O życiu duchowym, ćwiczeniach duchownych, modlitwie, walce duchowej, owocach modlitwy z o. Józefem Augustynem, jezuitą, redaktorem naczelnym kwartalnika "Życie Duchowe", znanym rekolekcjonistą i kierownikiem duchowym rozmawia Małgorzata Szewczyk.
o. Józef Augustyn SJ: Św. Paweł mówi też, że "dążność ciała" w nas jest wroga Bogu i sama nie podporządkowuje się duchowi, a nawet nie jest do tego zdolna (por. Rz 8, 7). Po grzechu Adama dążność ciała narzuca się człowiekowi. Aby poruszyć w nas dążność duchową, trzeba przezwyciężyć dążność cielesną. W tym celu potrzebny jest duchowy wysiłek, ofiara, trud. Jak rzucony kamień nie leci do góry, ale w dół, tak samo i nasza dążność ciała spada w dół. Ks. Franciszek Blachnicki w Rekolekcjach więziennych mówi, że życie duchowe zaczyna się od tego, by - po pierwsze: "tęsknić, wołać, modlić się", po drugie - "starać się, usiłować i trudzić się", a dopiero po trzecie: "ufać, ufać i jeszcze raz ufać". Do zaufania dochodzimy przez modlitwę, wewnętrzne zmagania i trud.
To dobry znak. Jest to świadectwo, że człowiek odnalazł w sobie pragnienie Boga, tęsknotę za Nim, głód modlitwy. Wbrew głoszonym stereotypom o konsumpcyjnej postawie współczesnego człowieka, doświadcza on mimo wszystko głębokiej potrzeby Boga. Można też mówić wręcz dzisiaj o "modzie na duchowość". Wciąż aktualne są słowa Biskupa z Hippony, że niespokojne jest serce ludzkie, dopóki nie spocznie w Panu.
Człowiek może udawać, że Bóg go nie obchodzi. Ale tak bywa tylko do pewnego momentu. Sytuacje graniczne, w których stawia go życie, sprawiają, że spojrzenie na kondycję ludzką zmienia się. Bywa, że radykalnie się zmienia. Eugenia Ginzburg, która spędziła osiemnaście lat w syberyjskich łagrach i na zesłaniu, w książce Stroma ściana wspomina, że za drutami kolczastymi spotkała setki ortodoksyjnych marksistów, którzy w obozowym piekle zwracali swoje umęczone twarze ku Bogu. Ku Bogu, którego istnienie wcześniej negowali w swoich naukowych wykładach. Ale Ginzburg dodaje też, że gdy po śmierci Stalina wyrwali się z piekła, to już nie dziękowali Bogu, którego wcześniej wzywali, ale w najlepszym razie Chruszczowowi. Ginzburg, skruszona była komunistka, dodaje, że taka jest niestety nasza natura.
Sytuacje graniczne zmuszają nas do zadania sobie fundamentalnych pytań: Po co żyję? Jaki jest cel mego istnienia? Co tak naprawdę może mnie zadowolić? Osoba doświadczająca granicznych sytuacji dotyka tajemnicy życia. Człowiek pławiący się w komforcie i pysze nie jest w stanie jej poznać, zrozumieć i przyjąć. Autor Księgi Przysłów prosi Boga, aby nie dawał mu ani bogactwa, ani nędzy, by z sytości nie zaczął bluźnić Stwórcy albo z nędzy nie począł kraść i obrażać Go (por. Prz 30, 8-9). Jezus widział jednak większe zagrożenie w bogactwie i sytości niż w nędzy. Jego zdaniem bieda jest mniejszym zagrożeniem dla duszy człowieka.
Przede wszystkim modlitwa. Dodam: codzienna modlitwa. Potrzebujemy jej jak powietrza, ziemi pod nogami, wody, chleba. Przyznam się, że od pewnego czasu w każdym niemal kazaniu zachęcam innych, a przy okazji i siebie samego, do wierności codziennej modlitwie. Kiedy człowiek modli się szczerze, odkryje także inne ćwiczenia: skupienie, umartwienie, post, dawanie jałmużny, kierownictwo duchowe, rozeznawanie duchowe itd.
Emocje są częścią ludzkiej osoby. Modlitwa ich nie niszczy. Modlitwa musi uszanować, docenić emocje i włączyć je w modlitwę. Wystarczy z uwagą czytać psalmy, by się przekonać, ile w nich gwałtownych emocji.
Mam wrażenie, że psalmy częściej mówią o emocjach negatywnych: lęku, poczuciu zagrożenia, złości, gniewie, chęci zemsty, niż pozytywnych: radości, pocieszeniu, pokoju. Ale co ważne, wszystkie te emocje w psalmach są wypowiadane przed Bogiem. Człowiek przedstawia je Panu i woła o ratunek, o pomoc lub też dziękuje Mu, wyraża radość. Opowiadanie Panu Bogu o naszych emocjach oddaje Mu chwałę. Jest to bowiem wyraz naszej dziecięcej postawy. Opowiadamy Mu o naszym życiu, jak czyni do dziecko wobec matki. Św. Ignacy Loyola mówi, że Ćwiczenia duchowne służą temu, aby nasze uczucia najpierw porządkować, a po ich uporządkowaniu pełnić wolę Bożą.
Najpierw trzeba zauważyć świat naszych emocji, nauczyć się je odczytywać. Emocje to znak wewnętrznej rzeczywistości. To "kolor" naszych wewnętrznych doświadczeń, który zabarwia codzienne doznania, spotkania, wydarzenia, doświadczenia. Wszystkim zdarzeniom życiowym, przeżyciom towarzyszą emocje.
Dalej trzeba emocje w sobie nazwać, nadać im imię. Gdy opowiadamy Bogu o naszych emocjach na modlitwie, jak czyni to Psalmista, nadajemy im imiona. Łaska modlitwy pozwala nam odczytać właściwie nasze emocje. Ona ich nie niszczy, ale daje nam ich zrozumienie. Emocje zaczynają do nas mówić. Opowiadają nam o tym, co jest w nas. Dzięki emocjom poznajemy siebie. Emocje stają się szansą na głębsze, bardziej świadome i dojrzałe życie.
Ale nie wystarczy jednak wypowiedzieć naszych emocji przed Bogiem. Trzeba je także wypowiedzieć głośno przed drugim człowiekiem w klimacie zaufania, szczerości. Emocje to potężna siła. Trzeba się z nią obchodzić umiejętnie. Najbardziej negatywne i gwałtowne emocje, gdy zostają nazwane i wypowiedziane, przestają być niebezpieczne.
Modlitwa wymaga najpierw czasu. Istotą modlitwy jest spotkanie, miłosne trwanie, a ono wymaga właśnie czasu. Wchodząc w świat modlitwy, wchodzimy w tajemnicę, stąd wymaga ona także naszego duchowego zaangażowania, uwagi. Modlitwa wymaga też odpowiedniego miejsca, w którym możliwe byłoby skupienie. Jechałem niedawno autobusem kilka godzin i chciałem w tym czasie się pomodlić. Jednak przez cały czas na cały regulator grało radio. Nie mogłem się skupić, pomodlić. Brak skupienia i ciszy to jedna z przyczyn, dla której trudno nam się modlić, czujemy zniechęcenie, opór. Szkoda, że nasze kościoły są w ciągu dnia zamykane. Otwarte zapraszają do modlitwy, wręcz wołają o nią. Kiedy jesteśmy w kościele, modlitewne słowa, myśli, odczucia wyrywają się z nas i same płyną do Boga. Wiem, że otwarty kościół w ciągu dnia to kosztowne i wymagające rozwiązanie, ale mam wrażenie, że zamkniętymi kościołami sami przyczyniamy się do laicyzacji i rugowania wiary z codzienności.
Bywa też, że opór wobec modlitwy płynie z tego, że wymaga ona trudnego przejścia z hałasu i zabiegania do wyciszenia i skupienia, z życia sprawami zewnętrznymi do życia sprawami wewnętrznymi. Bywa, że gdy przezwyciężamy opór i zaczynamy modlitwę, doświadczamy słodyczy wewnętrznej, lekkości. Ale odczucia te nie trwają wiecznie. Zmieniają się. Nawet po wielu latach zaangażowanej modlitwy możemy przeżywać wewnętrzne opory, zniechęcenia. Matka Teresa mimo szczerej modlitwy całymi dziesiątkami lat przeżywała ciemności duszy, wątpliwości, opory. W jednym z listów do swego kierownika duchowego oskarżała się, jakby była niewierząca.
Modlitwa bywa często wewnętrznym zmaganiem się, walką. W takich chwilach trzeba nam pamiętać o modlitwie Jezusa w Ogrójcu. Jeżeli chcemy się modlić, musimy postanawiać, codziennie od nowa, że będziemy się modlić. Po modlitwie porannej trzeba sobie postanowić, że będę modlił się wieczorem.
Ojcowie Pustyni, ludzie wielkiej modlitwy, podkreślają, że im gorliwiej szukamy Boga, tym gwałtowniejsza bywa reakcja naszych wewnętrznych demonów, pokus. Modlitwa zawsze ujawnia to, co w nas sprzeciwia się Bogu.
Tak naprawdę nie ma ekspertów od modlitwy. Każdy z nas na modlitwie jest tylko kruchym dzieckiem. Nasza modlitwa bywa zwykle mało świadomym gaworzeniem przed Panem. Bardzo często nie wiemy, co mówimy, choć nasze słowa wyrażają nasze pragnienia, tęsknoty, lęki, obawy.
Od wypowiadania przed Bogiem słów, jakich nauczył nas Jezus, lub tych, które przekazuje nam Kościół. Zawsze istnieje niebezpieczeństwo sprowadzenia Boga w naszej modlitwie do ludzkich kategorii. Człowiek może prosić całymi latami tylko o to, co jest mu w danym momencie potrzebne: o pracę, chleb, zdrowie, zgodę w rodzinie. To ważne, ale do tego nie sprowadza się życie duchowe. Modlitwa "Ojcze nasz", psalmy, modlitwy świętych - powtarzane często mogą być szkołą modlitwy. Wychodząc od tych modlitw, tworzymy własne.
Nasza modlitwa jest zawsze tylko odpowiedzią na wołanie Pana. Św. Augustyn mówi, że nie bylibyśmy zdolni szukać Boga, gdyby On nas wcześniej nie znalazł. Szukamy Boga, bo już zostaliśmy przez Niego znalezieni. Inicjatywa należy do Niego. Bóg dobija się do ludzkiego serca, On stoi u drzwi serc i kołacze. I to jest łaska. My bardziej dajemy się Bogu znaleźć, niż Go szukamy. To właśnie jest owa uprzedzająca łaska. Stąd też najbardziej bezradna i nieudana - w naszym odczuciu - modlitwa, jest źródłem pokoju.
Ważne są szczerość, otwartość, ofiarność modlitwy. Trzeba pamiętać, że w życiu duchowym to nie my prowadzimy siebie, ale bywamy prowadzeni. Im jesteśmy starsi, tym lepiej widzimy, że nasze życie nie układa się według naszych planów. Słyszałem ostatnio powiedzenie, aforyzm przypisywany Woody’emu Allenowi: "Chcesz Pana Boga rozśmieszyć, opowiedz mu o swoich planach". Jeżeli umiemy się godzić na to, że życie nie układa się według naszych planów, możemy być szczęśliwi. Jeżeli trzymamy się uparcie swoich planów, bywamy naburmuszeni, zbuntowani, sztywni, obrażeni na Pana Boga i na cały świat.
Na pewno owocem modlitwy nie może być jedynie zadowolenie z niej. Jest to nieco dwuznaczne kryterium. Skąd możemy wiedzieć, że dobrze się modlimy? Jezus w Przypowieści o faryzeuszu i celniku demaskuje zadowolenie faryzeusza z jego modlitwy. Prawe sumienie, które kieruje się czystą intencją, podpowie nam, że owocem modlitwy jest między innymi: uspokojenie wewnętrzne, większe zaufanie sobie, ludziom, Bogu, współczucie innym, pragnienie służenia im, wrażliwość na ubogich, pokonywanie lęków. Namacalnym owocem modlitwy jest przebaczenie, pragnienie pojednania, miłość nieprzyjaciół, rezygnacja z sądzenia innych. Owocność naszej modlitwy sprawdza nasze codzienne życie. Kierownictwo duchowe może być bardzo pomocne w rozeznaniu owoców naszej modlitwy.
A co zrobić, jeśli nie widać tych owoców?
Doprawdy, trzeba nam być nieufnym wobec naszej chęci dostrzegania owoców naszej modlitwy. Często te owoce, dzięki łasce Boga, widzimy, możemy ich dotknąć, smakować. Ale bywają okresy, że nie jesteśmy w stanie ich dostrzec. Człowiekowi może się zdawać, że wszystko, co robi, nie ma sensu, że zajmuje się jedynie sobą itd. Ale to są tylko odczucia. Nie należy im zbytnio ufać. W takich chwilach trzeba mówić Jezusowi: "Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że się modlę, że moja modlitwa jest szczera i dobra i dzięki Tobie owocna".
Nasze grzechy częściej są uleganiem słabości niż otwartym buntem przeciwko Bogu. Najmniejsze skierowanie naszego serca do Niego, także w stanie grzechu, jest prośbą o Jego pomoc, o miłosierdzie. Grzech jest zawsze złem, ale łaska Boga może przemienić go w dobro. Grzech grozi każdemu człowiekowi. Kruchość ludzka sprawia, że człowiek nie może być pewny, że już nigdy nie zgrzeszy. Stąd niezwykle prawdziwa jest zachęta ks. Blachnickiego: "Nie ufać sobie".
Rozmawiałem kiedyś z mężczyzną, alkoholikiem, który nie pił już dwadzieścia lat. Pytałem go, po co przedstawia się ciągle jako alkoholik. Przecież nie pije już tyle lat. Otrzymałem piękną odpowiedź: "Proszę ojca, ja nie mogę na jedną godzinę zapomnieć, że jestem alkoholikiem". Z każdym z nas jest podobnie. Nie możemy zapomnieć na jedną godzinę, że bez Boga nic dobrego uczynić nie możemy. I to jest istota naszego ćwiczenia się w pobożności.
Skomentuj artykuł