Ten demon jest naprawdę groźny. Powoduje, że zaczynamy widzieć życie przez pryzmat upiornych iluzji
Pycha to inaczej zakłamanie: człowiek zapomina o tym, że to Bóg jest źródłem wszystkiego, że Bóg jest dawcą dobrych darów, a powoli zaczyna uważać, że tylko on sam jest przyczyną swojego sukcesu, swojego szczęścia, że tylko w jego rękach leży to, w jaki sposób potoczy się jego życie.
Ewagriusz uważa, że w związku z tym ktoś taki szybko zaczyna ulegać obawom, iż jego wspaniały stan gwiazdy jest zagrożony. W ten sposób przez życie człowieka zaczyna przebiegać cały korowód iluzji, które z biegiem czasu stają się coraz bardziej upiorne.
Duch pychy zagraża nie tylko wychowawcom, którym wydaje się, że jedynie od ich strategii zależy los ich wychowanków, czy pełniącym kierownicze stanowiska.
On jest groźny dla każdego z nas: pozostawia nas samotnych na scenie tego świata i sprawia, że człowiek zapomina o Bogu w tym sensie, że wydaje mu się, że tylko w jego rękach spoczywa jego własny los. Pycha prowadzi ostatecznie do rozpaczy, do bezradności, bo wcześniej czy później do człowieka dociera, że on sam sobie ze swoimi słabościami, ze słabościami innych ludzi, nie jest w stanie dać rady.
Czasami taki ktoś zaczyna popędzać samego siebie do jeszcze większej pracy, ale im więcej pracuje, im bardziej się spowiada i wysila, tym bardziej widzi, że nie jest w stanie wielu spraw rozwiązać. Dlatego duch pychy ostatecznie doprowadza człowieka do najgorszego stanu upadku: praktycznego ateizmu; dzieje się to wtedy, kiedy człowiek żyje tylko własnym życiem i zapomina również o tym, że jest coś po tamtej stronie.
Towarzyszy temu rosnący cynizm, wyrachowane używanie swej pozycji i brak poszanowania dla młodszych, szukających u autorytetu wsparcia w trudnych początkach życia. Ta forma pychy sprawia, że człowiek staje się jaskrawym przeciwieństwem ojca lub matki - zamiast dawać życie, zachęcać do wytrwałości, zamiast wprowadzać w arkana codzienności, pyszny śmieje się z wszystkiego, gdyż nie ma dla niego żadnego autorytetu i żadnej świętości.
I tak zataczamy koło i docieramy do tekstu św. Pawła, którym otwieraliśmy te rozważania:
Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać - nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, już nie ja to czynię, ale grzech, który we mnie mieszka. A zatem stwierdzam w sobie to prawo, że gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło. Albowiem wewnętrzny człowiek [we mnie] ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym. W członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu i podbija mnie w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego w moich członkach. Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, [co wiedzie ku] tej śmierci? Dzięki niech będą Bogu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego! Tak więc umysłem służę Prawu Bożemu, ciałem zaś - prawu grzechu (Rz 7,18-25).
Skomentuj artykuł