"W czasach spektakularnych odejść kapłanów i dorabiania pobożnych ideologii do aktów niewierności czy nieposłuszeństwa Kościołowi sięgam coraz częściej do nauczań o. Joachima Badeniego. Po pierwsze dlatego, że mam pewność, że nigdy nie zrzuci już habitu i nie dotyczy go refren: "Spieszmy się kochać księży, tak szybko odchodzą", a po drugie, zawsze zachwycała mnie jego wierność i posłuszeństwo Kościołowi" - pisze Marcin Jakimowicz w tekście "Ksiądz, który sprząta cmentarze" w najnowszym "Gościu Niedzielnym".
Jak zauważa dziennikarz, zmarły w opinii świętości o. Joachim Badeni, którego proces beatyfikacyjny rozpoczął się kilka miesięcy temu, bardzo poważnie traktował swoje powołanie kapłańskie i zakonne. Pochodził z bogatej i sławnej rodziny, dziadek o. Joachima był premierem Austro-Węgier, a wcześniej namiestnikiem Galicji. A jednak bezkompromisowo podchodził do ślubów posłuszeństwa, ubóstwa i czystości, które złożył w Zakonie Kaznodziejskim - zaznacza Jakimowicz.
Przywołuje także historię, którą usłyszał od o. Badeniego:
"Już po odkryciu powołania zakonnego spotkałem moją sympatię. Bardzo ładna dziewczyna. Brunetka. Miała kapelusz na lewym uchu i różę we włosach. Pomyślałem sobie: »Koniec, pa, pa, św. Dominiku«. Mistycznie było, krótko i skończyło się. Wtedy jeszcze nikt mi tego nie wytłumaczył, że to ogromne wrażenie, jakie na mnie wywarła piękna kobieta, nie oznacza jeszcze, że jej pożądam. Nazywała się Erna, wypiliśmy kawę i tyle było między nami. Nie wiem, co później się z nią stało, może skończyła przez komin w Auschwitz, była Żydówką. Nie wiem... Można mieć mnóstwo silnych wrażeń, ale jednocześnie zdecydować się na noc wyrzeczenia się świadomych pożądań i upodobań. To jest ta droga. Wtedy te pożądania i upodobania są jakby zaciemnione"
Jakimowicz podkreśla też niezwykle silne przywiązanie o. Badeniego do Eucharystii. To własnie określa jako "sedno życia i nauczania o. Joachima". I - szczególnie w tym kontekście - zauważa, że dominikański mistyk nie wahał się nazywać porzucenia kapłańskiego stanu zdradą. Przytacza słowa z listu, który o. Badeni napisał do swojego dziekana z nowicjatu, konwertyty na anglikanizm: "»Cieszę się, że żyjesz, dziwię, że zmieniłeś wyznanie, bo nasza wiara to jest whisky on the rock. Whisky na czystym lodzie«. Nic nie odpisał."
Według o. Badeniego eks-księży trzeba traktować z miłością, nie zapominając jednak, że dopuścili się zdrady. "Niestety, konieczna jest też pełna dezaprobata dla tego, co zrobili. Wyrażona uprzejmie, ale dezaprobata. Łatwe miłosierdzie w podejściu do byłego księdza, traktowanie go, jakby nic się nie stało, jest kanonizowaniem ludzkiej grzeszności, a czasem nawet niegodziwości" - pisze dominikanin, cytowany przez dziennikarza.
Cały tekst przeczytasz tutaj >>
* * *
Kim był o. Joachim Badeni?
Urodził się 14 października 1912 r. w Brukseli w rodzinie arystokratycznej (nosił tytuł hrabiego i pieczętował się herbem Bończa). Ukończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Nawrócił się niewiele przed wybuchem II wojny światowej, w 1938 r. pod wpływem mistycznego doświadczenia. Idąc do nocnego klubu, mijał figurkę Maryi Niepokalanej i poczuł Jej delikatny dotyk na plecach. Do klubu już nie dotarł, za to następnego dnia rano poszedł do kościoła.
W 1943 r., pod wpływem o. Ignacego Marii Bocheńskiego OP, wstąpił najpierw do seminarium duchownego a rok później przeniósł się do dominikanów. W 1947 r. przyjechał do Polski i tu został w 1950 r. wyświęcony na kapłana.
Posługiwał jako duszpasterz akademicki w Poznaniu, Wrocławiu i Krakowie, z którego to powodu interesowała się nim komunistyczna służba bezpieczeństwa. Był też przez pewien czas magistrem braci studentów. Miał charyzmat współpracy ze świeckimi, dzięki któremu m.in. stworzył i rozwijał duszpasterstwa, w tym krakowską "Beczkę" oraz opiekował się duchowo powstającą w Polsce Odnową w Duchu Świętym.
Zmarł 11 marca 2010 r. w krakowskim klasztorze Dominikanów, jest pochowany w grobowcu Dominikanów na Cmentarzu Rakowickim. Rozpoczęły się przygotowania do jego procesu beatyfikacyjnego.
Skomentuj artykuł