Przestańcie w ten sposób deformować katolicką duchowość - ostrzega teolog.
Czcigodni Kaznodzieje maryjni!
Uprzejmie proszę o niepowoływanie się na duchowe wizje przypisywane bł. Annie Katarzynie Emmerich i nie traktowanie ich jako źródła przepowiadania.
1. Bł. Anna Katarzyna Emmerich (1774-1824) opowiadała swoje doświadczenia w dialekcie westfalskim, które spisywał jej sekretarz - Klemens Brentano (1778-1842) w formie dość prowizorycznych notatek, które następnie przekładał na literacki język niemiecki.
2. Pierwsze wydanie uporządkowanych literacko notatek sekretarza miało miejsce 10 lat po śmierci bł. Anny - w 1834 roku. Kolejne wydanie miało miejsce w 1852 roku, a więc 10 lat po śmierci sekretarza (i 28 po śmierci bł. Anny Katarzyny). Nie są więc to opracowania, które przed publikacją były z bł. Anną Katarzyną omawiane i przez nią ostatecznie zatwierdzane.
3. Analiza porównawcza oryginalnych zapisków Klemensa Brentano, których dokonał ks. Winfried Hümpfner w 1923 roku, z opublikowanym tekstem wizji bł. Anny Katarzyny wskazały na - w wielu miejscach - duże rozbieżności. Potwierdzono to w kolejnych badaniach literackich obu tekstów.
4. Wnioski z tych badań są takie, że naprawdę wąską część publikowanych treści wizji bł. Anny Katarzyny można by uznać za zgodne z tym, co dyktowała sekretarzowi. Większość, to fantazje sekretarza i kolejnych wydawców.
5. To właśnie odkrycie spowodowało, iż w procesie beatyfikacyjnym nie zajmowano się pismami bł. Anny Katarzyny. Trudno bowiem pochylać się nad tego rodzaju kompilacjami i uznawać je za rzetelne źródło w postępowaniu „wynoszenia na ołtarze”.
Kaznodziejstwo i inne rodzaje przepowiadania, mają formować członków Kościoła. Przekazywanie wiernym z tego rodzaju „źródeł” (jakim są wizje przypisywane bł. Annie Katarzynie Emmerich) różnych epizodów z życia Matki Pana, oraz uznawanie ich za prawdziwe, są bajdurzeniem, fałszowaniem osoby Maryi i Objawienia Bożego, a także błądzeniem w wierze.
Przestańcie więc w ten sposób deformować katolicką duchowość.
* * *
Wpis pierwotnie ukazał się na Facebooku ks. Tomasza Szałandy
Skomentuj artykuł