Kiedy patrzy się na ten wiecznie milczący świat, a jednak żyjący i urządzony z pomysłem, dociera do nas, że kryje się za nim przeogromna Inteligencja, która to wszystko przemyślała i stworzyła - mówi Zbigniew Zakrzewski SJ.
Józef Augustyn SJ: Jak uczyć się na co dzień radości życia?
Jerzy Zakrzewski SJ: Dla chrześcijan odpowiedź jest jedna - to miłość do Boga i bliźniego. Tymczasem w codziennym zabieganiu często nie mamy czasu, by spotkać się z Bogiem, nie mamy też czasu pogłębiać naszych relacji z innymi ludźmi. Paradoksalnie łatwiej nawiązać dialog z Bogiem w sytuacjach granicznych, kiedy cierpimy. Wtedy bezpośrednio zwracamy się do Boga i bolesne doświadczenia w dłuższej perspektywie zbliżają nas do Niego. Ktoś po latach idzie do spowiedzi, jedna się z Bogiem, z najbliższymi. Modlitwa, udział w rekolekcjach, zawierzenie Bogu stają się dla wielu sposobem przetrwania trudnych chwil. Ludzie chorzy niejednokrotnie są najlepszymi nauczycielami kontaktu z Bogiem.
Sądzę, że wielu lgnie do ciebie, by zarazić się twoją miłością do życia, do ludzi, do Boga, wbrew wszelkim trudnościom.
Być może taka jest moja droga i myślę, że tylko na niej mogę się spełnić. Jeśli ktoś zgodził się na siebie, na przyjęcie tak trudnego daru, to ludziom łatwiej przy takim człowieku godzić się na samego siebie. Często ludzie mówią mi, że po rozmowie ze mną zupełnie inaczej patrzą na własne problemy. Niejednokrotnie widzą, że to, z czym się zmagają, jest tak naprawdę małe. Skoro ja radzę sobie z takim ogromem trudności przy całkowitej zależności od innych, nawet w najdrobniejszej sprawie... Po spotkaniu ze mną ludzie uświadamiają sobie, że mają naprawdę za co dziękować Bogu. Wychodzą ode mnie pogodzeni i pogodni, a później chętnie wracają na kolejne spotkania, by - jak mówią - naładować akumulatory. Ale ja przy nich też ładuję swoje akumulatory. Nawzajem jesteśmy sobie potrzebni.
Mówiąc o twojej miłości do życia, muszę też zapytać o towarzyszące ci zwierzęta, które widzę w twoim pokoju: koty, rybki.
Ale mamy też zwierzęta żyjące w ogrodzie, który otacza nasz dom zakonny w Falenicy: ptaki i wiewiórki. Dokarmiamy je łuskanym słonecznikiem. Dwa koty to: Łatka i Strzałka. Na "wyposażeniu" mojego pokoju - jak zauważyłeś - są również dwa akwaria. Jedno duże, na sto trzydzieści litrów, drugie małe na dwadzieścia pięć litrów. Pływają w nich różne rybki słodkowodne, wszystkie z dorzecza Amazonki, wśród nich bocje, labeo, skalary... Najbardziej zaskakująca dla mnie jest niezwykła, wieczna cisza tych wód. W akwarium to oczywiście jakiś ich niewielki, wyrywkowy fragment, ale już na jego podstawie można sobie wyobrazić Amazonkę i bogactwo żyjących w niej stworzeń.
To świat ciszy, która udziela się człowiekowi, głównie w chwilach trudnych, kiedy ogarnia go bunt, może złość albo niechęć do życia. Kiedy patrzy się na ten wiecznie milczący świat, a jednak żyjący i urządzony z pomysłem, dociera do nas, że kryje się za nim przeogromna Inteligencja, która to wszystko przemyślała i stworzyła. A to z kolei może łagodząco wpływać na nasze stany depresyjne czy lękowe. Te niby drobne elementy towarzyszące naszej codzienności, jak cisza akwarium, pomagają w życiu. Tak ja to przynajmniej odbieram.
Rozmawiając z tobą, odnoszę wrażenie, że mimo cierpienia pozostajesz człowiekiem wolnym wewnętrznie, wręcz arystokratą w świecie doświadczenia duchowego.
Nie, nigdy nie czułem się - jak powiedziałeś - arystokratą, bo uważam się za grzesznika, do którego Chrystus zechciał przyjść w taki, a nie inny sposób, ale też - jak mówiłem - dał mi siłę, bym mógł swój krzyż nieść.
Jak się mają do siebie te dwie miłości: miłość do życia i miłość do krzyża?
Jak już mówiłem, krzyż oznacza życie. Nie chciałbym być uważany za cierpiętnika, ale prawdziwe życie to krzyż, który w końcu - jak mówi Cyprian Kamil Norwid - "stał się nam bramą", bramą do nowego życia. Może moja odpowiedź nie jest zbyt precyzyjna, ale właśnie tak odbieram tę duchową rzeczywistość. Każdy ma swój krzyż. To może być jakiś problem w rodzinie, jakieś duchowe czy psychiczne cierpienie, niekoniecznie fizyczne. Jeśli do tego podchodzi się z pogodą, jest się z tym pogodzonym, to przecież to nic innego jak pewien rodzaj miłości do życia.
Takie ogołocenie w cierpieniu można potraktować jako szansę na wewnętrzne oczyszczenie. Bez akceptacji tego nie dostrzeże się, że zachodzący w nas proces ma także wymiar pozytywny, że Bóg w ten sposób nas oczyszcza. Jezus powiedział przecież, że tylko ziarno, które obumrze, wyda owoc. Dawniej wyobrażałem sobie swoją drogę w zakonie zupełnie inaczej. Dziś jednak wiem, że moje miejsce jest właśnie tu, na wózku. Nie oczekuję już takich czy innych możliwości. Niewykluczone przecież, że byłbym słabym mówcą, nie najlepszym albo nieznośnym katechetą. Zrozumiałem, że nie muszę prowadzić wielkiej aktywności, żeby być potrzebnym Jezusowi czy ludziom. Tego, czego oczekuje ode mnie Bóg, to większa ufność na co dzień i pójście za Jezusem z własnym krzyżem.
Skomentuj artykuł