" Dopóki czekamy z kochaniem kogoś, aż będzie taki, jakiego go sobie wymarzyliśmy lub wymyśliliśmy, jeśli naszym punktem wyjścia w naprawianiu małżeństwa będzie oczekiwanie zmiany z tej drugiej strony, to nic nie drgnie" - pisze dominikanin o. Adam Szustak.
To, co jest w stanie wyrwać rzeczy niewyrywalne i zasadzić rzeczy niezasadzalne, to postawa, w której wobec drugiego człowieka stajesz się sługą tego, co w nim słabe, trudne, bolące i cierpiące. Ta służba to oczywiście nie radość z tego, że ktoś ma w sobie zło, ale bycie pomocą w zwalczaniu tego wszystkiego - to towarzyszenie w wychodzeniu ze słabości i grzechów. Tylko wtedy, gdy staniemy się sługami innych ludzi, oni będą w stanie wyjść z własnych bagien i trudności. I dotyczy to każdej relacji, nie tylko małżeńskiej, ale także więzi rodziców z dziećmi, relacji przyjaciół czy rodzeństwa. Jeżeli jakaś relacja ma w ogóle zacząć istnieć na serio (a szczególnie małżeńska), to musi pojawić się w niej wspólne noszenie słabości.
Miłość nie polega na kochaniu w drugiej osobie tego, co jest w niej cudowne, wspaniałe, fantastyczne, zachwycające czy fascynujące. Taki stan to pewnego rodzaju faza, która jest składnikiem miłości, ale nie jest jej istotą, a tym bardziej nią samą. W każdej relacji może pojawić się zachwyt drugą osobą, ale to nie znaczy, że jest to od razu miłość. Zakochanie może każdemu z nas wydarzyć się w życiu pięćdziesiąt tysięcy razy. Droga żono, może się tak zdarzyć, że twój mąż zafascynuje się inną kobietą. I kiedy teraz myślisz sobie: "Ale jak to? Niech go ręka Boska broni, a szczególnie moja ręka niech go broni" to chcę ci powiedzieć, że wszystkich nas stworzył Pan Bóg, co oznacza, że każdy z nas jest fascynujący. Gdybyśmy choć chwilę dłużej pobyli z dowolnym człowiekiem, poznając go bliżej, to po jakimś czasie znajdziemy w nim niezwykle pociągające i fascynujące rzeczy, bo tak nas ukształtował Bóg, że z natury jesteśmy piękni i godni zachwytu. Drogi mężu, bardzo możliwe, że twoja żona, żyjąc z tobą w małżeństwie, zakocha się w innym mężczyźnie. Czy to znaczy, że cię nie kocha? Nie! (Oczywiście jeśli to zakochanie nie pójdzie dalej). Samo jednak to, że jakiś mężczyzna stanie się dla niej fascynujący, atrakcyjny i pociągający, to normalna rzecz. Tylko uwaga: to nie jest miłość!
Miłość nie polega na kochaniu w drugiej osobie tego, co jest w niej cudowne, wspaniałe, fantastyczne, zachwycające czy fascynujące.
Czasem, jako że sporo rozmawiam z różnymi ludźmi, zdarza się, że przychodzi do mnie jakiś mężczyzna i mówi: "Ojcze, zakochałem się w koleżance z pracy. Mam żonę, dzieci, ale jestem totalnie zafascynowany tą kobietą". Na to odpowiadam tak: "Jeśli ta fascynacja nie poszła gdzieś dalej, w inne rejony relacji i zaczęła być budowaniem więzi damsko-męskiej, to wszystko jest w porządku. Samo to, że ktoś cię pociąga lub zachwyca, nie jest złe". "Ale, ojcze, przecież będąc nią zafascynowany, nie kocham już mojej żony!". "Nieprawda. Zakochanie to nie jest miłość, bo miłość zaczyna się wtedy, gdy dobrze poznasz tę koleżankę z pracy, zobaczysz wszystkie jej wady i słabości, dostrzeżesz, że potrafi być okropna (bo wszyscy tacy być potrafimy), a mimo to zdecydujesz się służyć jej w tych trudnościach. Jeśli tak się wydarzy, to rzeczywiście masz problem. Choć przyznam szczerze, nie rozumiem, po co tego szukałeś, skoro masz to w domu". Miłość to kochanie słabości i służba drugiemu we wspólnej drodze wychodzenia z nich.
Prawdziwa miłość zaczyna się w nas wtedy, gdy zajmujemy się w drugim człowieku nie tym, co nas w nim fascynuje, ale tym, co jest w nim słabe, beznadziejne, cierpiące i złe. W związku z tym, że to właśnie jest istotą miłości, przypuszczam, że siedemdziesiąt procent małżeństw żyjących na świecie w ogóle jeszcze nie zaczęło się kochać. Bo kiedy słyszę: "Ojcze, nasza miłość się skończyła. Już nas nic w sobie nawzajem nie fascynuje. On mi zupełnie spowszedniał, ona przestała być taka cudowna i pociągająca. I oczywiście nie chodzi tylko o fizyczność, ale w ogóle o całokształt, więc chyba nasza miłość to przeszłość", moja odpowiedź jest zawsze ta sama: "Nie, miłość między wami nie mogła się skończyć, bo jeszcze nigdy się nie zaczęła. To, że kiedyś byliście dla siebie całym światem, wszystko was do siebie przyciągało, to było zakochanie, które właśnie zniknęło. Teraz czas na coś więcej". Nikt z nas nie pójdzie dalej w relacji, jeśli nie uwierzymy i nie spróbujemy przełożyć na nasze życie tego, że miłość zaczyna się wtedy, kiedy zajmujemy się tym, co niełatwe i niefascynujące w drugim człowieku - kiedy to zaczynamy kochać.
Miłość to kochanie słabości i służba drugiemu we wspólnej drodze wychodzenia z nich.
Właśnie to chciał powiedzieć Pan Jezus w swoich przypowieściach o drzewie i ziarnku gorczycy. Pierwszą rzeczą, która stwarza przestrzeń, by relacja mogła się zbudować, a co za tym idzie, by rzeczy niewyrywalne mogły się wyrwać i rzeczy niezasadzalne mogły się zasadzić, jest taka miłość. Jak słusznie jednak mówi klasyk, do tego w małżeństwie trzeba dwojga - służenie sobie w słabościach nie zadziała, gdy tylko jedna strona będzie to robić. Dopóki obydwoje w małżeństwie nie przyjmą na serio, że w ich wspólnym byciu chodzi o to, by jedno zajęło się słabościami drugiego, to między nimi nigdy nie stworzy się relacja, o której mówi Pan Jezus. Bez tej decyzji nic nie da się zrobić ani zmienić. Od samego mówienia: "Nie rób tak" lub "Zmień się" nic się nie wydarzy. Dopóki czekamy z kochaniem kogoś, aż będzie taki, jakiego go sobie wymarzyliśmy lub wymyśliliśmy, jeśli naszym punktem wyjścia w naprawianiu małżeństwa będzie oczekiwanie zmiany z tej drugiej strony, to nic nie drgnie. Tylko postawa sługi jest początkiem miłości i doświadczania wielkich cudów w relacji.
Fragment książki Adama Szustaka OP: "Rodzinne pole minowe".
Skomentuj artykuł