Dziś ogłoszono zwycięzcę konkursu na hymn Światowego Dnia Młodzieży w Krakowie 2016. Poznajcie Kubę Blycharza - twórcę hymnu i niezwykłą historię powstania tego utworu.
Wywiad z twórcą oficjalnego hymnu Światowych Dni Młodzieży Kraków 2016 - Jakubem Blycharzem i muzykami, zaangażowanymi w jego powstanie: Olą Maciejewską (wokal) i Kasią Bogusz (wokal). W nagraniu hymnu uczestniczyli także: Marysia Pękała (piano), Kuba Chmura (perkusja), Bartek Krawczyk (bas) i - na gitarze - Karol Sobczyk - lider wspólnoty Głos na Pustyni.
Małgorzata Gadomska: Na kopercie, w której przesłałeś do nas hymn, nakleiłeś naklejkę z odręcznie zapisanymi siglami "Pwt 31,19"? Dlaczego akurat ten fragment?
Jakub Blycharz: Ponieważ w regulaminie było napisane, że prace muszą być opatrzone jakimś charakterystycznym znaczkiem, koperty z własną propozycją hymnu opatrzyłem symbolem "Pwt 31,19". W tym fragmencie Bóg powiedział Mojżeszowi: "Zapiszcie teraz sobie ten oto hymn". Powiedział to także do mnie, gdy z Pismem w ręku modliłem się o Słowo jako Bożą rękojmię dla własnych marzeń. Jednym z nich było właśnie napisanie hymnu Światowych Dni Młodzieży, o których było już wówczas wiadome, że odbędą się w Krakowie w 2016 roku. Gdy przeczytałem powyższe Słowa, zrozumiałem, że Pan składa mi obietnicę. Jej potwierdzeniem był kolejny fragment z Biblii, w którym Bóg, wskazawszy Mojżeszowi Besalela jako osobę mającą wykonać święte mieszkanie, zapewnił, że "wszystkich uzdolnionych artystów obdarza biegłością, aby wykonali to, co im polecił" [por. Wj 31,6b w tłumaczeniu edycji Św. Pawła]. Ufny tej zachęcie złapałem gitarę i ... miałem gotowy refren.
Czym do tej pory zajmowałeś się w życiu? Nie tak prosto napisać zarówno słowa, jak i muzykę, żeby stanowiły spójny przekaz - miałeś jakieś przygotowanie w tej materii?
Z wykształcenia, którego w tym przypadku nie należy mylić z zamiłowaniem, jestem prawnikiem. Muzykiem czy kompozytorem się nie mianuję, bo się ze mnie Marysia śmieje. A właśnie: Marysia Pękała to prawdziwy skarb i bardzo istotny wątek tej historii. Błogosławieni w dużej mierze powstali dzięki niej: przede wszystkim uwierzyła mojej opowieści, następnie była moim Aaronem podczas prób z instrumentalistami. Ponieważ od początku naszej współpracy świetnie się rozumieliśmy, Marysia tłumaczyła pozostałym członkom zespołu, o co mi chodzi, gdy np. dla osiągnięcia pożądanych efektów muzycznych kreśliłem przed nimi wizję pędzących rydwanów zamiast furmanki z sianem. Dlatego też rolę Marysi przy powstaniu hymnu trudno byłoby przecenić. Ponieważ aktualnie przebywa za granicą, ślemy jej gorący uścisk i pozdrowienie!
Co do mojego przygotowania muzycznego: jest żadne (gdyby pominąć prywatną lekturę Podstaw harmonii funkcyjnej pana Targosza). Nuty pierwszy raz zobaczyłem na oczy u krakowskich Dominikanów. Tam właśnie w trakcie próby scholii przed Triduum Paschalnym z wielkim zaangażowaniem śpiewałem Kyrie z modlitwy powszechnej, podczas gdy reszta scholii wykonywała Kyrie z części stałych Mszy. Mnie to nie przeszkadzało. Gorzej z resztą. Zdemaskowany uciekłem w popłochu, by wrócić dopiero po kilkunastu miesiącach. W tzw. międzyczasie uczyłem się nut z jakiegoś prostego edytora, w którym zapisywałem melodie chodzące mi po głowie, by następnie próbować je harmonizować. Obecnie część z nich można usłyszeć w kościołach. Pan jest dobry.
Przy pracy nad hymnem doświadczyłem, jak to jest, gdy Bóg stawia człowieka w miejscu jego powołania. Do maja tego roku nie wiedziałem, co chciałbym robić w życiu. Dzięki pracy nad Błogosławionymi odkryłem odpowiedź. By ją usłyszeć, potrzebowałem odwagi płynącej z wiary, ta zaś wyrosła na gruncie danego mi Słowa: zapisz sobie hymn. Ponieważ zaufałem i zacząłem działać, Bóg objawiał, że chodzi o muzykę. I błogosławił, a błogosławieństwom tym nie było końca. W projekt zaangażowali się wspaniali muzycy: w/w Marysia (piano), Kuba Chmura (perkusja), Bartek Krawczyk (bas) i - na gitarze - Karol Sobczyk - lider Głosu na Pustyni - wspólnoty, do której należę, a w której ośmielono mnie do tego, by Bogu opowiedzieć z nadzieją o swoich marzeniach. Zebrał się rewelacyjny kwartet smyczkowy, dopisali chórzyści - przyjaciele ze scholii posługujących przy Stolarskiej w Krakowie. Mati Kucharski do ostatnich dni przed swoim ślubem - zamiast przygotowywać wesele - siedział godzinami przy mikrofonach i rejestrował, a następnie składał nagrania. Tu dziękuję jego ówczesnej narzeczonej, a obecnie żonie - Basi za wyrozumiałość. Za ogromne oddanie i poświęcenie wysławiam pod niebiosa również moją żonę Anię, która przez cały czas nagrań zajmowała się naszym bąblem, Lilką. W tym wszystkim Bóg prawdziwie działał. Do tego zgodnie ze swymi standardami: biorąc to, co małe i nienajmądrzejsze (mam tu na myśli siebie) i mówiąc: śmiało!
Słowa, których użyłeś, są kluczowe dla tego hymnu - w wielu z nas, słuchających tej pieśni, wzbudziły duże emocje i nie chciały wyjść z pamięci.
Odnośnie słów hymnu: od początku wiedziałem, że musi to być Słowo Boże, a nie jakaś moja jaskółcza teologia. Czerpiąc ze Słowa, byłem pewny, że wówczas oddziaływanie hymnu nie zatrzyma się na estetycznym wzruszeniu, lecz uczyni z nas dobrą, żyzną glebę dla Bożych działań. Bo Słowo Jego jest żywe, skuteczne, ostrzejsze niż obosieczny miecz. Ono nas sądzi i zbawia.
Chciałbym podkreślić, że moja przygoda z tym hymnem nie jest historią mojej wierności. W oczekiwaniu na wyniki zwątpiłem w daną mi obietnicę. Wszystko wydłużało się w czasie, wieść niosła różne prognozy. Tymczasem Pan ku zawstydzeniu nas wszystkich objawił, że jest Bogiem wszechmocnym, łaskawym i wiernym. Że jest miłosiernym Tatą! Że powiedzenie "jak Kuba Bogu" jest bzdurą! Dlatego jest to Jego historia: opowieść o pięknym dziele Bożym, za które Mu chwała!
Nauka, jaką odbieram z tego wszystkiego, jest taka, by budować na obietnicach Pańskich. Pismo jest ich pełne, a rękojmią ich spełnienia jest sam Jezus. W nim wszystko dobre jest na TAK. Bądźmy ludźmi obietnicy, a będziemy ludźmi wiary. Tymczasem idę pobiegać po jeziorze … (śmiech).
Kuba powiedział, że słowa jego hymnu są jak obosieczny miecz - o czym powinny opowiadać pieśni, żeby młodzi chrześcijanie chcieli wyśpiewać je jak własne?
Aleksandra Maciejewska: Temat tekstów piosenek religijnych bardzo leży mi na sercu, ponieważ od lat śpiewam przeróżne pieśni i muszę powiedzieć, że często zasmuca mnie to, że ich teksty są zbyt banalne i opowiadają o Bogu w sposób nie do końca prawdziwy. Pisanie dobrych piosenek wcale nie jest łatwe. Wymaga zasłuchania w Ducha Świętego i w to jak On chce opowiadać o sobie samym. Od samego początku w pisaniu Kuby podobało mi się to, że nie tylko świetnie posługuje się językiem polskim, ale też dotyka prawdy. Kiedy pierwszy raz przeczytałam tekst hymnu, miałam takie właśnie wrażenie - że tekst, owszem, jest trudny, ale, że jest to trudna Prawda. Potem, w trakcie pracy nad nagraniem, jako wokalistka miałam taki etap, że skupiłam się nad stroną techniczną, dykcją, intonacją etc., a stronę merytoryki i znaczenia zostawiłam z boku. Nad piosenką pracowaliśmy w poszczególnych sekcjach (było bardzo mało czasu, więc każdy dogrywał swoje partie, nie wiedząc do końca, jak to brzmi w całości).
Ostateczny kształt piosenki miałam okazję usłyszeć dopiero na samym końcu i pamiętam, jak bardzo byłam poruszona, bo już po pierwszym przesłuchaniu dotarło do mnie o czym mówi tekst tej pieśni. Pomyślałam, że przecież to jest prawda... Przecież taka jest nasza wiara, taki jest nasz Bóg, taka jest historia zbawienia! Ona nie jest prosta, ale kończy się happy endem! I to jest wiadomość, którą chcemy nieść światu: nie jest łatwo, nie jest lekko, ale my w to wchodzimy jako młodzi ludzie i decydujemy się na to, że mówimy Bogu "tak", z naszą grzesznością, z naszym brakiem przebaczenia, z naszymi problemami z miłosierdziem, które mamy, o których tam jest mowa. Ale wpatrujemy się w Boga, który nas uczy nieustannie. Cały ten czas pracy nad hymnem, to była taka lekcja dla wszystkich! Pan Bóg uczył nas jedności, uczył zaufania, zawierzenia, wierności. Takie niby podstawowe rzeczy, których wtedy u mnie jeszcze nie było. Uczył wiary w siebie, a nie ciągłego negowania swoich możliwości, swojej wartości. I gdy potem rozmawialiśmy ze sobą, to każdy z nas przeszedł taki moment prywatnego kryzysu. Aczkolwiek, co jest, uważam, niesamowitym działaniem Bożym, to nie wpłynęło na tempo prac i na efekt finalny. To wszystko się gdzieś tak zazębiało, że gdy miałam kryzys, Kasia pisała smsa i dokładnie wiedziała, co się u mnie dzieje i z czym mam problem. Dzwonił Kuba, mówił, że już ma dość, ja z nim rozmawiałam, potem Marysia mi się wyżalała przez telefon. Jednak trzeba podkreślić, że wszyscy mieliśmy absolutną pewność, że Pan Bóg nam przez cały okres pracy nad hymnem bardzo błogosławił. Nie twierdzę, że wcześniej (przy innych projektach) nie błogosławił, bo to zawsze dzieje się w różnoraki sposób. Tutaj był deadline, po prostu musieliśmy to oddać na dany dzień i nie dało się tego odłożyć. I gdyby Pan Bóg nie działał, to byśmy tego tak po ludzku nie zrobili. A jednak On tego chciał, jak widać. I dlatego się udało.
Czy czuliście, że jedność dojrzewa między Wami w trakcie prac nad hymnem? Gdy słucham Oli, jestem pewna, że piętrzyły się przeciwności.
Katarzyna Bogusz: Przy tym hymnie pracowało wiele osób i pewnie gdyby każdy miał wypowiedzieć się o różnych parametrach tego hymnu, być może byłoby pole do szerszej dyskusji nad nim, zderzania się różnych zdań. Ale miałam wrażenie, że jedność jest tym, o co tu trzeba za wszelką cenę walczyć. Czułam wręcz atak w tę stronę, że w takich sytuacjach jest pole do popisu dla tego, któremu jedność strasznie przeszkadza. Tak jak Ola wspominała, każdy z nas przeszedł swoje "grudy" podczas tej pracy, działy się najróżniejsze rzeczy: ja na przykład zupełnie się rozchorowałam, dokładnie wtedy, gdy miałam nagrywać wokal: tony chusteczek, srebro koloidalne, woda mineralna w hektolitrach. Nie wierzyłam, że to się dzieje. W normalnych warunkach to nagranie nie powinno się było odbyć. Cel i azymut był tak silny, że uświęcił środek i poddałam się. Tak więc niesamowite były te dwie kwestie - walka o jedność, a dwa: totalne odpuszczenie siebie i swoich ambicji. Na pewno wiedziałam, że nie będę w stanie zrobić tego nawet w 50 % tak dobrze, jak potencjalnie bym mogła czy chciała. To był duży cios. Każdy z nas się z tym zmagał. Chłodne pomieszczenie - smyczkom marzły palce, skrzypaczka nagle musiała wracać do bursy nim zamkną furtę... Gdyby wgłębić się w historię tego hymnu, spokojnie możnaby napisać książkę.
A wracając do ciężaru tekstu, rzeczywiście zgodzę się z Olą, że w pierwszym momencie również miałam wrażenie jego "ciężaru". Ale potem przechodzi się do prac odkrywkowych, on wchodzi w serce i nim się modlisz. Ten hymn mówi jak jest. Boże miłosierdzie to nie są pastele, ale historia zbawienia przez Krzyż. Miejscami odnoszę wrażenie, że w tych słowach odbija się też trudna historia naszego kraju. Poza tym, niemal każdy przecież naznaczony jest przez trudne doświadczenia. Na pewno tak było ze mną - ten hymn to zapis kształtowania się mojej relacji z Bogiem. W tym, gdzie ja się daję doświadczyć Bogu - On zwycięża i miłosierdzie może się rozlać. To są strasznie aktualne rzeczy, w mojej historii z Bogiem, bo kwestia nawrócenia nie oznacza jeszcze wygładzenia wszelkich ścieżek. To nieustanna droga. Ale widzę to bardzo wyraźnie, że we wchodzeniu w relację z Bogiem w zaufaniu, nic mi nie jest straszne.
Czy gdy pisałeś hymn miałeś przed sobą ten cały tłum, który potem w Krakowie będzie go śpiewał?
JB: Wizja tych wszystkich młodych chrześcijan towarzyszy mi od czternastu lat, tj. od Światowych Dni Młodzieży w Rzymie, które - niestety - śledziłem w telewizji. Wtedy zacząłem marzyć o napisaniu hymnu. Wiesz, mam wrażenie, że moje muzyczne obdarowanie polega na tym, że dane jest mi pisać pieśni, które kruszą serca. Poważnie, taki otrzymuję feedback. Dlatego nie mam aspiracji, by kształtować muzyczne gusta odbiorców, a czasem wręcz sobie myślę, że chcę im "schlebiać", byleby tylko pozyskać ich dla Pana.
Czy któreś z Was dotarło kiedyś na Światowe Dni Młodych?
KB: Byłam w Rzymie w 2000 roku i w Kolonii z Benedyktem XVI. W Rzymie miałam 15 lat. Nie chciałam tam jechać, pojechałam z przypadkowymi ludźmi i spotkałam tam na pewno Pana Boga. Nastąpił mocny zwrot w mojej historii. Pamiętam, że usłyszałam tam niesamowite słowa. Jan Paweł II zadał nam wtedy zadanie: życia na poważnie swoim życiem i zaufania Chrystusowi, który niczego nie zabiera, a daje wszystko. Choć jestem raczej duchowym "sucharem", to wpadłam w spazmy płaczu. Wracałam do rzeczywistości konkretnie naznaczonej słabościami i miałam poczucie, że to jest nowa droga, która się pisze i jest drogą przebaczenia i miłosierdzia. Jestem pewna, że tam był początek mojej przemiany.
Gdzie jest Wasze miejsce w Kościele?
KB: Jestem we wspólnocie Uwielbienia i Ewangelizacji "Janki". To też szczególna historia, w którą wpisuje się Boże poczucie humoru, kto zna mnie trochę dłużej wie dokładnie o czym mówię. Od 10 lat uwielbiam Pana Boga w zespole Deus Meus. Mamy ten przywilej z przyjaciółmi ze Szczecina, z którego pochodzę. Pan Bóg przez muzykę mnie do Siebie od początku przyciągnął i muzyką naznaczona jest moja droga z Nim, więc naturalnie schole, zespoły to moje miejsce i zadanie w Kościele - wcześniej w Szczecinie, teraz w Krakowie.
Ostatnim Twoim doświadczeniem na styku świata młodych ludzi i wiary jest ewangelizacja w szkołach. Spodziewałaś się takiego rozwoju wypadków?
KB: To doświadczenie jest też związane z moją wspólnotą. To konieczność bycia autentycznym świadkiem. Ciągłego aktualizowania, robienia update’u, swojej wiary poprzez ewangelizację młodych. Z młodymi nie ma miejsca na ściemę - oni ją od razu wyczują - ja z kolei czuję w sobie to posłanie. Studiowałam kiedyś teologię, ale wszelkimi sposobami (skutecznie) zapierałam się przed byciem katechetą w szkole, a teraz cieszę się z możliwości opowiadania o mojej przygodzie z Bogiem poza ramą lekcji. Bóg wykorzystał nawet moje życiowe potknięcia w sposób niezywkle kreatywny.
AM: Ja z kolei jestem góralką, żoną swego męża Adama, teraz spodziewamy się synka Daniela. Od czasu studiów związana jestem ze środowiskiem dominikańskim w Krakowie. W Duszpasterstwie Akademickim "Beczka" poznałam Pana Boga i nawróciłam się. Choć pochodzę z wierzącej rodziny, to żywego Boga spotkałam właśnie tam. Od tamtego czasu On bardzo mnie prowadzi. W ostatnim roku bycia w "Beczce" wspólnie z przyjaciółmi założyliśmy zespół wielbieniowy, który funkcjonuje do dziś pod nazwą "Nebo", udało nam się nagrać płytę "Chwała i Cześć". Od ośmiu lat jestem w nieustannej posłudze śpiewem w Kościele, ta droga jest kręta i zawiła, ale moim marzeniem zawsze było to, by się móc temu poświęcić całkowicie. Na pewne pytania już dostałam odpowiedzi. Talent, który dostałam od Boga, chcę Mu w pełni oddać, niczego nie oczekując w zamian. Ta postawa wymaga oczyszczenia. Wiadomo, że artystom pojawiają się różne niepokorne myśli, trzeba ćwiczyć się w pokorze, ale wiem, że chcę śpiewać pieśni uwielbienia 24 h na dobę. Pan Bóg dał mi już swoje Słowo i obietnicę odnośnie mojej posługi w Kościele, a ja wciąż walczę ze sobą i ze swoją niewiernością temu Słowu, a przecież Boże obietnice są nieodwołalne. Sytuacja z hymnem pokazuje, że na moją niewierność Bóg odpowiada wiernością. Mogę zaświadczyć, że gdy się wejdzie na drogę wierności i przestanie kontestować Boga - przychodzi czas łaski. Aktualnie jestem członkiem wspólnoty Uwielbienia i Ewangelizacji "Janki", gram i śpiewam na spotkaniach modlitewnych oraz podczas dzieł ewangelizacyjnych naszej wspólnoty. Dla mnie jest to czas żniw po latach posuchy. Jest to dla mnie dowód na to, że Pan Bóg wszystko widzi, nic nie odbywa się bez Jego czułej troski i opieki. Jego odpowiedzi są natychmiastowe. To czas, który buduje moją wiarę. Wiem też, że Pan przygotował nam o wiele większe rzeczy.
Na koniec chciałam zapytać, jak każdy z Was rozumie Boże Miłosierdzie?
JB: Tego pytania mogłem się spodziewać, co nie zmienia faktu, że nie jest ono dla mnie łatwe. Mam wrażenie, że miłosierdzie to walka na śmierć i życie. Bo cali jesteśmy w grzechach, choć wcale się nam to nie uśmiecha. Bo Bożą ofertą przeciwko grzechowi nie jest bezgrzeszność, tylko Jezus. I to bywa bardzo trudne do przetrawienia. No i miłosierdzie, ponieważ trzeba je wciąż wybierać, jest zaproszeniem do stałej relacji z Bogiem. Do tego przecież wyswobodził nas Chrystus, więc śmigajmy.
KB: Miłosierdzie. Bardzo szeroki wachlarz wrażeń, myśli. Myślę o takich pojęciach jak niesamowita czułość Pana Boga, że Bóg jest mi bliski, Bóg jest przy mnie. Jest w tym też coś bardzo poważnego, coś takiego jak Wielki Piątek. Miłosierdzie to droga. To Boża cierpliwość, która na mnie czeka i Jego sprawiedliwość, która każe mi się przywołać do porządku. Mogłabym tu wymieniać jeszcze wiele Bożych przymiotów, które mi definiują Miłosierdzie.
AM: Pewnego dnia uderzyło mnie to, że jesteśmy mieszkańcami Krakowa, a nie do końca uświadamiamy sobie to, że Pan Jezus tajemnice Bożego Miłosierdzia św. Faustynie właśnie tu. Nie uświadamiałam sobie tej bliskości, nawet mieszkając naprzeciwko Łagiewnik. Mój znajomy, który pochodzi z Meksyku powiedział mi kiedyś, że mieszkamy w świętym miejscu, w którym Bóg objawił Swoje miłosierdzie. Wtedy zaczęła się we mnie budzić świadomość tego, jak wielkim przywilejem jest dla nas życie w Krakowie. To jest ogromna łaska dla nas, dla mieszkańców Krakowa - mieszkamy w świętym miejscu, i świetnie, że Pan nam to objawił.
Materiał został przygotowany przez krakow2016.com
Skomentuj artykuł