Wyobrażamy sobie, że pokora to uniżenie. Tymczasem uniżenie - w takim sensie, jak my to często rozumiemy - jest pychą.
Konfrontacja z najbliższymi to bardzo ważny moment w życiu każdego człowieka. Zarówno gdy chodzi o nas samych, jak i o naszych bliskich. Bóg rzeczywiście deponuje w każdym z nas niezwykłą drogę, niezwykły talent, niezwykły dar. I wydaje się, że jeśli pójdę za tym głosem, będę przeszczęśliwy. Ale nagle doświadczam, że ludzie mają mi to za złe. "Jak ty możesz tak o sobie myśleć?! Jak ty w ogóle możesz tak na siebie patrzeć? To przejaw pychy! To jest egoistyczne!"
W polskiej kulturze postawa, jaką prezentuje Józef, też nie jest mile widziana. Jest w tej naszej kulturze jakiś rys zawiści czy zazdrości. Kiedyś, na jednych rekolekcjach, mój przyjaciel Poldek Twardowski opowiadał, jak pewnego dnia obudził się z poczuciem absolutnego szczęścia. Podniósł ręce i powiedział: "Boże, twój ulubieniec już wstał!". Myśmy to uznali za przełomową modlitwę! Pamiętamy ją do dziś.
Zobaczcie, na jakim etapie my jesteśmy. Czy stać nas na taką modlitwę? Czy umiem tak na siebie spojrzeć, takim siebie zobaczyć? Wstać i powiedzieć, że jestem ulubieńcem Pana Boga i wiedzieć, że nie przesadzam? Czy raczej się tonuję, hamuję, nie pozwalam sobie na takie słowa? Dopiero by się ludzie dziwili, dopiero by mnie krytykowali… Ba, nie stać nas na takie słowa nawet wtedy, gdy nikt nie słyszy, gdy jesteśmy sam na sam z Bogiem. Sami siebie gasimy. Mówimy: "To nie dla mnie". Słyszymy o sobie różne pochlebne opinie, komplementy: że jesteś ładna, zgrabna, że jesteś inteligentny, rozsądny, dajesz poczucie bezpieczeństwa, że jesteś miły, chcę z tobą spędzać czas i to wszystko jest dla nas miłe, ale natychmiast reagujemy jakimś przekąsem: tylko ci się wydaje, wcale taki/taka nie jestem. Bardzo miło jest nam tego słuchać, a jednocześnie natychmiast gasimy w sobie te słowa, zaprzeczamy im. Niesamowicie potrzebujemy podobnych opinii i wszystko w nas woła: "Mów do mnie jeszcze", a jednocześnie jakby karcimy się za to podejście.
Dlaczego nie umiemy przyjąć siebie po prostu takimi, jakimi jesteśmy? Co jest - to jest, czego nie ma - tego nie ma. Czemu tak trudno nam zaakceptować po prostu prawdę o nas samych z całą świadomością, że możemy się jeszcze rozwinąć? Po co tak się szarpiemy? Już sami do końca nie wiemy, jacy jesteśmy. Jednego dnia postrzegamy siebie jako wspaniałych, drugiego wpadamy w rozpacz, powtarzając tezę o własnej beznadziei. Albo we własnych oczach jesteśmy świetni, albo totalnie beznadziejni. Nie ma środka. Gdy tylko poczujemy, że jesteśmy za wysoko, natychmiast znajdujemy sposób, żeby się zdołować. Kiedy jesteśmy za nisko, próbujemy rozpaczliwie się dowartościowywać.
Bóg daje nam całkiem nowy pomysł na patrzenie na nas samych. Stał się człowiekiem i nikt nie prześcignie Go w uniżeniu, a równocześnie nie ma niczego i nikogo, kto by Go przerósł. To jest niezwykłe w Jezusie: jest jednocześnie największy i najmniejszy. Można by nawet powiedzieć, że gdy spadniesz najniżej, jak tylko można, znajdziesz się na samym dnie, to On jeszcze zapuka od spodu do Ciebie. A jeżeli jesteś najwyżej, nie martw się, ponieważ On jeszcze od góry zapuka.
Przeciwieństwem pychy jest pokora. Ale my czasem mylnie ją pojmujemy. Wyobrażamy sobie, że pokora to uniżenie. Tymczasem uniżenie - w takim sensie, jak my to często rozumiemy - jest pychą, a nie pokorą. Pokora to prawda o sobie. A prawda o mnie jest taka, że nie jestem ani za wysoko, ani za nisko, tylko jestem w tym punkcie, w jakim jestem. I będę robił to, co mam robić - to jest prawdziwa pokora.
Jeżeli Bóg mnie wywyższy i uczyni mnie snopem, któremu inne snopy będą oddawać cześć, to to będzie prawda o mnie. Tak samo będzie, jeśli znajdę się najniżej i to miejsce odczytam jako moje w tym konkretnym momencie - będę wówczas na swoim miejscu. Pamiętam z mojego osobistego doświadczenia, jak ważne dla mnie było odkrywanie prawdy o samym sobie. Jak Bóg mnie uczył i wywyższenia, i uniżenia. Warto Mu zaufać, bo On najlepiej nas będzie prowadził. Będzie chciał nas nauczyć być wywyższonym i będzie chciał nas nauczyć prawdziwego uniżenia. Bo tak naprawdę nie ma jednego bez
drugiego. Zostaje wtedy tylko bylejakość.
Skomentuj artykuł