaj możemy przeżywać w tak piękny i uroczysty sposób dzięki naszemu chórowi kościelnemu i orkiestrze. Wszystko to jest modlitwą. Na każdy z tych sposobów przyzywamy obecności Bożej.
Każda z tych form zbliża nas nawzajem do siebie. Wspólne milczenie, wspólne słuchanie, wspólne wołanie do Boga i wspólne wielbienie Go wytwarza wewnętrzną jedność, bycie ze sobą w tym, co istotne, nieosiągalne przez żadne rozmowy. Modlitwa jest niezastąpiona. Można by to podsumować w ten sposób: uczniowie gromadzili się, aby świętować wraz z Panem Jego obecność i przyzywać Jego miłosierdzia. I dopiero wtedy mogła powstać wspólnota rozciągająca się również na dni powszednie. Dlatego bardzo słusznie Kościół traktuje niedzielę nie jako ostatni, ale jako pierwszy dzień tygodnia. Nie jest to czas wolny, który przysługuje nam po pracy, ale wspólne świętowanie, które stanowi podstawę wszystkich innych działań. Dopiero z tego wspólnego zgromadzenia wokół Pana, które jest źródłem i centrum, fundamentem i filarem wspólnoty, mogą wypłynąć także działania dnia powszedniego, nasze własne czyny.
4) Na koniec czwarta uwaga: święty Łukasz podaje, że liczba uczniów wynosiła około stu dwudziestu, ale wśród nich wyróżnia dwie grupy.
Widocznie są one kluczowe dla struktury, ładu i możliwości zaistnienia tej wspólnoty. Chodzi po pierwsze o dwunastu apostołów, których wymienia po imieniu, a po drugie o Maryję, Matkę Pana, oraz ziemskich krewnych Jezusa. Są tam więc przedstawiciele nowej rodziny - dwanaście to liczba Ludu Bożego - przedstawiciele tej nowej, wielkiej rodziny, którą Pan chce sobie utworzyć z całej ludzkości, a zarazem są tam krewni, będący ucieleśnieniem Jego ziemskich, ludzkich korzeni. Obie te grupy stanowią jedność, która jest konieczna, aby istniał Kościół. Z jednej strony trzeba zachowywać wspólnotę z apostołami i ich następcami, wielką wspólnotę apostolską i katolicką. Wspólnota kościelna, która zamknęłaby się w sobie i powiedziałaby: "U nas jest tak wspaniale, rozumiemy się tak dobrze, a te inne rzeczy, które przychodzą z Rzymu czy skądinąd, tylko nam w tym przeszkadzają" - zapadłaby się w końcu sama w sobie i utraciła wszelką witalność. Potrzebne nam jest uczestnictwo w wielkiej wspólnocie Jezusa Chrystusa, której filarami są apostołowie i ich następcy. Z drugiej strony potrzebne jest zakorzenienie w tym, co ziemskie, potrzebny jest również pierwiastek kobiecy.
Obejmuje on wymiar maryjny, wymiar kobiecych posług; chodzi tu także o to, że ta wielka wspólnota wyraża się w sposób dostosowany do danego miejsca i konkretnych osób. Wielki Kościół, obejmujący wszystkie miejsca i wszystkie czasy, musi się wiązać z tym, co konkretne i bliskie. Tylko wtedy, gdy oba te wymiary wzajemnie się przenikają, rozwija się Kościół w pełnym tego słowa znaczeniu.
Chcemy więc prosić Pana, by także w naszych czasach na nowo w ten sposób budził Kościół; abyśmy mieli odwagę wiary; abyśmy nie budowali naszego Kościoła, tylko przyjęli w darze Jego Kościół; abyśmy odważyli się ofiarować Panu Eucharystycznemu naszą pokorę, cierpliwość i czas zgromadzenia; abyśmy w modlitwie i uwielbieniu odnaleźli wspólnotę, podtrzymującą nas również w naszej codzienności i aby w ten sposób to, co dalekie, połączyło się z tym, co bliskie, a niebo złączyło się z ziemią.
Tekst pochodzi z książki "Głód Boga. Kazania z Pentling"
Skomentuj artykuł