Świętość Joasi Skwarczyńskiej objawiała się również tym, że gdy cała klasa poszła na wagary, ona również się nie wyłamała, bo "nie zostałaby jak lizus". Gdy nikt nie widział, modliła się za osoby doświadczające trudności w wierze. Zginęła w jednej z najtragiczniejszych katastrof w ruchu wodnym. Dziś trwa jej proces beatyfikacyjny.
Joasia miała dylemat: pojechać na wymarzony obóz w Góry Świętokrzyskie, gdzie dosłownie wyrywało się jej serce? Czy pomóc w organizacji wakacyjnego wyjazdu 15 Łódzkiej Drużyny Harcerskiej, w której pełniła funkcję przybocznej i za którą czuła się odpowiedzialna? "Córeczko, trzeba postąpić tak, jak każe obowiązek" - podpowiedziała mama, którą nastolatka poprosiła o radę. Joasia zaangażowała się więc całą sobą w organizację wyjazdu do Gardny Wielkiej. Okazało się, że od tej decyzji zależało więcej niż tylko plany wakacyjne.
Joasia na tym wyjeździe znalazła śmierć…
Tragedia na jeziorze
W niedzielę 18 lipca 1948 roku na jezioro Gardno wypłynęły dwie łódki. Łącznie mogły zabrać maksymalnie dwadzieścia osób, pasażerów było jednak ponad czterdziestu. Wśród nich - trzydzieści siedem harcerek z Łodzi. Po przepłynięciu około kilometra, dziewczynki zauważyły wodę, gromadzącą się pod ich nogami. W pewnym momencie zgasł również silnik motorówki. Wybuchła panika… Przewoźnik starał się przerzucić część osób z motorówki do holowanej przez nią drugiej łódki, ale tamta zaczęła tonąć. Motorówka z kolei przewróciła się do góry dnem. Znajdujące się w wodzie harcerki próbowały się jej trzymać, ale wkrótce i ona miała nie wytrzymać ich ciężaru. Joasia podawała ręce tonącym koleżankom. Potem zniknęła pod wodą, słysząc pewnie zaintonowaną przez dziewczynki pieśń "Serdeczna Matko, Opiekunko ludzi"...
Tamtego dnia utonęły 22 harcerki w wieku od siedmiu do 16 lat i trzy dorosłe kobiety. Wśród nich: Joasia Skwarczyńska. Jej matka pisała o niej: "Zdawała się składać z cudownych, a pozornie nienaturalnych w symbiozie cech, tworzących doskonałą jedność; niezwykłą, niepowtarzalną, pełną pochłaniającego uroku. (...) Właściwy charakter jej urodzie nadawał uśmiech; zawsze promienna, słoneczna dla każdego - i tak to ludzie odczuwali - była kwiatkiem, smugą światła, leśnym urokiem, ziewczątkiem i dzieckiem. Także wiarą w życie, miłością wszystkiego, co dobre, szlachetne i piękne."
Zobacz też: Stewardessa o wielkim sercu. Fascynujące życie polskiej misjonarki >>
Świętość codzienna
Joanna urodziła się w Łodzi 12 czerwca 1935 roku. Od 1945 roku była uczennicą łódzkiej szkoły powszechnej nr 161, wcześniej jednak kilkukrotnie zmieniała miejsca zamieszkania. Po wybuchu wojny mieszkała we Lwowie, skąd została w 1940 roku wysiedlona do Kazachstanu. Jej starsza siostra wspominała później, że był to bardzo trudny czas, przede wszystkim z powodu ogromnego głodu. Jednak pięcioletnia wówczas Joasia nie skarżyła się, tylko kiedy wydawało się jej, że nikt jej nie widzi, próbowała wyskrobywać z garnka resztki jęczmienia czy gotowanej trawy.
Nie wiem, czy to efekt przeżyć związanych z wojną, czy naturalna cecha charakteru, ale Joanna zawsze dbała o innych. Harcerki biorące udział w jednym z obozów, które współorganizowała, wspomniały, że tygodniami marzyła o wejściu na Śnieżnik. Miała na to szansę dwukrotnie w czasie trwania wyjazdu, a jednak za każdym razem z powodu słabego stanu zdrowia którejś z uczestniczek, zostawała w obozie. Argumentowała przy tym, że ktoś musi zająć się chorą, a przecież wszyscy mają ochotę zdobyć szczyt. W czasie innego harcerskiego wyjazdu, zrobiła świetne pączki i wszystkie co do jednego rozdała. Gdy drużynowa zapytała, czy cokolwiek zjadła, Joasia powiedziała: "to ja sobie usmażę omlecik".
W jej spojrzeniu było światło
Dzieliła się dosłownie wszystkim, co miała. Doceniały to koleżanki szkolne, które zawsze mogły liczyć na jej pomoc w nauce. Joasia była przy tym solidarna - kiedy cała klasa poszła na wagary, ona również się nie wyłamała, bo "nie zostałaby jak lizus". Mimo że miała przez to duże problemy w szkole - zagrożono jej nawet usunięciem z grona uczniów - nie wydała osób, które to zajście zainicjowały. Miała też inne swoje sekrety. Po cichu wymykała się do kościoła, gdzie modliła się zwłaszcza za osoby doświadczające trudności w wierze. Doświadczyła owoców takiej modlitwy - nawrócenia osoby, za którą się modliła i którą odwiedzała, próbując przybliżyć jej Boga. Ludzie, którzy ją znali, mówili że w jej spojrzeniu było światło, tak jakby nosiła w sercu niezwykłą tajemnicę.
"Totalna we wszystkim"
Jej mama wspomina, że we wszystkim była "totalna". Harcerstwu oddała się całą sobą. Podobnie było z drugą jej pasją, teatrem. Na scenie w Joasia stawała się inną osobą. Jej dziecinny głos stawał się głęboki, pełen siły i wzruszenia. Joanna występowała łódzkim Teatrze Kameralnym, dostając za to wynagrodzenie, które przeznaczała na pomoc rodzinie i prezenty dla starszej siostry. Próby w teatrze zajmowały jej dużo czasu, a jednak umiała godzić z nimi zarówno naukę, jak i udzielanie korepetycji, dzięki którym pomagała w reperowaniu domowego budżetu. Może przez to nie starczało czasu na zajęcia dodatkowe, na które była zapisana: na język angielski i na odbywają się w YMCA naukę pływania...
"Wodo, idę do ciebie"
W przededniu katastrofy harcerki urządziło ognisko dla miejscowej ludności. Dla Joanny organizowanie takich wydarzeń było jedną z ulubionych czynności. Czuła, że to ma duże znaczenie, że to nie tylko zabawa, ale również okazja do przekazania czegoś ważnego. Zaproponowała więc wieczór, który miał być podróżą po Polsce, z wierszami, śpiewami i tańcami ludowymi. W końcowej inscenizacji, Joasia grała Wandę. Uczestnicy ogniska zapamiętali, jak ze wzruszeniem mówiła: "Idę do ciebie, siostro moja, wodo, idę do ciebie, moja wieczności".
To był jej ostatni spektakl. Następnego dnia, mieszkańcy Gardny, którzy zdążyli doświadczyć pomocy i serdeczności młodych harcerek, płakali na wieść o tragedii. Przez wiele lat, aż do czasu zatonięcia promu "Jan Heweliusz" była to najtragiczniejsza katastrofa w ruchu wodnym w historii Polski po zakończeniu drugiej wojny światowej.
Przeczytaj też: Kostka nie był cieniasem. To on pomógł odkryć powołanie Karolowi Wojtyle >>
Serce pełne ideałów
Joanna Skwarczyńska przetrwała we wspomnieniach rodziny i przyjaciół, jest również patronką kilku drużyn harcerskich, dla wielu osób pozostaje jednak postacią nieznaną. Kiedy trafiłam na jej biografię, nie mogłam przestać czytać. Dzięki wspomnieniom jej najbliższych poznałam dziewczynę pełną ideałów, a jednocześnie żyjącą pełnią życia - kochającą góry, słodycze (uwielbiała lody) i spędzanie czasu z przyjaciółmi. Była uparta i potrafiła przez to dać się innym we znaki. Z drugiej strony jednak, ta cecha charakteru sprawiała, że była również wytrwała, stanowcza i skupiona na swoim celu. W harcerstwie odnalazła możliwość realizacji ideałów, które wypełniały jej serce.
Zachęcając swoje podopieczne do dbałości o krzyż harcerski, mówiła: "Krzyż musi być jasny, aby prowadził". Podobnie może być z naszym życiem, ze światłem, które w sobie nosimy. Joasia pozwalała się mu przemieniać i bez wielkich słów, szła przez codzienność drogą miłości bliźniego - dzielenia się sobą i tym, co posiadała. Może w jakimś sensie nadal dzieli się tym, co ważne, pokazując, że można mieć w życiu różne priorytety. Dla niej najważniejsza była bezinteresowna miłość i cicha pomoc innym. Łatwo jest to zgubić w codzienności, jeszcze łatwiej - w dorosłym życiu, pełnym zobowiązań i ciężarów. W życiu, któremu bliżej do prozy niż poezji. I może dlatego dobrze od czasu do czasu spojrzeć na osoby takie, jak Joasia i pozwolić, by ich światło rozpaliło na nowo to, czemu być może pozwoliliśmy zgasnąć...
Wszystkie cytaty pochodzą z: "Chrześcijanie" Tom IX, red. bp Bohdan Bejze, Warszawa 1982, Akademia Teologii Katolickiej. Pisząc ten tekst, korzystałam również z tekstów: "Utonęły 22 harcerki. Reportaż o tragedii sprzed lat" i "Katastrofa łodzi na jeziorze Gardno".
Maja Moller - aktywna zawodowo mama dwójki dzieci, na co dzień dentystka i magister psychologii. Od lat zakochana w swoim mężu, od zawsze i chyba z wzajemnością - w życiu i górach. Autorka bloga Chrześcijańska Mama i autorka książek "Pogoda ducha. Pełna uczuć jesteś boska!" i "Ile lat ma Twoja dusza?"
Skomentuj artykuł