Dzięki Janowi Pawłowi II mój synek urodził się zdrowy. Lekarz powiedział, że to cud
W ciągu kilku minut byłam na sali operacyjnej. Operujący lekarz nachylił się nade mną i powiedział: "Dobrze, że anioł stróż w postaci położnej czuwał nad panią, za chwilę mogło być już za późno". Kolejny raz poczułam wyraźną opiekę Jana Pawła II.
To była moja pierwsza ciąża. Chciałam przez nią przejść bardzo aktywnie. Kupiłam nawet strój kąpielowy w nieco większym rozmiarze i karnet na basen. W trzecim miesiącu wybraliśmy się z mężem nad morze. Była wiosna 2006 roku. Nie bardzo mogłam już spacerować, coraz większy ból uniemożliwiał mi piesze wycieczki. Do domu wróciłam, leżąc w samochodzie na tylnym siedzeniu i modląc się, żeby się nam udało dojechać do lekarza prowadzącego moją ciążę. Po powrocie trafiłam prosto do szpitala. Miałam absolutny zakaz wstawania z łóżka. Wcześniej trudno było mi sobie wyobrazić, co to znaczy być przykutym do łóżka. Teraz zaczynałam to rozumieć.
Po kilku tygodniach wyszłam ze szpitala. Dwa tygodnie próbowałam w miarę normalnie żyć, ciesząc się każdym samodzielnym skorzystaniem z łazienki. W tym czasie trafiłam na książkę, w której opisane były cuda zmarłego rok wcześniej Jana Pawła II. Byłam nią bardzo poruszona. Czułam, że znalazła się u mnie nieprzypadkowo. Wiedziałam, że to właśnie za wstawiennictwem Ojca Świętego muszę się modlić o pomoc.
Podczas następnej wizyty u lekarza okazało się, że sytuacja się nie poprawiła. Konieczne były kolejne leki i zabiegi podtrzymujące ciążę. Znów trafiłam do szpitala. Całymi tygodniami leżałam pod kroplówką podłączona do leku, który powodował u mnie okropne drgawki, zaburzenia rytmu serca, najczęściej mocne kołatania, bóle i zawroty głowy, ogromne uczucie niepokoju i napady strachu. Momentami traciłam kontakt z rzeczywistością. Ręce tak mi drżały, że nie mogłam podnieść do ust szklanki z wodą. Do tego doszło upokorzenie związane z koniecznością korzystania z basenu w wieloosobowej sali, nie zawsze miłe i cierpliwe pielęgniarki, ciągle towarzyszące mi bóle. Strach o zdrowie dziecka był tak wielki, że bałam się przekręcić z jednego boku na drugi. Wielokrotnie słyszałam od pielęgniarek, że ilość leków, które przyjmuję, nie może być obojętna dla zdrowia naszego dziecka.
Mimo zupełnie innej ciąży niż ta, którą sobie zaplanowałam, ani przez chwilę nie brałam pod uwagę możliwości utraty dziecka. Często słyszałam od lekarzy, że to pierwsza ciąża… że lepiej byłoby dla mnie i dla dziecka, żeby nasze cierpienie trwało jak najkrócej… że nierzadko właśnie pierwsza ciąża leczy niewydolność macicy i że następna ciąża będzie łatwiejsza. Ta pierwsza - niedonoszona - miała być według słów lekarzy swego rodzaju terapią: organizm miał się przygotować do następnej.
Było mi bardzo ciężko, tym ciężej, że pacjentki leżące ze mną na sali szybko się zmieniały. Codziennie któraś z pań przedwcześnie rodziła, codziennie noworodki zbyt małe, by samodzielnie oddychać, trafiały na oddział intensywnej terapii. Mimo to ani przez chwilę nie traciłam nadziei. Byłam pewna, że błaganie o wstawiennictwo Jana Pawła II pomoże mi przejść przez ten trudny czas.
Dni w szpitalu mijały bardzo powoli… Na leżąco nie mogłam czytać. Wszystkie książki, które mi przynoszono, leżały nietknięte na szpitalnej szafce. Jedyne, co mogłam robić, to się modlić, błagając o pomoc Ojca Świętego. Pomyślałam, że moja modlitwa może być niewystarczająca. Prosiłam więc rodzinę i przyjaciół, by modlili się za nas właśnie za wstawiennictwem Ojca Świętego. Czułam, że Jan Paweł II czuwa nade mną. Co jakiś czas upewniałam się, czy bliscy modlą się razem ze mną, i ponownie prosiłam ich o modlitwę. Każde zapewnienie o modlitwie dawało mi ogromną siłę i nadzieję. Wielkim pokrzepieniem była modlitwa pewnego ojca jezuity, szczególnie msza święta, którą odprawił w intencji pomyślnego przebiegu ciąży i szczęśliwego rozwiązania. Byłam niesamowicie wdzięczna i prawie pewna, że musi się udać. Nie mogło być inaczej.
Dzięki modlitwie i powierzeniu się Janowi Pawłowi II dotrwałam szczęśliwie do czasu, który był już bezpiecznym okresem dla naszego dziecka. Synek był już na tyle rozwinięty, że w każdej chwili mógł się bezpiecznie urodzić.
5 października 2006 roku wieczorem położna przyszła wcześniej niż zwykle, aby wykonać KTG (badanie tętna dziecka). Miała wyjątkowo dobry humor. Zakładając sprzęt potrzebny do tego badania, uśmiechała się i żartowała. Nagle jednak uśmiech zniknął z jej twarzy. Powiedziała, że musi przyprowadzić lekarza. Po kilku chwilach dowiedziałam się, że natychmiast trzeba wykonać cesarskie cięcie, ponieważ tętno dziecka bardzo niebezpiecznie spada i grozi mu niedotlenienie mózgu. W ciągu kilku minut byłam na sali operacyjnej. Operujący lekarz nachylił się nade mną i powiedział: "Dobrze, że anioł stróż w postaci położnej czuwał nad panią, za chwilę mogło być już za późno". Kolejny raz poczułam wyraźną opiekę Jana Pawła II.
Nasz synek Sławek urodził się zdrowy. Dostał 10 punktów w skali Apgar. Lekarz prowadzący ciążę, który przez wiele miesięcy robił wszystko, by trwała ona jak najdłużej, poinformował mnie, że dziecko jest zupełnie zdrowe. Zapytał, czy zdaję sobie sprawę, że przy tych problemach, z którymi przyszło nam walczyć, i przy ilości leków, które musiałam przyjmować, zupełnie zdrowe dziecko to prawdziwy cud.
Bogu niech będą dzięki…
***
Jeśli przeżyłeś/przeżyłaś/przeżyliście coś podobnego, poniższy formularz jest od tego, aby się tym podzielić. Niech również Twoje/Wasze świadectwo stanie się tym, co utwierdzi wiarę innych!
Skomentuj artykuł