- Pamięta pan, jak mówiłem o związkach niesakramentalnych? - Tak. - No to u nas chrzcimy ich dzieci. Odbijają się od drzwi parafii, bo nie mają ślubu kościelnego i przychodzą do nas. Trzeba wcielać miłosierdzie w życie.
Wywiad przeprowadzony w listopadzie 2016 r.
Michał Lewandowski: Osobiście boję się, że kiedy Rok Miłosierdzia się skończy, kiedy Brama Miłosierdzia w bazylice św. Piotra zostanie zamknięta, to niektórzy odetchną z ulgą: "chwała Bogu, skończyło się, możemy wrócić do naszych ciepłych zakrystii i duszpasterstw". I obawiam się, że przeciwieństwem miłosierdzia wcale nie jest nienawiść.
Józef Puciłowski OP: A co?
Bylejakość, obojętność, znudzenie.
Jeszcze lenistwo. To jest trochę jak z kolędą, która może być zgarnianiem pieniędzy albo czymś absolutnie fantastycznym - pójściem do ludzi, pogadaniem z nimi. Jestem głęboko przekonany, że na wielu ludziach na świecie, przyszłych księżach i zakonnikach, ten pontyfikat się bardzo silnie odciśnie.
Co zrobić, żeby tego miłosierdzia było jednak więcej?
Może pana zdziwię, ale ja bym mniej o nim mówił.
Mniej?
Tak, ale więcej robił.
Jak?
Wie pan, skąd mamy tyle chrztów w bazylice?
Jesteście w samym centrum Krakowa.
Tak, ale nie jesteśmy parafią. Pamięta pan, jak mówiłem o związkach niesakramentalnych?
Tak.
No to u nas chrzcimy ich dzieci. Odbijają się od drzwi parafii, bo nie mają ślubu kościelnego i przychodzą do nas. Trzeba wcielać miłosierdzie w życie. Tutaj jestem akurat optymistą. Poza tym wiara bez uczynków jest martwa.
Ojciec jest miłosierny?
Wobec kogo?
Ogółu i jednostek.
Chyba tak. Zaczynam od siebie, idę do lustra, patrzę - fajny. Ja muszę siebie akceptować. Co to znaczy miłosierny? Akceptować siebie, akceptować otoczenie - tu, gdzie się jest.
Z ambony łatwiej mówi się o miłosierdziu czy o sprawiedliwości Boga?
To, jak się wydaje, zależy od temperamentu. U mnie węgierska krew daje się we znaki i jestem raczej krewki w słowach. Ale jak wychodzę tam na ambonę, to proszę mi wierzyć, kieruję się miłosierdziem. Chociaż
może tak tego nie nazywam.
Przypomniały mi się słowa ks. Kaczkowskiego, który mówił, że kiedy wychodzi na ambonę, to jest lwem, a kiedy siada do konfesjonału, staje się barankiem.
To zależy, co lew ma zamiar robić. (śmiech)
Bronić prawd wiary i być kręgosłupem moralnym.
Lubię Kaczkowskiego, ale bym się z tym nie zgodził. Powiem panu tak. Kiedyś w czasie mszy świętej w kościele siedział polityk, za którym nie przepadam. Po zakończeniu mszy pytam ojca, z którym odprawialiśmy, dlaczego tak szybko ciągnie mnie do zakrystii. Kiedy powiedział mi, o którego polityka chodziło i zobaczył, jak na to nerwowo zareagowałem, odpowiedział: "właśnie dlatego". (śmiech) Co prawda pewnie nic bym nie powiedział, choć zdarzało się.
Na przykład?
Inny polityk występował kiedyś w kościele na tle Matki Boskiej. Powiedziałem, że jak się jest politykiem, to uprawia się politykę, a nie szuka się Matki Boskiej. Wracając do tej ambony, to myślę, że czynnik ludzki gra tutaj dużą rolę. Jeden jest flegmatykiem, ja jestem bardziej emocjonalny. I w tę emocjonalność trzeba włożyć życzliwość wobec innych ludzi. Jestem pewien, że w konfesjonale taki jestem, ale zdarza się, że na ambonie jestem barankiem, a w czasie spowiedzi lwem.
To jest to, o czym mówiliśmy na początku, o byciu miłosiernym przez pardon, "wyrywanie nóg z dupy"?
Ładnie pan to ujął.
Skomentuj artykuł