Dzień dobry Boże
- Tej chorobie zawdzięczam moje zbliżenie się do Boga. Wierzący jestem od zawsze, ale teraz mogę powiedzieć, że jestem w bezpośredniej relacji z Ojcem Przedwiecznym. Gdy czuję się przygnębiony zwracam się bezpośrednio do Niego – powiedział w wywiadzie dla "Familia Cristiana" zmarły we wtorek 22 sierpnia, sycylijski piosenkarz Toto Cutugno.
W roku 1983 w San Remo wyśpiewał jedną z najpopularniejszych włoskich piosenek, której słowa pozostaną na naszych ustach jeszcze długo: Lasciate mi cantare... (pozwólcie mi śpiewać...). A gdy już mu pozwoliliśmy napisać ten piękny tekst i zaśpiewać go, usłyszmy nieprzypadkowe słowa jakie kieruje artysta do Boga – Buon giorno Dio (dzień dobry Boże). Czyż nie przypomina nam to stylu papieża Franciszka?
Piosenka nosi tytuł L'Italiano i wymienia to, co nadaje tożsamość Italii lat osiemdziesiątych. Religijną melancholię i entuzjastyczne podejście do piłki nożnej, dumę z narodowych kolorów i poobijane samochody, miętowy krem do golenia, nowe pończochy, piosenki o miłości i mocną kawę. I pośród tego wszystkiego - wyśpiewuje Cutugno Bogu - jestem również ja.
Gdy zarzucano mu, że jego piosenki są zbyt proste i banalne, odpowiadał, że to co proste, z większą mocą dociera do serca niż to, co skomplikowane.
Toto Cutugno był na scenie od połowy lat siedemdziesiątych. Warto zauważyć, że jego imię Toto jest zdrobnieniem od imienia Salvatore (Zbawiciel). Pozostał w mojej pamięci jako ratownik, który przychodził z pomocą w trakcie plenerowych rekolekcji, jakie zdarzało mi się prowadzić na południu Włoch. Gdy podczas pogodnych wieczorów nie było wiadomo, co robić, ktoś brał gitarę, intonował "lasciate mi cantare" i radosna atmosfera wypełniała przestrzeń i serca. Na długo.
Nie miał prostego życia. W dzieciństwie stracił siedmioletnią siostrę, która umarła na jego oczach. Druga siostra musiała przejść w dzieciństwie skomplikowaną operację na sercu i rodzina zaciągnęła astronomiczne długi. Brat natomiast przeszedł zapalenie opon mózgowych, którego konsekwencje trwały przez lata. A sam artysta nie miał łatwego charakteru i wielu się od niego odwracało. Nie lubili go krytycy muzyczni, ale i on potrafił im dogryźć, w najlepszym wypadku odpowiadając na ich krytykę rymami. Pod koniec życia, gdy zmagał się z nowotworem i włoskiej dziennikarce powiedział, że choroba zbliżyła go do Boga, postanowiłem odsłuchać kilka jego piosenek. Bóg już w nich był od dawna.
"Jak pociąg biegnie życie, kolejne lato już jest tu […] Mój pociąg gna ku tobie, gdzie kończy się mój kurs" – śpiewał w piosence Il treno va nie znając jeszcze pełnego znaczenia wypowiadanych wówczas słów. Dziękuję Bogu za piosenki Toto Cutugno, gdyż były obecne w szczególnych momentach mojego życia. Gdy rozpoczynałem pracę w ośrodku dla narkomanów na południu Włoch w 1984 roku, piosenka L’Italiano miała dopiero kilka miesięcy. Włączałem się we wspólny śpiew moich podopiecznych i czułem się choć trochę Italiano.
Skomentuj artykuł