Chociaż może pogłębić naszą wiarę, jej złe praktykowanie może zniewolić i zamroczyć ludzkiego ducha. Na czym polegają nieporozumienia związane z medytacją?
Medytacja stała się modna. Świadczy o tym nie tylko liczba poświęconych jej książek. Słowo "medytacja" pojawia się jednak nie tylko na ich okładkach, ale i przyciąga naszą uwagę z plakatów i ogłoszeń rozwieszanych w najbardziej uczęszczanych miejscach.
Nawet u przechodniów, którzy nie wnikają w treść tych ogłoszeń, utrwalają się w pamięci pisane wielkimi literami słowa: MEDYTACJA, ewentualnie z dodatkiem innych, jak TRANSCENDENTALNA, WSCHODNIA czy ZEN... A kiedy wreszcie przechodzień zatrzyma się zaciekawiony i przeczyta resztę ogłoszenia, może się dowiedzieć o kursach i miejscach spotkań, gdzie wszystkim chętnym oferuje się bliższe czy dalsze wtajemniczenie. Zatrzymajmy się i my, by przyjrzeć się temu zjawisku.
Moda na medytację
Dobrze się stało, że wśród wielu modnych prądów przychodzących do nas z Zachodu nie zabrakło również tego jednego: mody na medytację. Dawniej moda miała u nas (w PRL) znaczenie zawężone, ograniczone do ubioru - jednej z niewielu form wolnego wyboru w naszej zdławionej rzeczywistości. Potem zaczęła się rozszerzać na styl życia, na formy spędzania czasu. Dzisiaj, kiedy "wszystko wolno", także moda może dotyczyć wszystkiego. A jednak nasze mody są dalej ograniczone w swym wolnym wyborze, zwracając się niezmiennie ku Zachodowi. Chcemy go dogonić, zrównać się z nim, a warunkiem powodzenia wydaje się przyspieszenie i zrównanie naszego tempa z tym, które obowiązuje w stechnologizowanym świecie zachodnim. Cóż, może się to uda. Pod pewnymi względami już dorównujemy... Ale co z tego, jeśli Zachód jest znowu dalej, to znaczy: bliżej... Wschodu. Już od wielu lat to, co nazywamy "Dalekim Wschodem", przybliża się do Zachodu, by stamtąd wreszcie przybliżyć się także do nas. Nasza moda na medytację może być na tym tle jeszcze jedną próbą "dorównania". Może być jednak czymś więcej.
Przyjrzyjmy się uważniej przykładowi Zachodu. Trudno już obecnie mówić tam o modzie, skoro zainteresowanie medytacją utrzymuje się od szeregu lat, i chociaż nie jest masowe, to jednak nie maleje. Co więcej, nauka medytacji nie ogranicza się tam do kursów czy spotkań związanych z religiami Wschodu, ale stała się ważnym elementem formacji chrześcijańskiej - w zakonach i w dostępnych dla wszystkich domach rekolekcyjnych. W Polsce formacja tego typu dopiero się rozpoczyna. Za wcześnie zatem, aby także w tej ostatniej dziedzinie mówić u nas o modzie. A może w ogóle uda się uniknąć mody? Może wystarczy, że po prostu będzie praktykowana medytacja - nie tyle jako "egzotyczny" element "importowanej" duchowości, ile raczej w postaci bardziej rodzimej, nawiązującej do naszych własnych tradycji? Trzeba tylko odkryć, czym jest medytacja w swym najgłębszym wymiarze. Czym jest? Wyrazem - nie mody, lecz modlitwy.
Tak, związek medytacji z modlitwą jest na tyle istotny, że trzeba mu będzie poświęcić więcej miejsca w dalszych rozważaniach. Ale jeszcze głębiej wiąże się medytacja z postawą, która także z chrześcijańskiego i biblijnego punktu widzenia jest nie tylko ważniejsza, ale NAJważniejsza. Zwraca na to uwagę znamienne świadectwo pewnego mistrza hinduizmu - Gopi Kriszny. Podczas spotkania z młodymi Niemcami tak odpowiedział na jedno z pytań dotyczących medytacji: "Im bardziej słucham Europejczyków mówiących o medytacji, tym bardziej czuję, że właściwie powinienem im odradzać jej uprawianie. Oni przecież nie rozumieją zupełnie, o co chodzi. Proszę poczytać w swoich świętych pismach, a znajdziecie to samo, co w naszych: Powinieneś miłować twego bliźniego; powinieneś miłować Boga; powinieneś miłować twego bliźniego w Bogu. Wszystko inne jest zbyteczne. Nigdzie nie jest napisane: Powinieneś medytować. Jeśli jednak chcesz miłować Boga i twego bliźniego, i odkryjesz wielką prawdę, że medytacja może tobie w tym pomóc, może się stać na tej drodze decydującą pomocą, wtedy powinieneś medytować; jeśli zaś tego nie odkryjesz, powinieneś ją zostawić w spokoju".
To świadectwo hinduskiego mistrza odwołujące się do prawdy i praktyki chrześcijańskiej oznacza nie tylko: sens medytacji jest ostatecznie w tym, że prowadzi ona do wzrostu miłości Boga i bliźniego. Chodzi zarazem o rozproszenie różnych nieporozumień, do których moda na medytację stwarza dodatkową okazję. Najczęstsze nieporozumienie, spotykane zwłaszcza u przeciwników modnej praktyki, to zarzut, że medytacja stanowi ucieczkę od rzeczywistości. To prawda, pewne "egzotyczne" formy mogą sprawiać takie wrażenie. Ale podobny zarzut można by sformułować przeciwko wielu postaciom życia religijnego, które swoim stylem różnią się od tego, czym żyje większość... Z tego punktu widzenia "oderwaniem się" od rzeczywistości byłoby nie tylko życie zakonne, szczególnie w zgromadzeniach kontemplacyjnych, ale także wyjazd na rekolekcje czy dłuższy czas poświęcony modlitwie mógłby spotkać się z podobnymi zastrzeżeniami. Dlatego potrzebne jest głębsze spojrzenie. Trzeba rozróżnić to, co w powyższych zarzutach może być słuszne od tego, co wynika z nieporozumienia.
Nieporozumienia związane z medytacją
Co kryje się zatem za odrzucaniem medytacji jako "ucieczki" od rzeczywistości? Najpierw wyobrażenie samej medytacji jako określonej postawy: zamkniętych oczu, siedzenia z "założonymi rękami", skupienia się na własnym wnętrzu. Trudno zaprzeczyć, że wszystkie elementy takiej postawy wyrażają "oderwanie się" - jeśli nie od rzeczywistości, to przynajmniej od otoczenia, od działania. W tym miejscu nie chodzi jeszcze o rozważanie, czy i na ile opisana postawa jest właściwa. Najpierw trzeba sięgnąć głębiej i zapytać o sens "oderwania" czy "ucieczki" od rzeczywistości, bowiem w żadnym z tych przypadków nie jest on jednoznaczny. Wszystko zależy od tego, co rozumiemy przez "rzeczywistość" - dopiero na tym tle można określić, co jest odrywaniem się od niej. I właśnie w odniesieniu do "rzeczywistości" potrzebne jest dokładniejsze rozróżnienie.
Bez wchodzenia w rozważania filozoficzno-teologiczne wystarczy zauważyć: nasza codzienna rzeczywistość jest na tyle złożona i przemieszana, że nie wszystkie jej elementy dają się zaakceptować, dlatego odrzucenie ich czy "oderwanie się" od nich wydaje się konieczne. W tym właśnie sensie sam Jezus w Ewangelii wymaga pod wieloma względami "oderwania się" - w postawie określanej mianem wyrzeczenia, zaparcia się, "nienawiści" itd. - nie wobec CAŁEJ rzeczywistości, ale wobec tych jej elementów, które przynajmniej z początku nie pozwalają dotrzeć do tego, co w rzeczywistości jest najważniejsze. Zgodnie z powyższym świadectwem można by powtórzyć: najważniejszy element rzeczywistości to miłość. Jednak "miłość" jest tylko jednym z imion, i w samej Ewangelii pojawiają się obok niego także inne, które wskazują głębię JEDNEJ rzeczywistości, niedającej się wyrazić tylko jednym ludzkim słowem.
Wrócimy jeszcze w dalszych rozważaniach do tych spraw. W tym miejscu, na wstępie, chodzi o jedno: o wskazanie, że na drodze medytacji konieczne jest "oderwanie się" - nie od całej rzeczywistości, ale od określonych jej elementów. Nie wystarczy zatem TOTALNE odrzucanie potrzeby oderwania czy nawet "ucieczki" od rzeczywistości. Nie sama obecność tych elementów, ale co najwyżej fałszywe ich pojmowanie czy praktykowanie może być argumentem przeciwko określonym formom medytacji. Jakie to formy? Ogólnie można wskazać dwa rodzaje. Z jednej strony te, w których właśnie element ucieczki dominuje na tyle, że przysłania pozytywny cel przyświecający medytacji. Innymi słowy, nieporozumienie polega tutaj na mniemaniu, że na drodze medytacji wystarczy element negacji (odwracania się "od") bez konieczności bardziej fundamentalnej postawy pozytywnej (nawrócenia się "do"). Z drugiej strony, nieporozumieniem są formy medytacji przedstawiające co prawda element pozytywny, ale w sposób nazbyt powierzchowny, tak że przy głębszym spojrzeniu musi on okazać się złudzeniem. Takim pozornym "dobrodziejstwem" medytacji mogą być różne "atrakcyjne" efekty w postaci przyjemnych stanów, przeżyć itp.
Nie jest pewnie przypadkiem, że oba rodzaje niewłaściwego pojmowania medytacji często występują razem. Im większa potrzeba "ucieczki", tym silniejsza pokusa sięgnięcia po środki, które ją ułatwiają i przyspieszają. Przy takim podejściu medytacja staje się rodzajem "używki" - może szlachetniejszym czy bardziej wymagającym od innych typów: alkoholu, narkotyków, erotyzmu, a jednak w określonych formach jeszcze szkodliwszym, kiedy oddziałuje na ludzkiego ducha. Właśnie tam, gdzie medytacja oferuje najbardziej wyrafinowane "przemiany duchowe", może ona być najgroźniejsza w skutkach i stać się nadużyciem. Szukanie "wyzwolenia", poszukiwanie wymarzonej "iluminacji" może prowadzić do głębszego zniewolenia i zamroczenia ludzkiego ducha.
Intencją tych pobieżnych uwag nie jest straszenie ani ostrzeganie przed medytacją. Związane z nią nieporozumienia są tak liczne i wyrażają się w tylu stereotypach, że bezpośrednia walka z nimi czy(li) uleganie im w zbyt łatwej polemice nie może prowadzić do rozwiązania. Ważniejsze jest co innego, a właściwie znowu to samo: możliwie głębokie i pozytywne przedstawienie drogi medytacji oraz jej celu. Takie właśnie zamierzenie przyświeca dalszym rozważaniom o "prostej praktyce medytacji". Nie od rzeczy będzie jednak najpierw jeszcze jedno: poważniejsze potraktowanie samej mody na medytację i ponowne zapytanie o to, co się poza nią kryje.
Medytacja i doświadczenie religijne
Była już mowa o tym, że medytacja pojmowana głębiej jest przejawem nie mody, lecz modlitwy. Z kolei w postawie modlitwy zwróciliśmy uwagę na wymiar najważniejszy - miłości. Nie wchodząc jeszcze w sedno i sens kryjącej się tu jedności, zwróćmy uwagę na dodatkowy jej wymiar, związany z doświadczeniem religijnym. Fenomen medytacji pojawił się pierwotnie w obrębie religii. Trudno się temu dziwić, skoro właśnie religie żyją tym samym, co medytacja: modlitwą i miłością... Religii jednak jest w świecie wiele i wielość ta staje się coraz większym wyzwaniem dzisiaj, kiedy ich wyznawcy stają - nie tylko teoretycznie, ale praktycznie - wobec problemu uzasadnienia swojej postawy: z jednej strony wobec przedstawicieli innych religii, z drugiej strony wobec tych, dla których sama ich wielość jest dodatkowym argumentem PRZECIWKO religii jako instytucji. Nowym fenomenem naszych czasów jest to, że zainteresowanie medytacją łączy się często z postawą o znamiennej ambiwalencji: niechęci wobec religii zorganizowanej instytucjonalnie przy jednoczesnej otwartości na doświadczenie religijne.
To wszystko jest oczywiście źródłem dodatkowych nieporozumień, związanych z medytacją. Ale nie to nas tutaj interesuje. Ważniejszy jest fakt, że moda na medytację oznacza większe niż dawniej zainteresowanie doświadczeniem religijnym. Nie wolno tego faktu lekceważyć, nawet - a może zwłaszcza - wtedy, kiedy idzie on w parze z krytycznym nastawieniem wobec istniejących instytucji religijnych. Od instytucji, czyli "ustanowienia" religii wolno przecież oczekiwać żywego świadectwa o fundamentalnym doświadczeniu, jakie było dane jej założycielowi. Jeśli tego świadectwa brakuje albo też samo doświadczenie jest przedstawiane jako fakt z przeszłości, do którego dzisiaj żywy dostęp nie jest możliwy, to trudno się dziwić, że poszukujący odwracają się od instytucji, aby szukać doświadczenia gdzie indziej... I kiedy znajdują obietnicę, że właśnie medytacja prowadzi do głębszego doświadczenia, wtedy gotowi są wejść na tę drogę - za wszelką cenę.
Potrzeba doświadczenia religijnego staje się wyraźniejsza na tle innego doświadczenia: potocznego i narzucającego się w świecie wrażenia, że Bóg jest nieobecny. To wrażenie odgrywa ważną rolę nie tylko w życiu ludzi niewierzących, ale także u tych, którzy przyjmują istnienie Boga. Prawda o Bogu nie da się sprowadzić do rozumowych argumentów na rzecz Jego istnienia, lecz musi wiązać się z ludzkim doświadczeniem. Trudności z wiarą, spotykane także u ludzi przyjmujących istnienie Boga, są wprawdzie często formułowane jako trudności rozumowe, a więc jako niemożność zrozumienia określonych pojęć czy obrazów mówiących o Bogu i Jego objawieniu. Jednak trudności tych nie wolno przeceniać, jakby w oczekiwaniu, że dopiero na drodze teologiczno-filozoficznych argumentów i dyskusji daje się pojąć istotę Boga i wiary. Ważniejsze jest pytanie, dlaczego konkretne doświadczenie ludzkiego życia interpretuje się jako znak Bożej nieobecności. Skoro doświadczenie zdaje się przeczyć istnieniu Boga, to może zaprzeczenia wymaga nie On sam, ale Jego obraz ukształtowany wcześniej w naszych myślach? Może właśnie trudne doświadczenia, wystawiające wiarę na próbę, mają prowadzić do nowego doświadczenia Boga - innego i głębszego od naszych dotychczasowych wyobrażeń?
Drogą pośrodku tych trudności może być istotnie medytacja - właśnie jako trudne doświadczenie oczyszczania się i uwalniania od tego wszystkiego, co wcześniej było doświadczane jako nieobecność Boga. To prawda, że Bóg objawiający się i działający w Kościele, czyli w "zgromadzeniu", daje się znaleźć najwyraźniej w doświadczeniu wspólnotowym. Żywym świadectwem tej prawdy są dzisiaj rozmaite ruchy, w których pogłębienie wiary dokonuje się właśnie dzięki przeżyciu wspólnoty. Obok rodzimego ruchu oazowego, kontynuowanego we wspólnotach "Światło i życie", można wymienić ruchy napływające do nas z Zachodu: przede wszystkim ruch charyzmatyczny "Odnowy w Duchu Świętym" oraz ostatnio tzw. ruch neokatechumenalny z jego doświadczeniem Kościoła-Matki. Jednak szukanie i znajdowanie Boga w doświadczeniu wspólnoty - także w liturgii, zwłaszcza w Eucharystii - nie tylko nie wyklucza, ale wręcz domaga się uzupełnienia o wymiar indywidualnej modlitwy. W tym właśnie wymiarze medytacja przynosi decydującą pomoc: jako droga ku jedności, w której także jednostka łączy się najpełniej ze wspólnotą - w Jednym, będącym wielością Osób.
Tekst pochodzi z książki "Prosta praktyka medytacji" Jacka Bolewskiego SJ
Skomentuj artykuł