Atmosfera jest napięta, koronawirus szaleje, nie wszyscy członkowie rodziny czują się dobrze. Moja siostra zwierzyła się jej, że ze zdenerwowania nie spała. Na co ona bardzo spokojnie stwierdziła: „Nie ma się co denerwować na zapas, bo może będzie wszystko dobrze. A jeśli nie, to razem z tym, co się stanie, przyjdzie łaska”. Genialne!
Zamknij oczy i spróbuj sobie wyobrazić, jak wygląda troska. Jak ty okazujesz troskę, jak chciałbyś, żeby była okazywana tobie. Nie śpiesz się. Spójrz na swoje życie, przypomnij sobie te wszystkie momenty, w których ktoś się tobą dobrze opiekował, w których troska towarzyszyła ci w odczuwalny sposób. Mnie z troską kojarzą się momenty, kiedy byłam chora albo byłam w jakiejś innej trudnej sytuacji i sama nie dawałam sobie rady. Gdy wszystko układa się pomyślnie, miło jest wiedzieć, że jest ktoś, na kogo możemy liczyć, gdyby coś się zawaliło, ale troska jest nam najpotrzebniejsza w sytuacjach kryzysowych. Może się wyrażać w różny sposób, zależnie od sytuacji, w której się znaleźliśmy. Inaczej przechodzimy przez ekstremalne doświadczenia, jeśli mamy obok siebie kogoś, kto się o nas troszczy. Ludzkie zainteresowanie, pomoc i czułość są nieocenione, ale… Na tym nasze wsparcie się nie kończy. Często nawet nie zdajemy sobie sprawy, że jesteśmy otoczeni troską, choć to dzięki niej żyjemy. Są takie rzeczy, które stanowią pewnik, mimo że na pierwszy rzut oka ich nie widać. Widzisz powietrze? Nie, ale ono jest. I dzięki niemu żyjesz. Podobnie jest z troską Boga. Spróbujmy się jej przyjrzeć, otwarłszy rozdział 7 Apokalipsy.
Najlepsze!
Bóg jest osobą czynu. Nie ma mowy o stagnacji czy zrezygnowaniu, On ciągle działa. A to, co czyni, jest ukierunkowane na nas. To nie są jakieś własne robótki na boku albo prywatne hobby, które nie ma nic wspólnego z nami. Stworzenie jest oczkiem w głowie Najwyższego. On się nie męczy, nie musi odpoczywać. Nie ma tu też mowy o wypaleniu zawodowym. O nie! On takim prawom nie podlega!
Podejmujemy własne decyzje i mierzymy się z ich konsekwencjami, często bardzo bolesnymi, ponad nasze siły. Tak działa nasza wolna wola. Nie myślmy jednak, że będziemy się sami z nimi mierzyć, a Bóg będzie w tym czasie stał z założonymi rękami. Nie, to nie w Jego stylu. Może przyzwyczailiśmy się do tego, że ze wszystkim musimy sobie radzić sami, w szczególności ze swoimi błędami, ale to przyzwyczajenie jest złe. Dobrze jest umieć prosić o pomoc. To może ocalić życie
Najwyższy nie wchodzi w nasze problemy nieproszony, nie pcha się z butami do naszego życia. On stoi i puka (pamiętacie? por. Ap 3,20). Możemy go wpuścić albo i nie. Tu znów jest nasz wybór. On nie chce przyjść na gotowe, wysprzątane, pozamiatane i pięknie udekorowane. To nie ten typ gościa. On chce sprzątać z nami, bo wie, że jeśliby miał czekać, aż my wysprzątamy, to nigdy by się nie doczekał. Są rzeczy, które potrafi zrobić tylko On, my jesteśmy bezradni. On przecież jest wszechmocny! I miłosierny.
Właśnie o tym jest rozdział 7 Apokalipsy. O Bogu, który jest wszechmocny i może wyciągnąć swoich wiernych z najgorszych tarapatów. Trzeba tylko należeć do właściwego „obozu”, czyli być w przymierzu z Bogiem. Mówiąc jeszcze inaczej, trzeba Go po prostu zaprosić do swojego życia, poprzez chrzest, codzienne wybory, własną wolną wolę. Wtedy możemy być pewni, że bez względu na to, z czym przyjdzie nam się zmierzyć, On będzie stał po naszej stronie, użyje swojej siły, swojej wszechmocy ku naszemu dobru. I to dobru pisanemu przez duże „D”.
Różne mamy doświadczenia życiowe. One nieraz kształtują obraz Boga, jaki nosimy w głowie i sercu. Mam to szczęście, że mam wspaniałego tatę. I nietrudno mi sobie wyobrazić, jak wspaniały jest Bóg. Chociaż i tu muszę uważać, bo chociażby mój tato był najwspanialszy na świecie, to i tak nie będzie tak wspaniały jak Bóg Ojciec. Mój tato popełnia błędy, może coś przeoczyć, nie dostrzec niebezpieczeństwa, które mi zagraża, i nie umieć mu zaradzić, ale i tak wiem, że jest cudowny i najlepszy! Wielokrotnie zdarzyło mi się coś zawalić, wpakować się w nieciekawą sytuację, ale wiem, że zawsze mogę liczyć na mojego tatę. Jest ostatnią osobą u mnie w rodzinie, która by powiedziała: „A nie mówiłem? Ostrzegałem! Ja wiedziałem, że tak będzie. To mi się od początku nie podobało”. Kiedy myślę o tych wszystkich sytuacjach, ogarnia mnie radość, bo wiem, że Bóg po prostu musi być lepszy od mojego taty! Gdy kiedyś przed Nim stanę, On wcale nie będzie mi prawił kazań, pytał, jak mogłam, i nie przeczyta mi raz jeszcze przykazań ze szczególnym naciskiem na te, które złamałam. On mi powie, że naprawdę cudownie było ratować mnie z opresji, wyciągać z niebezpieczeństwa i da mi nową szatę, sandały i pierścień (por. Łk 15,11–32). Na tym polega Jego miłosierdzie.
Bóg chce nam je objawić także w apokaliptycznym obrazie, który maluje nam przed oczami św. Jan. To niewątpliwie obraz Boga, który wkracza do akcji, kiedy Jego dzieciom grozi zło. Nie znaczy to, że usuwa wszystko, co trudne, z drogi, ale pomaga przejść przez to bezpiecznie.
W ostatnim czasie przyjaciółka mojej siostry powiedziała nam kapitalną rzecz. Atmosfera jest napięta, koronawirus szaleje, nie wszyscy członkowie rodziny czują się dobrze. Moja siostra zwierzyła się jej, że ze zdenerwowania nie spała. Na co ona bardzo spokojnie stwierdziła: „Nie ma się co denerwować na zapas, bo może będzie wszystko dobrze. A jeśli nie, to razem z tym, co się stanie, przyjdzie łaska”. Genialne! Mogę się zadręczać tym, co będzie, ale teraz nie towarzyszy mi łaska potrzebna temu wyzwaniu. Łaska przychodzi, kiedy stajemy przed trudnością, a nie wtedy, kiedy z wyprzedzeniem się nią katujemy. Przyjaciółka mojej siostry miała rację. Mało tego, patrząc na jej życie i problemy, z jakimi mierzy się na co dzień, wiem, że to u niej w życiu działa!
Objawiony w Apokalipsie Bóg patrzy w przyszłość za nas. My nie musimy ze strachem myśleć o jutrze. Zanim świat powstał, Bóg już widział to jutro i zatroszczył się o nie. Przygotował łaskę specjalnie na nie. Oczywiście ciągle mamy wybór: przyjąć ją albo odrzucić.
Spójrz na wschód
To, co odczytujemy w pierwszych wersach rozdziału 7, może sprawić, że poczujemy się zagubieni. Musimy więc najpierw wyjaśnić pewną rzecz. Język biblijnego objawienia jest specyficzny i bardzo często będzie przypisywał konsekwencje naszych wyborów działaniu Boga. To pewien sposób myślenia i mówienia ludzi Biblii. To, iż przeczytamy o aniołach mających moc wyrządzić szkodę stworzeniu (por. Ap 7,2b–3), wcale nie oznacza, że Bóg nakazał zniszczyć stworzenie. To z jednej strony podkreślenie mocy owych posłańców*, a z drugiej – wskazanie na coś, co ma nastąpić. Nie przypisujmy od razu aniołom będącym na usługach Najwyższego niszczycielskich chęci. Nie przypisujmy ich też Bogu. Tu należy przełożyć akcent z postaci na wydarzenie. Ma się coś stać, ale… I tu właśnie kryje się najważniejsza rzecz. Wczytajmy się dobrze w tekst.
Aniołów jest czterech, bo taka liczba oznacza stworzenie. To, co ma się stać, ma dotknąć świat stworzony. Aniołowie stoją w narożnikach Ziemi. Trudno nam sobie to wyobrazić, ponieważ my wiemy, że Ziemia jest kulą, lecz w czasach, kiedy powstawała Apokalipsa, nie było to takie oczywiste. Aniołowie stoją jak strażnicy na murze. Z pozycji pierwszego widać drugiego i tak dalej. Mają wszystko pod kontrolą, nic im się nie wymknie. To znak, że przed tym, co ma się stać, nie ma ucieczki. Wszystkie drogi są obserwowane, nawet mrówka nie przemknie. Moc owych czterech posłańców jest wielka. Wstrzymują wiatry wiejące nad ziemią i morzem. Wiatr jest tutaj symbolem tajemniczej mocy, której starożytni nie umieli ujarzmić. Aniołowie to potrafią. Dają sobie radę z tym, co człowiekowi w głowie się nie mieści. Wielka jest ich siła! Aż strach pomyśleć, co będzie, kiedy zaczną działać… A to, co się ma stać, wcale przyjemnie nie wygląda. Chodzi o zagładę, o zniszczenie. Nie brzmi optymistycznie, prawda?
Ale oto nadchodzi inny anioł. Zatrzymajmy się chwilę przy nim. Bardzo ważny jest kierunek, z jakiego przybywa. Od wschodu słońca! Nie, tu bynajmniej nie chodzi o romantyczną scenerię różowych zórz, które zwiastują dzień, na ciemnym niebie. Kierunek działania jest bardzo, ale to bardzo symboliczny. Nam, Polakom, być może to, co przychodzi ze wschodu, nie kojarzy się dobrze ze względu na naszą historię. Ale Izraelici mają zupełnie inne skojarzenia. Wschód jest kierunkiem działania Boga. Jeśli ma nadejść pomoc od Najwyższego, to nadejdzie od wschodu. Tak jak wschodzi słońce i rozświetla ciemność, tak samo działa Bóg. Przychodzi, by pokonać ciemności zła.
Tutaj nie ulega więc wątpliwości, z czyjego rozkazu działa ten anioł. To niewątpliwie posłaniec Boga. Może jednak zrodzić się w nas pytanie, dlaczego Stwórca działa przez posłańców, a nie bezpośrednio? I znów w tym miejscu musimy się zmierzyć ze specyfiką języka biblijnego. Po pierwsze, teksty apokaliptyczne lubią sięgać po obrazy pośredników boskiego działania. Rozbudowują świat duchów niebieskich, tworząc w ten sposób dystans wobec Stwórcy. Po prostu zdaniem autorów Apokalipsy nie wypada przedstawiać Boga bezpośrednio zaangażowanego w jakieś działanie. On jest królem, a więc ma cały swój dwór, zadania do wykonania rozdysponowuje pomiędzy swoje sługi. Po drugie, kiedy przyjrzymy się tekstom biblijnym, zauważymy, że Anioł Pański bardzo często jest tożsamy z Bogiem. Po prostu Boga działającego i zaangażowanego w dzieje człowieka autorzy tekstów Pisma Świętego bardzo często nazywają posłańcem. To trochę tak, jakby chcieli podkreślić ukierunkowanie tego działania. Posłaniec zawsze jest posłany dla kogoś, w jakimś celu.
Doskonale zgadza się to z przesłaniem Apokalipsy. Anioł wstępujący od wschodu ma cel, ma misję, którą musi wypełnić. Bóg w swoim działaniu jest ukierunkowany na człowieka, na ratunek dla swoich dzieci, niezależnie od tego, w co się wpakowały wskutek swoich własnych wyborów. W pojawiającym się na wschodzie posłańcu objawia się nam twarz miłosiernego Boga przybywającego z pomocą. Tak, będzie strasznie, będzie przerażająco, bo taki los zgotowaliśmy sobie swoimi wyborami. Nie ci dalecy nam źli, niewierzący, ale my wszyscy. I ci, którzy żyją z dala od Boga, i my, którzy żyjemy blisko. My też wybieramy to, co przynosi opłakane skutki. Różnica między tymi, którzy należą „do obozu Boga”, i tymi, którzy są Mu przeciwni, jest jednak taka, że my powinniśmy wiedzieć, do kogo się zwrócić, jeśli zaplątaliśmy się w sidła złych wyborów. I możemy być pewni, że Bóg przyjdzie nam z pomocą, nie zostawi nas na pastwę tego, co sami sobie nawarzyliśmy. To jest miłosierdzie Boga! Nie wyciąga z opresji tylko sprawiedliwych (takich zresztą nie ma, każdy, nawet święty kanonizowany przez Kościół, popełniał grzechy), ale tych, którzy należą do Niego, którzy Go wpuścili do swojego życia.
*Słowo „anioł” pochodzi z języka greckiego, gdzie angelos oznacza po prostu posłańca.
Fragment książki Apokalipsa. Księga miłosierdzia (Wydawnictwo WAM)
Skomentuj artykuł